wtorek, 21 czerwca 2016

Saksofonista rozdzial 7-8-9

Betowała Helena Komar.

Rozdział 7

Dotarła na miejsce w sam raz. Goście jeszcze się zjeżdżali. Dzięki bogu, że się nie spóźniłam. Przywitała ją pani domu. Elien złożyła jej życzenia, a ona bez skrupułów zaczęła ja „wykorzystywać”. To trzeba było coś przynieść, to komuś przeszkodzić i coś poprawić.
-Wiesz Elien, zamówiłam dwóch muzyków – powiedziała zadowolona Melodii – Muzyka na żywo jest lepsza.
-Kogo dokładnie? – zapytała zaciekawiona, robiąc sobie drinka. Nie jedynego dzisiaj, pomyślała.
-Jeden z nich to pianista, drugi to saksofonista, dadzą krótki koncert, a potem przyjedzie zespół.
-To wspaniale – odpowiedziała jej, rozmyślając o bankiecie na którym była. Ten mężczyzna, on był saksofonistą…
-Idź się zabawić, Maylo mnie woła, potem do ciebie wrócę – rzuciła Melodii i zniknęła pozostawiając ją samą. Odpaliła papierosa i przeszła się po dużym pokoju, gdzie robiło się coraz tłoczniej. Szukała kogoś, do kogo będzie mogła się dosiąść.
-Dzień dobry – ktoś chwycił ją za ramie. Odwróciła się i mało nie dostała zawału…
-Cześć, John. – odpowiedziała zniesmaczona. Będzie się kleił… Cholera, trzeba się go pozbyć. Nie usunąć.
-Nie odzywałaś się.
-Nie miałam czasu – odpowiedziała pewnie, wypuszczając dym z ust.
-Może dzisiaj wyskoczymy do mnie? – przybliżył się i chyba chciał ją objąć, ale Elien zrobiła unik i zniknęła w tłumie.
Na środku pokoju przygotowywało się dwóch muzyków. Kobieta zbliżyła się do nich. Usiadła na kanapie, wcześniej wyrzucając peta do popielniczki. Pianista był młodszy, a saksofonistę chyba już gdzieś widziała. Spojrzał na nią z pod czarnego kapelusza. Czegoś od niej chciał? Zaczęli grać. Wspólnie brzmieli cudownie, tak samo jak osobno. Każdy z nich był wyjątkowy na swój sposób. Gdy skończyli, całe towarzyszko przeniosło się na ogromny taras, gdzie jakiś zespół wygrywał spokojną muzykę. Elien została w domu. Widziała jak John wychodzi na zewnątrz, pewnie jej szuka.
-Mała, można? – zapytał niski, bardzo niski głos.
-Tak – odpowiedziała, wyrwana z zamyślenia. Usiadł obok niej. To był on! Poznała go po głosie. Na ziemi nie było drugiego takiego człowieka o tym samym głosie.
-Jak ci się podobało? – zapytał, siadając naprawdę blisko niej i odpalając papierosa. Podobał jej się ruch jego nadgarstka kiedy to robił. Elegancki, wyważony, jakby nadal miał w rękach instrument.
-Myślałam, że bardziej się postarasz – uśmiechnęła się zadziornie.
-Mogę ci dopiero pokazać jak się gra – musnął lekko jej kolano. –Ale najpierw zatańczmy – wstał i wyciągnął do niej rękę w lekkim ukłonie.
-Jestem na to za stara.
-Jaka? Stara? – powtórzył – Jesteś idealna. Dojrzała, doświadczona – puścił jej oczko.
-Przestań – ostawiła kieliszek na stolik, a on porwał ją do tańca. Wyszli na zewnątrz. Cały czas trzymał jej rękę. Musieli wyglądać jak para… Zabrał ją  daleko od tłumu i chwycił mocno oplatając ramieniem jej talię. Ich taniec monetami wyglądał jak jedno ciało poruszające się idealnie w takt muzyki. Dużo rozmawiali. On cały czas spoglądał jak jej oczy są szczęśliwe, a usta poruszają się.
-Mówiłem ci już, że wyglądasz pięknie?
-A ja cały czas powtarzam, że kłamiesz – roześmiała się lekko. Pomimo, że Elien cały czas przeczyła to miał rację, bo czarna ołówkowa sukienka z dużym dekoltem, leżała na niej świetnie. Miała swoje lata, ale było na co popatrzeć!
Jego ręka, która do tej pory błądziła po jej plecach ostrożnie zsunęła się na pośladki kobiety.
-Nie pozwalaj sobie – a po chwili namysłu, w akcie zemsty, chwyciła jego krocze.
-I kto to mówi! – Ścinał jeden z jej pośladków – Nie zadzieraj ze mną  - uśmiechnął się zadziornie.
John patrzył na te słodką scenę z boku. Zastanawiał się, co ma ten saksofonista, czego nie ma on. Chyba będzie musiał nieco zaszkodzić Pani Lange. Jego się nie wystawia. Albo z nim będzie, albo będzie cierpieć. Lepiej dla niej, żeby zdecydowała się na ten pierwszy wariant.
Noc wydawała się nie mieć końca. Impreza była wspaniała, a ludzi nie ubywało wręcz przeciwnie wciąż się schodzili, co do alkoholu i papierosów… Wiele osób postanowiło zaszaleć, co w większości przypadków kończyło się utratą przytomności w pobliskich krzakach.
-Dajesz prywatne koncerty? – zapytała całkiem nie na serio, pijąc… Hm… któregoś z kolei drinka. Szczęśliwi nie liczą… Tego… No czegoś tam nie liczą!
-Aniołku – zaczął, ściągając w końcu kruczoczarny kapelusz odsłaniając siwe włosy – Odprowadzić cię? – przeszył ją spojrzeniem szarych oczu.
-Coś się za tym kryje? – delikatnie pogładziła jego udo.
-Mam u siebie Brandy.
-Chyba musimy już iść – zaśmiała się i założyła jego kapelusz, a następnie odnalazła płaszcz.
On zabrał swój saksofon. Objął ją ramieniem chroniąc przed ewentualnym upadkiem i wyszli.

W drodze do jego domu ludzie patrzyli na nich jak na wariatów. On grał na saksofonie, a ona tańczyła śmiejąc się głośno. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej. Kilka razy był tak blisko, że spokojnie mógł ją pocałować. Jednak wiedział, że to nie będzie odpowiedni moment. Musi mieć jej świadome, pewne  pozwolenie. Po jakimś czasie dotarli na podwórko i  weszli po stopniach prowadzących na ganek. Szukał kluczy.
-Może ci pomogę? – wetknęła obie ręce do jego kieszeni. Wplótł dłonie w jej ręce i przygwoździł do ściany. Byli tak blisko. Czuł jej oddech. Przyspieszony puls.
-Mam – wyciągnął z kieszonki garnituru klucze i wpuścił ją do środka. Pomyślała, że tej nocy zdobędzie kolejne trofeum.
Zrzuciła buty i usiadła na kanapie. Odchyliła głowę na oparcie kanapy i zamknęła oczy. On podał jej szklaneczkę mocnego Brandy. Potem rozmawiali, a czas płynął nieubłaganie.
-Nie sądziłem, że będzie ci smakować – stwierdził, gdy ona dopijała swojego drinka – Kobiety raczej nie lubią mocnej Brandy.
-Nie znasz mnie. Mojego gustu do alkoholu czy mężczyzn. – Zaciągnęła się mocno jego papierosem i zgasiła w popielniczce.
-Czy chciałabyś mnie pocałować? – zapytał.
Elien zbliżyła się do niego. Objęła jego szerokie barki i po prostu przytknęła usta do jego warg. Czekała, aż on wykona pierwszy ruch. Nic. Roześmiała się.
-To błąd- stwierdziła. Wstała i założyła płaszcz.
-Zostań. To nie jest jednorazowa przygoda – mówił pewny siebie.
-To jest jednorazowa przygoda – zaśmiała się prosto w jego twarz.
-A jeśli jesteśmy sobie pisani? – patrzył jak się ubiera. Wolałby, gdyby się rozbierała…
-Pisane jest mi żyć w tym pieprzonym domu? – prychnęła i poprawiła włosy – Za dużo niespodzianek zafundowało mi już życie.
-Życie zaskakuje, aniołku. – Znów był tak blisko – Pocałunek będzie dla ciebie niespodzianką – stwierdził, nie zapytał.
-Nie chcesz mieć ze mną do czynienia – Odsunęła się od niego – Jestem starą, zimną suką. Miałam czterech mężów. Zniszczyłam każdego z nich. – Chwyciła już za klamkę. Gdy on przytrzymał drzwi.
-Miłość odmienia.
-Nie pieprz, że w to wierzysz – rzuciła mu ostre spojrzenie.
-A seks? Stary, dobry seks – Uśmiechnęła się gdy o to zapytał. Objął ją i odsunął od drzwi. –Dlatego zostałem saksofonistą.
-Wiesz jak uwieść kobietę – stwierdziła, będąc tuż obok jego ust i zatracając się powoli w jego szarych oczach.
-Szkoda, że zawsze patrzyły na basistów – Oparł ją o komodę i pozbawił płaszcza – A nie na moje palce – przejechał dłonią wzdłuż jej twarzy, następnie zsunął dłoń do jej kobiecości. Czuła ten żar, które bije od niego. Dopiero się rozkręcał. –Idealne przedłużenie instrumentu. Jedność.  Moje usta dopasowywały się do niego.
-Tak jak do moich? – uśmiechnęła się lekko.
-Tak – potwierdził i w końcu ją pocałował.
Oddawał jej namiętne pocałunki. Ręką czyniąc cuda w  pasie. Zaczął całować jej szyję. Objęła go mocniej. Posadził ją na komodzie. Na początku delikatnie masował jej kobiecość, potem udało mu się przebić przez materiał  bielizny i zatopić w niej swoje palce. Jęknęła, gdy to zrobił. To jeszcze bardziej go zmotywowało. Masował jej łechtaczkę, tak długo dopóki nie osiągnęła szczytu. Oparła się mocno na nim, gdy dochodziła zaciskając na nim swoje mięśnie.
-Masz rację, saksofoniści mają to coś – szepnęła mu do ucha delikatnie je przygryzając, a ich usta chwile potem znów się odnalazły i zaczęły zabawę z podwójną mocą.
-Choć – pociągnął ją do sypialni.
Tam rozpiął suwak jej sukienki składając delikatne pocałunki na jej szyi i ramionach. Pomógł sukience opaść na posadzkę. Jej ubranie skrywało czarną koronkową, bieliznę. Wyglądała nieziemsko. Oj.. bardzo mu się podobała. Wsunął obie ręce pod jej biustonosz. Wykonywał powolne, opanowane ruchy dłońmi. Nie chciała być mu dłużna. Wolną ręką masowała jego męskość, która z minuty na minutę rosła, a drugą wplotła w jego włosy chcąc być jeszcze bliżej niego. Rozpiął stanik i delikatnie położył Elien na łóżku.
-Czekaj – powiedziała i podniosła się. Zaczęła powoli rozpinać jego koszule. Irytująco wolno… Kiedy doszła do jego paska i zaczęła się nim bawić strzępy jego opanowania padły.
-Nie wytrzymam – odrzucił ją na łóżko i  całował od szyi w dół. Pieszcząc po drodze jej nabrzmiałe sutki. –Chciałbym cię wziąć na wszystkie sposoby – szepnął do jej ucha, gdy ona zaspakajała go ręką.
-Zrób to – odpowiedziała mu uśmiechając się kusząco.
-Przecież to jednorazowa przygoda. – Warknął gdy mocniej zacisnęła rękę na jego przyrodzeniu. Mógł dojść przez chwilowy  dotyk jej rąk, a co dopiero zdziała jej ciało?
-Może jesteśmy sobie pisani. – zacisnęła mocniej ręce na pościeli, gdy zbliżył swojego członka do jej wejścia.
-Na pewno – wszedł w nią jednym płynnym ruchem.
Kochał się z nią powoli by dać jej jak najwięcej rozkoszy. Czasami nagle przyspieszał doprowadzając ją na skraj świadomości, by po chwili zwolnić i pozwolić jej unosić się na wyżynach przyjemności. Jej jęki były piękniejsze niż jazz, który tak bardzo kochał. Komponował się z nią tak idealnie, jak z saksofonem. Przyśpieszył tym razem postanawiając nie odmawiać im końca i  chwile potem rozkosz ogarnęła ich oboje. Położył się obok niej a ona splotła ich dłonie w delikatnym uścisku. Długo leżeli bez słowa wpatrując się w swoje oczy.

Rozdział 8

Rano przewrócił się na drugi bok i chciał objąć ją ramieniem, ale Elien nie było w łóżku. Leniwie rozchylił powieki i rozejrzał się po pokoju. Stała przy lustrze zapinając stanik. Wstał i przytulił ją od tyłu opierając głowę na jej barku.
-Ślicznoto, dopiero zaczynamy – delikatnie pocałował ją w skroń.
-Trup w wannie lekko już śmierdzi – stwierdziła – Wezwałam gliny.
-Nie lubisz glin – szybkim ruchem obrócił ją przodem do siebie.
-Co ty możesz wiedzieć – syknęła, odchodząc od niego. – Nawet nie wiem jak masz na imię. –powiedziała wciągając na siebie sukienkę.
-Byłem z tobą zawsze – zaczął siadając na łóżku. –Z początku chciałem być jak twój starszy brat, potem jak ojciec, pilnować cię, pomagać. Patrzyłem jak dorastałaś – pomógł zapiąć jej sukienkę. Odpalił papierosa, którego ona zwinnym ruchem mu odebrała zaciągając się mocno – Ale zakochałem się, nie jak ojciec w córce, kocham cię jak mężczyzna, Elien.
-Jesteś szalony – rzuciła zirytowana, poprawiając w lustrze włosy – Nie możesz mnie kochać, a tym bardziej być ze mną dzień, w dzień.
-A te uczucie, które cię prześladuje? Pamiętasz chłopca? – Źrenice jej się powiększyły. Znieruchomiała. –Żyłka tak pięknie błyszczała w słońcu – odpalił drugiego papierosa.
-Przestań – warknęła. Zebrała swoje rzeczy, szybko założyła  buty i bez słowa pożegnania wyszła.
-Jeszcze się spotkamy, aniołku – usłyszała, gdy zamykała drzwi.
Cóż był cudownym kochankiem, ale to tylko jedna noc. Zadzwoniła po taksówkę. W drodze do domu, myślała nad tym co mówił wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Był szalony i to cholernie szalony… Nie mogła zostać z tym szaleńcem, ani minuty dłużej, a co dopiero kochać go.
Będąc w domu wzięła kąpiel i zjadła coś na szybko. Następny kierunek to przytułek. Musiała sprawdzić jak idzie nowej opiekunce.
Na miejscu zastała trzy radiowozy zaparkowane na podjeździe budynku. Domyślała się o co chodzi.
-Czy coś się stało? – zapytała jednego z policjantów, odpalając papierosa.
-Dzień dobry.  Jestem komendantem miejscowej policji. Nazywam się Edward Bzowi. – Przedstawił się, a Elien już miała dość gadki. – Wczoraj w nocy, znaleziono nie daleko dwa ciała. Kobiety i dziecka.
-I ja niby mam coś wspólnego z tym? – prychnęła wydmuchując mu dym w twarz.
-Najbliżsi kobiety rozpoznali, że była to Marta Moody. Pracowała w tym internacie…
-Jako opiekunka – dokończyła za niego – Próbowałam się do niej dodzwonić, wysyłałam lisy, ale  nie odpowiadała. Więc ostatecznie wysłałam wypowiedzenie
-Sprawdzimy to.
-Długo będziecie tu jeszcze węszyć? Dzieci potrzebują spokoju – przeszyła go ostrym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
-Nie wiem ile zajmie nam…
-Oczywiście – przerwała mu znów i odeszła. Niech spieprzają…
Przeszła długimi pomalowanymi na zielono korytarzami  i zamknęła się w swoim gabinecie, wcześniej oznajmiając jednej z opiekunek, żeby zaparzyła jej czarnej kawy. Zajęła się pracą, żeby trochę uspokoić myśli. Chyba będzie musiała częściej przyjeżdżać do przytułku, bo roboty było coraz więcej. Westchnęła. Poczuła, że nie jest sama. Obserwował ją. Jeszcze jego tu brakowało!
-Spieprzaj! Wynoś się! – krzyknęła i zaraz te dziwne uczucie zniknęło.
-To ja przyjdę później – powiedziała cicho Albo, trzymając w ręku kawę.
-Stój – powiedziała stanowczo Elien – Daj mi kawę i możesz iść.
Opiekunka odstawiła filiżankę na biurko kobiety i wyszła.

Pani Lange przyjechała dzisiaj o dziesiątej dziesięć do szkoły. Powinna przyjechać wcześniej, stwierdziła w myślach.  Rozmawiała z policjantami – Alba zapisała to w notatniku. Ona chyba jest chora, pomyślała potem. Przecież jeśli nie mówiła do niej, to do kogo? Będzie musiała nagłośnić tę sprawę. Ciekawe, co jeszcze się wydarzy…

Szarpała nim złość. Widział jak z nim odchodzi, jak tańczy z tym mężczyzną, uśmiecha się do niego… Chodził nie spokojny po pokoju, aż w końcu  John wyciągnął z biurka buteleczkę cudownego serum, które co wieczór zażywała Elien. Obróciła je kilka razy w palcach. Wszedł do laboratorium. Odnalazł strzykawkę i  za pomocą niej pobrał z innej substancji bakterie. Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, co zrobił. Wstrzyknął płyn do serum odmładzającego. Wstrząsną buteleczką, a kolor „lekarstwa” zmienił się na różowy. Uśmiechnął się sam do siebie. Teraz wystarczy dać ją Elien, stwierdził w myślach. Schował nowy produkt do kieszeni spodni i wyszedł. Zdziwił go widok policji przed szkołą imienia panny Agnes. Czyżby księżna miała problemy w raju? Zaśmiał się w myślach i wyminął paru policjantów. Dobrze wiedział, gdzie jest jej gabinet, więc bez problemu tam trafił. Zapukał do drzwi i pchnął je lekko gdy usłyszał ciche „Proszę”.
-Dzień dobry – przywitał się z nią. Chyba była już zmęczona. Kochaś nie dał w nocy spać? Mimo to i tak była piękna. Cała Elien piękna w każdym calu. – Przyniosłem coś Pani – uśmiechnął się i usiadł na krześle.
-Cóż takiego? – Zaciekawiła się.
-Serum odmładzające – wyciągnął z kieszeni, butelkę z różowym płynem.
-Mam jeszcze…
-Ulepszyłem formułę – przerwał jej. Wiedział jak bardzo tego nienawidzi. –Sądzę, że szybciej nabierze Pani młodszego wyglądu. Choć i tak widać efekty
-Proszę mi tak nie schlebiać – uśmiechnęła się. Mógłby oddać wszystko za to by ten uśmiech był tylko jego… - Mógł pan zadzwonić, odwiedziłabym pana.
-Byłem po drodze, więc stwierdziłem, że wstąpię – odpowiedział i wstał. Zbierał się już do wyjścia.
-Dobrze. Uciekasz już John? – udawała zawiedzioną.
-Tak, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – odpowiedział uśmiechając się – Do widzenia – rzucił na odchodnym i usłyszał jeszcze jak jej słodki głosik odpowiada.

Rozdział 9 

Kolejnego dnia Elien otrzymała od policji nakaz przeszukania całej szkoły. Budynek wyglądał potem, jak po przejściu tornada. Policjanci byli bezwzględni. Wywracali rzeczy, nie liczyli się z niczym i nikim.
-Znaleźliście coś? – Elien zapytała jednego z policjantów, który stał w drzwiach pokoju ośmiolatki i głośno rechotał.
-Jeszcze nie – odpowiedział. – Chłopaki, przestańcie – ryknął śmiechem, gdy dwóch policjantów grzebało w komodzie.
Kobieta chciała to jakoś skomentować, ale brakowało jej już sił. Była zmęczona tym upominaniem wszystkich. Stwierdziła, że zignoruje to, co robią. Oparła się o ścianę i patrzyła jak policjanci wchodząc do kolejnego pokoju. Przetrzepują go i wychodzą. Głupcy i tak tu nic nie znajdą. Odpaliła papierosa i ruszyła w stronę gabinetu. Usiadła wśród panującego tam bałaganu. Oczywiście jej oazę spokoju, też musieli przetrząsnąć… Poczeka, aż policjanci znikną i ona też zniknie. Nie ma ochoty na zarywanie nocy nad dokumentami. A obiecała sobie, że będzie poświęcać pracy więcej czasu… Rozkaże opiekunkom, żeby zostały na nocną zmianę. Przynajmniej wysprzątają pokoje.
Paliła jednego papierosa za drugim, aż do jej gabinetu wszedł komisarz, ten z którym rozmawiała nie dawno.
-Dzień dobry, chciałem powiedzieć, że zabieram już chłopaków i przepraszamy za zamieszanie.
-Dowiedzenia – syknęła, a policjant rzucił jej zdziwione spojrzenie i wyszedł.
Elien spakowała się, pierwszej napotkanej opiekunce powiedziała, żeby została i posprzątała ten cały syf. Dumnym krokiem, paląc papierosa wyszła ze szkoły, od razu dzwoniąc  po taksówkę. Dzisiaj się zabawi. To jest pewne!
-Przepraszam! – zawołał za nią ktoś, gdy czekała na taksówkę. Odwróciła się w stronę głosu.
-Rozmawialiśmy dzisiaj – zaczął policjant, który śmiał się w drzwiach pokoju ośmiolatki – Nazywam się Nick – wyciągnął dłoń, ale Elien jej nie uścisnęła.
-Mów szybko dzieciaku, bo nie mam czasu – rzuciła, wyglądając taksówki.
-Powiem wprost. Chciałaby Pani się ze mną spotkać? – Kobieta otaksowała go wzrokiem i zaśmiała się. Był przystojny, ale stanowczo za młody.
-Z tobą? To jakiś żart?
-Nie – odpowiedział speszony.
-A to było pytanie retoryczne – właśnie podjechała taksówka.
-To przepraszam za kłopot – odszedł z nie tęgą miną, a ona wsiadła do taksówki. Cicho śmiała się jeszcze chwilę w samochodzie. Nie mogła uwierzyć, że ten młody szczyl chciał się z nią spotkać. NIEMOŻLIWE!
W domu zrobiła się na bóstwo. Założyła najlepszą sukienkę, umalowała się, podkręciła włosy. Dzisiejszego wieczoru chciała zapomnieć o wydarzeniach kilku ostatnich dni. Z szafy wyjęła wysokie, czarne szpiki. Przejrzała się w lustrze paląc papierosa. Tej nocy zabłyśnie! Usta umalowała czerwoną szminką i była gotowa. Taksówką podjechała do swojego ulubionego klubu. Weszła do niego jak diwa. Czuła jak wszyscy na nią patrzą, do momentu, aż nie zobaczyła grupki młodych dziewczyn z którymi nie miała szans. Tak naprawdę to one były w centrum uwagi. Usiadła do baru i szybko zamówiła drinka. Jesteś stara, co myślałaś głupia? Żałosna, jestem żałosna! Zamówiła kolejny napój. Spojrzała w prawo. Siedziało tam dwóch młodych mężczyzna. Znowu za młodzi… Po jej lewej tak samo… Przerzuciła wzrok w stronę stolików za jej placami. Było kilku mężczyzn w jej wieku i starszych. Przez chwilę zastanawiała się do którego z nich podejść.
-Przepraszam panią – zaczepił ją kelner – To drink, od tamtego pana – wskazał starszego od niej  mężczyznę, siedzącego niedaleko.
-Dziękuje. – Właśnie zadecydowała. Wzięła alkohol i ruszyła w stronę stolika. – Mogę? – zapytała szatyna, uśmiechając się zalotne.
-Czekałem – odwzajemnił jej uśmiech.
-Dzięki za drinka.
-To ja powinienem podziękować, że przyszłaś – Szarmancki i dość przystojny. Bóstwem nie był, ale przyjemnie było popatrzeć. –Mów mi Alan – puścił jej oczko.
-Elien – wyciągnęła z torebki papierosa i odpaliła.
-Niezwykłe imię. Takie mało spotykane – uśmiechnął się, dopijając drinka i prosząc o kolejnego i kolejnego.
Pili i rozmawiali długo. Ich rozmowy nie miały końca. W dodatku wyraźnie ją podrywał! Oczarował ją, naprawdę była pod zachwytem dzisiejszego trofeum, choć można powiedzieć, że to on ją upolował, a nie ona jego. Zaśmiała się w myślach, gdy tak o tym pomyślała i  jeszcze ta muzyka. Polubiła dźwięki saksofonu. Nie zwróciła nawet uwagi, czy muzyka była na żywo, czy puszczana z płyty. Była zbyt zajęta Alanem.
-Może pokarze ci moje łóżko? – zapytał puszczając jej znowu oczko.
-Może być zabawnie – odpowiedziała gasząc peta w mocno przepełnionej popielniczce.
-Chodźmy – od razu wstał od stolika i wyciągnął do niej rękę, którą pochwyciła. –Wyjdźemy tyłem – oznajmił i mocniej ścisnął jej dłoń.
 Po drodze szeptał jej do ucha sprośne rzeczy. Mówiła, że zabłyśnie! Kilka minut później wyszli przed budynek. Noc była chłodna, ale nie zimna.
-Boże, Elien nie wytrzymam. – powiedział w końcu i chwycił ją mocno za nadgarstki, przygwoździł do chropowatej ściany, a następnie pocałował niedbale. Wsunął rękę pod jej sukienkę.
-Przestań! To boli! – krzyknęła, gdy mocniej ściskał jej nadgarstki.
-Wiem, że lubisz to, suko – szepnął obrzydliwe do jej ucha niezgrabnie próbując je polizać.
-Uważaj na słowa! – ryknęła – Puść mnie! To boli! – krzyknęła znów, gdy jego palce brutalnie wbijały się w jej kobiecość. Kopnęła go w krocze. Alan zgiął się w pół. Elien wyjęła z torebki nóż i mocno dźgnęła go w brzuch.
 – Boli cię? – zaśmiała się, cofając ostrze i z impetem wybijając je po raz drugi. Chwile potem rozległ się huk, a z głowy Alana prysła krew od postrzału.
-Nikt nie będzie jej obrażał – powiedział niski głos. Z mroku nocy, wyłonił się mężczyzna, który oddał jeszcze raz strzał w ciało nieboszczyka.
-To ty – uśmiechnęła się lekko, tak, żeby nie mógł tego zobaczyć.
-Musimy zabrać stąd ciało. Wiem, gdzie. – Chwycił Alana za ręce i owinął je wokół szyi. Ruszył przed siebie. Elien poszła za nim.
-Skąd wiedziałeś? – zapytała.
-Widziałem jak z nim wychodzisz – odpowiedział, nie patrząc na nią.
-Śledziłeś mnie? Nie czułam, żeby…
-Grałem tej nocy w tym kubie – przerwał jej – Nie słyszałaś?
-Nie zwróciłam uwagi…
Resztę drogi przebyli w ciszy, a szli długo. W większości polnymi dróżkami. Zatrzymali się dopiero, przy jakiejś starej szopie.
-To tu – powiedział i z kieszeni wyjął klucze. Otworzył drzwi. Położył ciało na dużym drewnianym stole w kształcie prostokąta.
-Co chcesz zrobić? – zapytała zamykając drzwi, a on uniósł w górę pas z nożami. Elien uśmiechnęła się. –Daj mi jeden.
-Ubrudzisz się, a dzisiaj wyglądasz pięknie. Z resztą jak zawsze. – zapiał pas wokół bioder.
-W krwi, będę jeszcze bardziej podniecająca.
-Brakowało mi tego – podszedł do niej i pocałował mocno. Całował tak jakby znów mieli się nie widzieć.
-Auć. – popatrzył na nią pytająco, dając spokój jej ustom – Jeden z noży. Ukuł mnie – odsunął się od niej odrobinę. – Ten w spodniach – chwyciła za jego kroczę i ręką masowała jego męskość. – Chcę cię poczuć –szepnęła mu do ucha.
-Edmundzie –dodał, przybliżając ją do siebie
-Edmundzie – powtórzyła. Jego imię w jej ustach brzmiało tak cudownie.
Chwycił ją mocno i zrzucił ciało Alana za ziemię. Posadził ja na stole. Dosłownie zerwał z niej bieliznę, Elien w tym czasie, zdążyła zdjąć jego spodnie i wsunąć rękę pod slipki. Objęła go nogami zaplatając je za jego plecami. Wszedł w nią płynnie. Nie mógł dłużej wytrzymać. Ona chyba też, była tak wilgotna… Całowali się szaleńczo, gdy on poruszał biodrami. Nie mógł i nie chciał dać jej ustom odpocząć. Powtarzała jego imię, gdy oboje byli bisko do szczytowania. Zauważyła, że to go podnieca. Rozkosz, ogarnęła tak bardzo jej ciało, że przez chwile nie mogła się poruszać. Edmund zaniemówił. Stał bez ruchu usiłując utrzymać się na nogach. Ucałowała go w czoło i przytuliła mocno do piersi. Wyjął z kieszeni papierosa i odpalił. Wypalili go wspólnie czasami kradnąc sobie dym z ust. Potem doprowadzili siebie do porządku i zajęli się gościem. Elien rozebrała Alana i spaliła jego ubrania, potem razem wnieśli go na stół. Edmund podał jaj nóż i wykonała pierwsze nacięcie na ramieniu. Mieli go zamiar rozczłonkować i spalić. Wtedy nie będzie żadnych śladów. Pomimo tego, że to nie była zabawa, oni bawili się świetnie.
Zabłysnęła. Tak jak chciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz