niedziela, 24 lipca 2016

Saksofonista 16-17

Cześć! Długo mnie nie było... Sama nie wiem czemu. Tak po prostu wyszło. Zapraszam na kolejne rozdziały i będę wdzięczna za wasze opinie pozostawione w komentarzach.

Rozdział 16

Liście z drzew już dawno opadły pozostawiając ogołocone gałęzie. Elien obudziła się wcześnie rano. Nie patrzyła nawet na budzik po prostu wiedziała, że wstała za wcześnie. Poprawiła pościel Edmundowi i z bólem serca zeszła na dół do kuchni. Zaparzyła kawę, zrobiła śniadanie, jak co dzień wyszła po gazetę. Usiadła do stołu i w ciszy i samotności zajęła się jedzeniem. Potem wróciła na chwilę do sypialni, przebrała się i stwierdziła, że woli chyba jechać do pracy niż zostać tu i dalej udawać. Zadzwoniła po taksówkę, która przyjechała za piętnaście minut. Zamknęła drzwi domu i pojechała do przytułku. W drodze gryzła się ze swoimi myślami. Skrzywdziła go jak już wstała. Powinna go obudzić. Zjedli by razem śniadanie, pożegnała by się z nim i dopiero wyszła, ale i tak musiała niszczyć te rutynę dnia codziennego…
~*~
-Dzień dobry – odpowiedział słysząc ciepły kobiecy głos w słuchawce telefonu – Czy coś się stało?
-Mógłbyś mi przygotować buteleczkę, tego twojego wspaniałego serum?
-Oczywiście Pani Lange.
-Na kiedy dasz rade?
-Za dwa dni przywiozę ją pani.
-Dziękuje John, ale sama po nią przyjadę.
-Dobrze, to biorę się do pracy. Do widzenia – rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni spodni.
Usiadł przy biurku, z szuflady wyjął odmładzające „lekarstwo”. Obracając je cały czas w palcach próbował sobie przypomnieć, co do niego dodał. Cholerna skleroza! Może jak będzie w laboratorium to sobie przypomni. Do kieszeni białego kitla lekarskiego wetknął kilka buteleczek serum i ruszył do laboratorium. Pociągnął za klamkę drzwi, które nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz i nic. Podszedł więc do kobiety w recepcji, która uśmiechała się słodko i prawie cały dekolt miała wywalony na ladzie.
-Może mi pani dać kluczyki do laboratorium? – zagadną ją.
-Upoważnienie – poprawiła okulary na nosie.
-Słucham?
-Upoważnienie poproszę – powtórzyła
-Jeszcze wczoraj wchodziłem do laboratorium bez żadnego upoważnienia – mówił trochę zdezorientowany.
-W takim razie nie mogę panu pomóc – kobieta wróciła do czytania jakiegoś babskiego pisemka.
-Głucha jesteś?! -powiedział trochę głośniej niż chciał, uderzając pięścią w blat recepcji. Kilku pacjentów siedzących w korytarzu popatrzyło na nich. – Dawaj kluczki.
-Jest pan lekarzem rodzinnym  z tego co mi wiadomo, proszę się odwołać do przełożonego. – urażona podciągnęła dekolt bluzki tak aby zakryć piersi.
-Nie pierdol… - kontem oka zauważył jak za jego plecami sprężystym krokiem idzie jego stary znajomy -Will! – zawołał za nim, a wysoki brunet zatrzymał się.
-Kopę lat! Dawno nie gadaliśmy, ale nie mam teraz czasu. Potrzebujesz czegoś?
-Kluczyków do laboratorium.
-Trzymaj – wytknął mu do ręki srebrny kluczyk – Musze lecieć, pacjenci czekają – powiedział szybko i równie szybko odszedł.
John przekręcił kluczyk w zamku, który zaszczebiotał. Nikt nawet nie zauważył gdy wchodził do środka. Na początek zapoznał się ze wszystkim, co było dostępne i powoli próbował sobie przypomnieć co dokładnie dodał do serum. Będzie działał metodą prób i błędów. Pobrał niewielką próbkę serum i dodał do niego bakterie wirusa Herpes Simplex. Niestety barwa płynu na probówce zmieniła kolor na zielony. Do kolejnej próbko dodał  wirus Epsteina – Barr. To był strzał w dziesiątkę! Serum zmieniło kolor na różowy. Godzinę później wyszedł z laboratorium z śmiertelnym  „lekarstwem” w rękach. Wrócił do swojego gabinetu i zatelefonował do Pani Lange.
-Dzień dobry -  zaczął – Serum już gotowe.
-Jesteś nie możliwy John! Mogę być u ciebie za godzinkę? – zapytała słodko. Westchnął. Miała taki… Cudowny głos…
-Oczywiście – odpowiedział  po chwili -Do zobaczenia – pożegnał się.
Poluzował kołnierzyk koszuli. Zrobiło mu się gorąco. To chyba jakaś obsesja, ale jeśli obsesją może być Elien Lange to zawsze będzie warto. Schował serum do szuflady w biurku, na wszelki wypadek zamknął ją na klucz. Usiadł wygodnie w fotelu wyłożył nogi na biurko. Zamknął oczy i od razu w jego głowie pojawił się obrazek Pani Lange. Widział ją w tej czarnej koronkowej bieliźnie jak całowała go na łóżku. Jak ona wtedy pachniała! To musiała być wanilia, papierosy, alkohol i coś jeszcze… Jednak nie mógł zidentyfikować tego zapachu. To było coś zakazanego. Na co dzień gdy była spokojna też pachniała inaczej. Ręce zaczęły mu się pocić, a członek w jego spodniach zaczynał wariować. Wtedy pachniała tylko wanilią. Próbował przypomnieć sobie ten zapach. Serce waliło mu jak oszalałe, a oddech był szybki i płytki. Zaczął masować sobie krocze. A jak ona się ruszała. Delikatnie, z gracją. Oddał by wszystko żeby znów mieć ją w ramionach. Dłużej nie wytrzyma. Rozpiął rozporek spodni i chwycił w rękę penisa, wykonując dłonią ruchy w górę i w dół. Jej kuszące niebieskie oczy i te usta. Mógłby błagać, żeby zostawiła chociaż ślad szminki na jego koszuli. W końcu trafiło go jedne z najlepszych wspomnień… Pukanie do drzwi. Od razu otrzeźwiał. Zapiał spodnie, wstał, ale jednak mały namiot na dole nie zniknął. Znów pukanie. Przykrył go długim białym kiltem.
-Proszę – powiedział. Otarł czoło rękawem, przetarł oczy.
-Witaj John – Jego członek oszalał na dźwięk jej słodkiego głosu. Do gabinetu weszła Pani Lange. Jeszcze tego brakowało, żeby zobaczył ją na żywo.
-Dzień dobry – odpowiedział.
-Masz coś dla mnie? – rozpięła czarne futro, które odsłoniło przed nim kawałek sukienki w tym samym kolorze.
-Tak – wyjął z szafki dwie buteleczki serum. Czuł jak członek zaczyna go boleć przez to, że nie skończył wcześniej zabawy.
-Dziękuje, jesteś naprawdę cudowny – schowała „lekarstwo” do torebki. Poprawiła włosy i zapięła futro. -Do zobaczenia – powiedziała w końcu i wyszła.
Chciał iść ją odprowadzić, ale gdy tylko się podniósł ogarnął go zbyt wielki ból w pasie. Drzwi zamknęły się za blondynką, a on prawie rozerwał zamek spodni po to by sobie ulżyć.

Rozdział 17

Kolejny dzień musiał rozpocząć się tak samo jak poprzedni. Elien wstała zbyt wcześnie, zjadła śniadanie i do pracy, a tam oddawała się papierkowej robocie, tylko po to by nie gryźć się z myślami. Około południa do jej gabinetu ktoś zapukał.
-Proszę – powiedziała cicho, nie mając pewności czy ta osoba usłyszy. Do pomieszczenia weszła Alba z obiadem. -Weź to – machnęła na nią ręką. Od zapachu jedzenia robiło jej się nie dobrze.
-Źle pani wygląda – stwierdziła opiekunka – Powinna pani zjeść…
-Wiem co powinnam, a czego nie – przerwała jej i wyprostowała obolałe plecy.
-Może powinna pojechać pani do domu i odpocząć.
-Cholera jasna! – wykorzystywała ostatnie siły, po to by nakrzyczeć na pracownika – Głucha jesteś? Spieprzaj.
-Chce dobrze – powiedziała zawstydzona
-WYNOCHA! – ryknęła. Podeszła do kobiety  - Nie pokazuj mi się już więcej na oczy dzisiaj, bo cię wywalę.
Alba w popłochu wyszła z gabinetu, za to Elien usiadła na krześle. Bez większego zamysły zmierzwiła włosy. Tym razem na jej ręce pozostała dość spore pasmo włosów. Przestraszona strzepnęła je z dłoni i szybko wypiła kilka papierosów na raz, by się uspokoić. Chyba naprawdę pojedzie do domu i dzisiaj odpocznie. Ten jeden raz posłucha kogoś. Zebrała wszystkie swoje rzeczy i taksówką dojechała na miejsce. Weszła po stopniach. W domu było dziwnie cicho, można powiedzieć, że za cicho. Weszła do salonu, spodziewała się tam Edmunda, jednak pokój był pusty. Sprawdziła kuchnie, łazienkę i sypialnie. Nigdzie go nie było. Spanikowana, otwarła szafę z jego ubraniami. Na szczęście białe koszule nadal wisiały na wieszakach. Odetchnęła z ulgą. Poczuła znajomy zapach jego perfum – piżmo zmieszane z krwią, dawało mieszankę idealną. Zamknęła oczy i wtuliła się w pachnący materiał. Jak brakowało jej, jego silnego uścisku.
-El – odezwał się ktoś za jej plecami. Rozpoznała go po głosie. – Nie musisz tulić moich koszul. – Odwróciła się. Edmund trzymał w dłoniach potężny bukiet białych tulipanów. – Nie uciekłem daleko, tylko do kwiaciarni – zaśmiał się i podszedł bliżej, wyciągając kwiaty ku niej. Teraz ma szanse by wszystko zniszczyć. TERAZ! Gdy serce próbowało zapobiec tragedii, umysł i tak zwyciężał.
-Nie chce kwiatów – próbowała jakoś uniknąć jego przeszywającego wzroku.
-Uwielbiasz tulipany – powiedział powoli – Dlaczego mnie unikasz? – zapytał zaraz potem, podchodząc jeszcze bliżej i ucinając jej drogę ucieczki.
-Zdaje ci się – odpowiedziała szybko.
-Nie okłamuj mnie.
-Mówię prawdę.
-Przestań Elien.
-To ty przestań! – uniosła głos.
-Ty coś kombinujesz wiecznie za moimi plecami! – oddał się emocją – Wytłumacz o co ci chodzi? Źle ci ze mną?!
-Tak! – wykrzyczała, a w jej gardle zbierała się gorycz. Zapadła grobowa cisza. Edmund tylko na nią patrzył. Trafiła w jego czuły punkt. Niech jeszcze bardziej go zaboli. Wyciągnęła rękę i odepchnęła go od siebie. Ruszyła w stronę toalety. Chwyciła za klamkę, ale nie zdążyła otworzyć drzwi. Edmund obrócił ją i przytulił mocno do siebie. Nie mogła się oprzeć  i wtuliła się w jego sylwetkę.
-Aniołku, proszę nie okłamuj mnie – pocałował ją lekko, a ona wyrwała się z jego uścisku i zamknęła od razu w toalecie.
 Nie wytrzymała dłużej. Łzy ciekły jej po policzkach jak szalone. Nie myślała, że to będzie aż tak bolesne.
Dowiedziała się jak naprawdę smakuje miłość.
 W końcu przyznała się sama sobie – była zakochana i to cholernie zakochana.
~*~
Wyszła z łazienki dopiero wtedy gdy na dworze robiło się już szarawo. Jej oczy były napuchnięte i czerwone. W sypialni unosiła się cudowna woń tulipanów, które stały w szklanym wazonie przy łóżku. Zeszła na dół do kuchni, gdzie na blacie czekała na nią kolacja. Edmund gdzieś znikł, ale nie poszedł sam wziął ze sobą saksofon. Mogła przewidywać, że teraz gra w jakimś barze, albo po prostu stoi na ulicy i robi to samo. To był jego sposób na odstresowanie się. Aaaa… I jeszcze kiedyś seks, jak on to powiedział „Stary dobry seks”. Ohh… brakowało jej tego… Muszę się pozbierać, pomyślała i zabrała się do jedzenia. Może tak po prostu spakuje się i wyprowadzi? Nie… On jest jak jej cień. W końcu przecież musi wymyślić coś przez co będzie chciał odejść. Może zdrada rzeczywiście będzie wyjściem? Jak nie spróbuje to się  nie dowie. Jutro rano zadzwoni do Oliviera.  Kolacje popiła czarną herbatą. Skrzywiła się przełykając gorzki płyn. Zakręciło jej się w głowie i chwile potem zwracała w toalecie dwie kanapki z serem. Otarła usta wierzchem dłoni. Jeszcze chwile siedziała oparta o muszlę klozetową, potem podniosła się. Czuła, że zbliża się kolejna fala konwulsji. Znów zwymiotowała. Oddychała głęboko. Wstała z podłogi i przepłukała usta wodą. Podniosła głowę spojrzała na twarz w lustrze. Makijaż był rozmazany, a włosy, które jeszcze jej zostały na głowie potargane. Jak ty wyglądasz? Zapytała samą siebie. Okropnie, odpowiedziała sobie i odeszła od lustra. Poszła do sypialni na górę i nie przebierając się opadła na łóżko. Zasnęła.
~*~
-Halo – słyszała, że ktoś ją woła, ale nie chciało jej się otwierać oczu. – Aniołku – po tym jednym słowie już wiedziała kto to. – Nie idziesz dzisiaj do pracy? – zapytał, a Elien otworzyła leniwie oczy. Boże co mu się stało?! Miał podkrążone oczy i wielki siniak na twarzy,  rozpiętą koszule, a czarna szelka, bo tylko jedna została, zwisała bezwładnie  wzdłuż powycieranych spodni. W dodatku ten ostry zapach alkoholu.
-Gdzie byłeś? – zapytała zdziwiona. Jego widok od razu ją obudził.
-Zostało ci dwadzieścia minut, zadzwonię po taksówkę. – zignorował jej pytanie – Zrobiłem ci śniadanie – ucałował ją w czoło i poszedł do łazienki.
Elien wstała, ubrała się, zjadła przygotowane przez Edmunda śniadanie i wypaliła kilka papierosów. Tabletki i serum zapiła kawą. Pod pretekstem tego, że założy dzisiaj swoje ulubione czarne futro weszła jeszcze raz do sypialni. Z łazienki było słychać jak jej mężczyzna nuci jakąś melodie. Spojrzała na zegar. Za pięć ósma. Niech stracę! Pomyślała. Chwyciła za klamkę drzwi do toalety  i pociągnęła.
-Kto cię tak pokiereszował? – zapytała siadając na krańcu wiktoriańskiej wanny, w której leżał Edmund.
-Kochanka, gdy uprawiliśmy dziki seks – warknął. Był zdenerwowany. -Bo moja partnerka nie chce się ze mną kochać. Wiesz może dlaczego? – spojrzała na nią widocznie urażony.
-Martwiłam się, nie było cię całą noc. Co miałam sobie myśleć?
-Że pieprzę się z inna! – krzyknął.
-Spieprzaj! – wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami.
Chciała dobrze. Tylko spytała. Cała w nerwach wsiadła do taksówki, a potem oddała się już pracy. Co i tak przychodziło jej z trudem. Ciągle myślała o tym co powiedział Edmund.
~*~
Ubiegłej nocy nie był może zdenerwowany, ale potrzebował jakoś zapomnieć o Elien. Łatwo było powiedzieć. Ta kobieta jest i będzie całym jego życiem, o niej tak po prostu nie można zapomnieć. Wziął z pokoju saksofon i gdy ona płakała w łazience wyszedł. Z początku błąkał się po mieście bez celu, ale potem wszedł do pierwszego lepszego przydrożnego baru. Wypił jednego drinka, potem drugiego, trzeciego i dziesiątego… Może gdyby przespał się z inną kobietą to zapomniałby na chwile o swoim aniołku? Przez barem stały przecież trzy prostytutki… Starczyło by mu pieniędzy na jeden numerek. Wyszedł z baru i miał racje, w grupce stały trzy prostytutki. Żadna nie była tak piękna jak ona. Żadna nie była podobna do niej. W końcu podszedł do kobiet.
-Dziewczynki – zaczął – Która wolna? – zapytał, choć to nie było w jego stylu, kobiety chwile rozmawiały między sobą, a potem jedna z nich odezwała się.
-To Marsha – wypchnęła przed siebie młodą dziewczynę. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat.
-Choć – chwycił ją za rękę i pociągnął do hotelu, który był niedaleko. Wynajął mały pokój na kilka godzin. Dziewczyna weszła do środka trochę nie pewnie. Chyba nie miała dużego doświadczenia. -Usiądź – powiedział do niej wskazując łóżko z zieloną pościelą.
Edmund przysunął sobie krzesło i ustawił je naprzeciw dziewczyny. Usiadł i z futerału wyjął saksofon. Marsha zaczęła panikować. Nie wiedziała co ma zrobić, dlatego rzuciła mu się do stóp i drżącymi dłońmi próbowała odpiąć jego zamek w spodniach. Z początku chciał, żeby to zrobiła, ale potem… Chwycił jej długie, blond włosy i pociągnął do góry.
-Co ty robisz? – zapytała.
-To moja praca. – odpowiedziała speszona.
-Siadaj i nic nie rób, słuchaj. – powiedział ostro, a potem zaczął grać. Nie mógł grać dla swojej kobiety to będzie grał dla tej której zapłacił. Nie grał długo, bo do drzwi ich pokoju ktoś zapukał i chamsko krzyknął, żeby zamilkł. To teraz powinien wziąć ją na tym obskurnym łóżku. -Idź już – wyciągnął z kieszeni plik pieniędzy i wetkną dziewczynie w ręce.
-Ale my nic… - popatrzyła na niego zdziwiona.
-Nie chce się z tobą kochać. – odpowiedział z nutką żalu w głosie.
-Kochać – powtórzyła – Ładnie pan powiedział – wstała z łóżka i pokierowała się do drzwi, jednak zanim wyszła zatrzymała się. – Dlaczego pan to zrobił?
-Bo nie mogę grać dla swojej kobiety. – popatrzył na nią.
-Nie wie co traci – uśmiechnęła się lekko – Dziękuje – powiedziała i wyszła.
Edmund jeszcze chwile siedział w pokoju na krześle, myślał co ma ze sobą zrobić. Policzył drobniaki, które zostały mu w kieszeni. Chyba starczy mu  jeszcze na piwo. Wyszedł z pokoju i  wrócił do baru, gdzie wcześniej przesiadywał. Zamówił małe piwo. Karcił sobą za to, że mógł chociażby pomyśleć o zdradzie Elien. Odpalił papierosa i wolno go palił. Przypomniał sobie chwile gdy, kradli sobie z ust dym. Jej usta… Obok niego pojawił się jakiś facet, zamówił pięćdziesiątkę i wypił ją na raz.
-Cześć – rzucił w jego stronę. – Jestem John – zamachnął się i uderzył pięścią w twarz Edmunda, który zachwiał się, ale nie przewrócił.
-Co ty robisz?! – krzyknął na mężczyzna, którego nie znał.
-Ona ma być moja! – ryknął i jeszcze raz go uderzył.
Edmund nie chciał być mu dłuży i  rzucił się na niego. Uderzał pięściami jak oszalały. Ktoś w oddali zaczął coś krzyczeć, ale żaden z okładających się mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. John przewrócił go na plecy i pochwycił z baru kufel na piwo. Następnie zamachnął się i chybił rozbijając kufel tuż obok głowy Edmunda, który namaczając pas chciał wyciągnąć jeden z noży i wybić go w brzuch napastnika, ale ten został odciągnięty przez dwóch rosłych ochroniarzy z baru i rzucony na stoliki obok. Edmunda, też ktoś podniósł i cisnął na ścianę. Wtedy zaczęła się krwawa zabawa. Dwóch mężczyzn rzuciło się na siebie i szamotało inni rzucali w siebie krzesłami, a jeszcze inni próbowali walczyć tym co wpadło im w ręce. Edmund także rzucił się w wir walki. Kilka razy dźgnął kogoś nożem, uderzył w twarz, sam też był niestety poszkodowany, jednak po czasie wyszedł z baru pozostawiając dalej bijących się mężczyzn. Już dłużej by nie wytrzymał. To już nie ten wiek, pomyślał i spojrzał na wschodzące słońce. Prawie całą noc przesiedział w tym cholernym barze… Musi w końcu wrócić do domu. Ta wędrówka też wydała mu się dziwnie długa. Miał przynajmniej czas pomyśleć. Zaczął być wściekły i na siebie i na nią. Jak mogła cokolwiek przed nim ukrywać? Jak mogła go okłamywać?! A on zachowywał się dzisiaj jak jakiś smarkacz. To nie było zbyt męskie zachowanie… Tak wzburzony wszedł do domu. Zegar akurat wybił ósmą zero, zero. W pomieszczeniu było cicho, czyli Elien musiała jeszcze spać. Pomyślał o tym, że nie chce, żeby jego kobieta chodziła głodna. Może i głupie miał myśli po nie przespanej nocy, ale martwił się. Chciał jak najlepiej, a ona! Uspokoił się trochę, gdy przygotowywał jej śniadanie. Zanim jednak, przemył twarz zimną wodą, potem wszedł na górę. Elien spała w łóżku, zasłanym białą pościelą. Wygląda tak niewinnie w bieli… Aniołek mój. Uśmiechnął się na jej widok i obudził, a potem poszedł do łazienki, napuścił do wanny wody i zanurzył się w niej nucą stary dobry kawałek jazzowy. Wkrótce do łazienki weszła Elien. Na pewno spóźni się do pracy, pomyślał. Rozmawiali, krótko, był chamski, bo udawała przed nim, że się martwi! Znów kłamie! Gdy wyszła zaczął żałować swoich słów…
~*~
W pracy połknęła chyba z pięć tabletek na uspokojenie, wypaliła masę papierosów. Posłała nawet jedną z opiekunek, żeby kupiła jej jeszcze jedną paczkę. Czuła się paskudnie. Nie miała sił, a dzisiaj czekała ją wizyta u lekarza i Oliviera… Właśnie! Wyciągnęła z torebki mały skrawek papieru, na którym widniał numer do korporacji w której pracował Olivier. Wykręciła numer. Usłyszał trzy głuche sygnały, a potem ktoś odebrał.
-Dzień dobry,  tu sekretarka pana Oliviera Carstena.  Czy mogę w czymś pomóc?
-Dzień dobry, chciała bym porozmawiać z panem Olivierem – odpowiedziała, odpalając papierosa.
-A kto mówi?
-Elien Lange.
-Proszę poczekać, zaraz sprawdzę, czy pan Olivier jest dostępny.
-Dobrze. – odpowiedziała. Nie minęło dłużej niż pięć minut, a w jej słuchawce brzmiał już męski głos.
-Nie sądziłem, że zadzwonisz – zaczął.
-Niespodzianka – zaciągnęła się mocno papierosem – Masz dzisiaj czas?
-O dziewiętnastej pasuje?
-Tak – odpowiedziała.
-Gdzie po ciebie przyjechać?
-Przyjedź do szkoły imienia panny Agnes, pracuje tu.
-Tylko ubierz się jakoś fanie – zaproponował.
-Będę bez żadnych ubrań. Do zobaczenia – rozłączyła się i wyrzuciła peta do prawie pustej, szklanej popielniczki.
Zegar w jej biurze wskazywał czternastą. Czas jechać do kolejnego faceta… Westchnęła i ubrana w swoje ulubione futro wyszła, żeby pojechać do szpitala na badania.
Na miejscu przeszła przez drzwi szpitala i schodami na górę skierowała się do gabinetu swojego lekarza. Zapukała kilka razy do drzwi. Po chwili otworzył jej rozpromieniony blondyn i zaprosił do środka. Usiadła w białym gabinecie.
-Co panią do mnie sprowadza? – oparł łokcie na blacie biurka.
-Miałam przyjechać na badania.
-Badania, badania, badania – powtarzał cały czas, aż w końcu sobie przypomniał – No tak! Przepraszam, za moje zapomnienie, ale mamy mały harmider w szpitalu. – Uśmiechnął się krzywo. – Proszę się rozebrać osłucham panią, a pani powie mi jak się ostatnio czuję. Wstała i zsunęła z siebie czarną, zwykła sukienkę w między czasie odpowiadała i tłumaczyła jak źle się czuje.
-To normalne stwierdził, ale – zatrzymał się na chwile i obrócił, tak że badał jej klatkę piersiową, zwracając szczególną uwagę na jej dwa atuty.
-Ale? – wytrąciła go z zamyślenia.
-Ma jednak pani objawy jak po chemioterapii. Zastanawiało mnie to już ostatnim razem – powiedział trochę roztargniony. -Proszę się ubrać. – usiadł w fotelu przy biurku i bezczelnie patrzył jak zakłada sukienkę. -Chciałbym jeszcze raz pobrać pani krew – powiedział, gdy usiadła naprzeciw niego.
-Nie mam nic przeciwko. – odpowiedziała, poprawiając jeszcze włosy. Położyła swoją torebkę na biurko i zaczęła szukać papierosów.
-Chciałbym jeszcze pani zaproponować chemioterapię, może… - położył dłoń na jej ręce. Zauważyła na jego palcu złotą obrączkę – To by pomogło. – lekko gładził jej dłoń.
-Kiedy mogła bym zacząć? – wplotła dłoń w jego rękę. Teraz jest szansa…
-Dla pani mogę zrobić wyjątek i nawet jutro znalazło by się miejsce – odpowiedział zadowolony.
-Naprawdę? – zapytała go kusząco, podnosząc się i podchodząc bliżej niego. – Panie Goldhope.
-Tak – odpowiedział od razu i chwycił za biodra, a następnie posadził sobie na kolanach. -Pani Lange, czy zdecyduje się pani?
-Może przekona mnie jakoś pan – uśmiechnęła się zadziornie, a doktor chwycił ją za głowę i pocałował mocno.
Odwzajemniła pocałunek. Teraz już nie ma odwrotu. Położyła ręce na jego ramionach, a on jedną ręką masował jej pierś, a drugą wsunął pod materiał jej majtek. Może miał wyćwiczone ruchy, bo pracował z dokładnością chirurga, ale nie był to Edmund. Całował ją szaleńczo, gdy ona leniwie masowała jego męskość. Nie mógł się powstrzymać. Rozpiął rozporek spodni. Uniósł ją na tle wysoko by mogła nabić się na niego i po chwili opuścił. Wykonywał szybkie ruchy. Kochał… Nie to złe określenie… Pieprzył się jak zwierzę. Tak szybko jak zaczął również skończył. Cicho jęknął, gdy ona dopiero chciała zaczynać zabawę. Zakończył to w doniczce jakiegoś kwiatka. Nie marzy jej się dziecko! Trochę zniesmaczona, zapytała o godzinę jutrzejszej wizyty i wyszła. Cały czas jeszcze się poprawiając. To było obrzydliwe…
~*~
Elien wróciła do domu w którym było przeraźliwie cicho. Kiedyś ta cisza była normalna, ale teraz ani trochę jej się nie podobała. Weszła na górę. Edmund spał. Chciała przejść do łazienki, ale podeszła do niego. Jakoś nie mogła przejść obojętnie. Pogładziła jego poobijany policzek. Mężczyzna mruknął cicho, nie obudził się. Uśmiechnęła się. Jest taki idealny? Aż za bardzo. Weszła w końcu do toalety. Wzięła kąpiel, umalowała się i przebrała w bardziej fikuśną sukienkę. Te czynności zajęły jej jakoś z dwie godziny. Gdy wyszła z łazienki Edmund stał przy otwartym oknie i palił papierosa. Wyjęła z szafy ulubione czarne szpilki.
-Dla mnie się tak stroisz? – zażartował.
-Nie – odpowiedziała wprost.
-To dla kogo? – popatrzył na nią zdziwiony.
-Dla kochanka – prychnęła – Skoro ty możesz mieć jakąś dziwkę u boku to ja też.
-Nie złość się tak – wyrzucił peta przez okno i podszedł do niej – Ta sytuacja rano to…
-To co? – przerwała mu, rzucając ostre spojrzenia
-Nie porozumienie – objął ją, kładąc podbródek na jej ramieniu.
-Zostaw mnie – poprawiła sukienkę.
-Aniołku – szepnął jej do ucha i przez sekundę zastanawiała się czy nie rzucić się na niego i rozkoszować swoim mężczyzną, jednak umysł zimnej suki szybko odrzucił ten pomysł, tak samo jak jego ręce z tali.
-Wychodzę, będę późno – rzuciła mu na odchodnym.
-El?
-Wiesz, że tego nie lubię – mówiła gdy szła do drzwi.
Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale zabrakło mu tchu, a ona wyszła z domu i pojechała taksówką do przytułku, akurat załapała się na obiad, bo gdy weszła do biura, zaraz za nią przyszła Alba z jedzeniem. Po posiłku wypaliła kilka papierosów, zażyła serum i tabletki. Stwierdziła, że powoli będzie musiała zastanowić się co ma zrobić z włosami. Kupić dopinki? Czy od razu perełkę, bo jako tako udawało jej się jeszcze ukryć ubytki, ale już nie długo to zostanie łysa. Nie dość, że brzydka to jeszcze łysa! Ale dość rozmyślań nad tym. Wzięła się do pracy. Masa poczty, jakieś zaproszenia dzieciaków na występy przejezdnych magików, czy kształcące wykłady profesorów na temat dorastania. Żałosne. Od razu wyrzucała takie listy do kosza. Zajmując się poważniejszymi sprawami. Zwykle to zajmowało jej najwięcej czasu, potem odbieranie telefonów i jakieś „wielkie” problemy opiekunek, które nie umiały poradzić sobie z młodymi bękartami. Czas płyną tak powoli. Wręcz ciągnął się, gdy odbierała setny telefon.
-Tak? – zabrzmiała znudzona w słuchawce.
-Witaj – od razu otrzeźwiała słysząc jego głos – Mogę wpaść po ciebie wcześniej, kochana?
-Jasne, o której chcesz być?
-Może osiemnasta?
-Dobrze.
-Jesteś gotowa jak mówiłaś?
-Przyjedź i się przekonaj – odpowiedziała zadziornie.
-Chciałbym już do ciebie jechać, ale te korporacyjne szczury cały czas robią bagno.
-Nie tłumacz się, czekam.
-Do zobaczenia – rozłączył się, a ona uśmiechnęła się. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Jeszcze tylko kilka godzin… Które zleciały szybciej niż myślała, ani się obejrzeć, a znów odebrała telefon z wiadomością, że czeka na nią przed budynkiem. Zanim wyszła wyperfumowała się, poprawiła włosy i dumnie krocząc jej oczom ukazało się czarne porsche. Olivier wyszedł z samochodu i otworzył jej drzwi, wcześniej witając ją pocałunkiem w policzek.
-Nie mogłem się doczekać – powiedział gdy ruszyli.
-Nie tylko ty – położyła dłoń na jego udzie i gładziła je. -Gdzie jedziemy?
-To niespodzianka – odpowiedział, uśmiechając się zadziornie
-Może mi ją zdradzisz – podjechała ręką bliżej jego krocza.
-Jeśli mnie przekonasz, to może szepnę ci słówko – puścił jej oczko, a ona zaczęła pieścić go ręką.
-Może teraz? – zapytała, gdy poczuła, że jego członek zaczyna twardnieć.
-Nie sądzę – rozpięła zamek w jego spodniach i wsunęła rękę pod jego bieliznę. Westchną głośno.
-Zaraz będziemy na miejscu – wydusił ledwo z siebie te kłamstwo. Miał trudności z tym żeby prowadzić samochód. Trudno było mu to pogodzić z ręką Elien w spodniach, ale na jego nie szczęście czekała ich jeszcze może z godzina drogi.
-Naprawdę? – zaprzestała zabawy w jego spodniach.
-Nie powiedziałem, że możesz skończyć mnie przekonywać  - zażartował.
-Nie zrobię nic dopóki nie powiesz mi gdzie jedziemy, kochany. – uśmiechnęła się słodko. Ostatnie słowo wypowiadając powoli, tak aby mogło to doprowadzić go do szału. Wiedziała jak działa na tego faceta.
-Nie bądź taka – popatrzył na nią prosząco, skręcając mocno w prawo.
-Nie – spojrzała za szybę samochodu. Jechali pod czarnym niebem, przez pustkowie, gdzie od czasu do czasu pokazywało się jakieś liche drzewo.
-To w takim razie milcz – nie odpowiedziała, zrobiła to co chciał. Czuła jak co chwile na nią spogląda. Zastanawiała się czy już gwałci ją wzrokiem? Czy dopiero zaczyna tę chorą zabawę? Dowie się wkrótce. W końcu pustkowie przerodziło się w domy, a domy w wille i małe pałacyki. Boże, gdzie jestem?! 
-Jesteśmy – powiedział wesoło i zaparkował na parkingu, obok jednego z takich pałacyków.
Chwycił ją pod ramie i poprowadził do środka domku. Nie zapalał światła, gdy przekroczyli próg mieszkania, nie musiał, bo wokół nich było poustawiane miliony świec prowadzących na taras z basenem, gdzie czekał mały stolik z kolacją. Gdy zaczęli jeść, zaczął dawać jej wyraźne sygnały, że chce czegoś więcej. Typowy facet… Przesiadł się bliżej jej. Obią w pasie i gładził jej bok, nie gubiąc puenty rozmowy. Robił wszystkie te swoje podchody jak na razie z wyrafinowaniem. Jednak z czasem zaczął przekraczać te granice, próbując wsunąć swoją dłoń pod jej sukienkę. Była trochę zniesmaczona, ale to z tym typem faceta umiała sobie poradzić i znała wszystkie zagrania - najpierw kolacja, potem będę udawał miłego i szarmanckiego, ale w końcu nie wytrzymam i wepchnę ci palce w kroczę, by w końcu wylądować z tobą w łóżku. Tacy przewidywalni... Zaczynała się już nudzić.
-Może zróbmy coś szalonego - zaproponowała, śmiejąc się słodko.
-Kochana sądzę, że to już nie nasze lata.
-Sugerujesz coś? - odsunęła się od niego, widocznie urażona.
-Nie - speszył się - Po prostu... Nie sądzisz, że jesteśmy...Jakby to...
-Starzy - dokończyła za niego.
-Kolokwialnie mówiąc. Ale młodzi duchem - uśmiechnął się krzywo, próbując ją przytulić.
Elien wstała i odeszła kawałek od Oliviera. Nienawidziła tego określenia. Zmierzwiła włosy. Popatrzyła na dłoń, na której został pęk blond włosów. Strzepnęła go nie zauważalnie z ręki, gdy Olivier znów przykleił się do niej. Objął ją mocno.
-Odwieź mnie - powiedziała twardo. Cały czar właśnie prysnął.
-Przecież jest tak miło - chciał ją pocałować, ale uniknęła tego.
-Nie będę drugi raz powtarzać - syknęła, próbując wyrwać się z jego uścisku.
-A ta bielizna, którą miałaś założyć?
-Nigdy nie była dla ciebie - teraz powinna ugryźć się w język, jednak mimo tego, co powiedziała dalej była zimną suką. Patrzyła prosto w głąb jego zdziwionych oczu.
-Słucham? - zamachnął się i uderzył ją w policzek. Zachwiała się, ale nie przewróciła.
-Nie była dla ciebie - powiedziała powoli, akcentując każde słowo, mimo ciosu - NIGDY - podkreśliła ostatnie słowo i ruszyła ku wyjściu.
Olivier nie szedł za nią, wrócił do stolika i zaczął pić wino z gwintu. Elien wyszła z jego domu i szła wzdłuż drogi. Musi jakoś wrócić do siebie. Jakieś pomysły? Zapalić. Odpaliła papierosa, jednego, drugiego na uspokojenie. Nie wiedziała, gdzie jest, ale nie długo przyszło jej tak myśleć. Drogę zajechało jej czarne porsche.
-Wsiadaj, odwiozę cię - powiedział Olivier z otwartej szyby auta.
-Spieprzaj - odwarknęła i wyminęła samochód, dalej kierując się przed siebie
-Nawet nie wiesz, gdzie jesteś! - krzyknął za nią. Wysiadł z auta i pobiegł do Elien. Chwycił ją za ramie i obrócił.
-Mam ci przeliterować SPIEPRZAJ? - Szybko pozbyła się jego dłoni z ramienia i konturowała drogę powrotną.
-Tylko cię odwiozę Elien. Przepraszam! - krzyczał, ale ona go ignorowała, aż w końcu wrócił do auta i jechał tak powoli jak ona szła. Cały czas przekonując ją, żeby wsiadła do samochodu. W końcu nie wytrzymał i wysiadł z auta. Złapał ją w pasie i zaniósł do samochodu, nie przypłacając tego o mało swoim życiem, bo Elien mimo swoich lat miała jeszcze trochę sił i próbowała się wyrwać. Jednak on nie wiedział co robi na co dzień. Kobieta sama sobie się dziwiła, że jeszcze nie zastrzeliła tego dupka...W torebce przecież miała rewolwer. W trakcie jazdy cały czas ją przepraszał i próbował jakoś przekonać, żeby wrócili do jego domu, ale Elien już się nie zgodziła. Jej duma zbytnio ucierpiała.
-Pod sam dom - powiedziała, gdy chciał zatrzymać się pod szkołą - Pokaże ci drogę.
Poprowadziła, go i za niespełna piętnaście minut później byli na miejscu.
-Może pójdziemy do ciebie? - zapytał z wielką nadzieją, chwytając ją za rękę.
-Mój partner nie będzie zadowolony - syknęła i wyszła z samochodu.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Saksofonista 13-14-15

Jestem z kolejnymi rozdziałami. Trochę spóźniona, ale jestem.
Betowała Helena Komar i moja kochana Hachi <3

Rozdział 13

Tego dnia stwierdziła, że musi skończyć z Edmundem. Nie chce, żeby on cierpiał gdy będzie odchodzić. Nie wyobraża sobie tego, że on mógł siedzieć obok jej łóżka w szpitalu i patrzeć. To było bardziej bolesne, niż wieść o chorobie. Dzisiaj wykorzysta jeszcze ten wieczór z nim, pozwoli mu się rozkoszować tą chwilą, a potem zrobi to samo, co z swoimi czterema byłymi mężami. Może nie zabije go, ale zniszczy te relacje. Nie byłaby w stanie go zabić.
Przyjechała do domu o umówionej godzinie. Edmund nie posiadał się ze szczęścia na jej widok. Przytulił ją mocno i pocałował tak jak lubiła.
-Ślicznoto, przygotuj się za godzinę zabieram cię gdzieś. Nie będziesz się nudzić – mówił z szerokim uśmiechem.
-W ciemną uliczkę? – zapytała, dalej tuląc się do jego ramion. Dawały jej takie poczucie bezpieczeństwa…
-Zgwałcę cię tam – podążał ręką w dół jej talii.
-I zabijesz? – zaśmiała się.
-Zniszczyłaś moją niespodziankę – popatrzył na nią z udawanym wyrzutem.
-Idę się ubierać – pocałowała go lekko.
-Jak dla mnie to możesz iść nawet nago – uśmiechnął się do niej, unosząc jeden kącik ust.
-Zboczeniec – rzuciła, wchodząc po schodach do sypialni.
Na górze wzięła kąpiel i cały czas myślała, jak ciężko będzie jej zrobić to, co zaplanowała. Otuliła się ręcznikiem i z komody wyjęła pierwszy lepszy alkohol. Popiła nim dwie tabletki. Skrzywiła się gorzkim smakiem trunku i wyjęła papierosa. Powoli wypaliła go siedząc i patrząc na wiszące sukienki w szafie. Wszystkie były czarne, oprócz jednej. Tej na specjalne okazje. Była krwisto czerwona. Wyrzuciła peta do popielniczki i zdjęła z wieszaka sukienkę. Popatrzyła na nią i stwierdziła, że w końcu to jej pora. Ubrała ją i założyła cienkie, cieliste pończochy. Odkąd mieszkał z nią Edmund wyrzucił wszystkie jej rajtuzy. Mówił wtedy, że pozbawiają ją kobiecości. Uśmiechnęła się sama do siebie. Usiadła do toaletki i umalowała się. Tusz do rzęs i pudry zrobiły swoje. Jeszcze czerwona szminka w kolorze sukienki i była gotowa.
Przejrzała się w lustrze. Podobało jej się to co widzi. Duży dekolt wycięty w literę V uwydatniał jej piersi, które spodobają się Edmundowi. Prawie by zapomniała! Wyjęła z szuflady srebrną kolię i zawiesiła ją na szyi. Teraz była gotowa.
Słyszał jak po schodach niesie się stukot jej obcasów. Wystrzelił z salonu jak kula armatnia, żeby nacieszyć oczy jej widokiem. Dzisiaj przeszła samą siebie. Z dnia na dzień piękniała, ale teraz nie umiał znaleźć słów, które opisałyby jej urodę. Wrócił po kapelusz do salonu i podał jej swoje ramię. W między czasie pochwycił też czarny futerał z złocistym instrumentem w środku.
-To gdzie jedziemy? – zapytała słodko, wtulając się w jego ramie.
-Posłuchasz jak gram, napijesz się, odprężysz – odpowiedział jej otwierając drzwi taksówki.
-Czyli to jednak nie ciemna uliczka – zażartowała
-Ohh… Nie martw się, ciemną uliczkę to ja ci w domu zrobię – pocałował ją w policzek i polecił taksówkarzowi, gdzie ma jechać.
Kilkanaście minut później wysiedli przed najdroższym klubem w mieście.
-My tu…
-Tak – odpowiedział zadowolony
-Nawet mnie nie stać na ten klub…
-Ale mnie stać – puścił jej oczko – Gram tu dzisiaj, a muzycy mają wstęp i drinki za darmo, zagadnąłem też właściciela, czy mój aniołek może wpaść i mieć takie same przywileje. Zgodził się – pocałował ją mocno i wprowadził przez kolejne drzwi, aż do holu, a potem do głównej Sali, która olśniewała. Większość pomieszczenia zajmowała scena, na której produkowali się muzycy, kolejny  i chyba jej ulubiony kawałek przestrzeni zajmował bar gęsto zasłany ludźmi i ciekawie wyglądającymi nawet z daleka napojami, a inna była usłana w stoliki i małe loże. Usiadła przy barze i rzeczywiście wszystko stało otworem.
Zamówiła niebieską Margaritę. Wzięła alkohol i usiadła bliżej sceny w małej czarnej loży, która charakterystycznie kontrastowała z czerwienią jej sukni. Po kilku minutach na scenę wszedł prowadzący. Poprawiał mikrofon i lekko speszony spojrzał na widownię.  Elien nie musiała długo czekać, zanim ktoś się do niej przyczepi.
-Mogę? – zapytał mężczyzna w jej wieku.
-Jeśli chcesz mieć problemy z moim partnerem, siadaj – uśmiechnęła się.
-Zaryzykuje – odpowiedział. Zdziwiła się. – Mów mi Olivier. W skrócie Oli.
-Elien – rzuciła mu oschle i nie odrywała wzroku od sceny. Zespół właśnie przestał grać i prowadzący zapowiadał  Edmunda.
-To gdzie jest ten twój partner? Nie powinien być przy tobie – zadrwił Olivier.
-Tam – wskazała na mężczyznę z saksofonem na scenie.
-Artysta – prychnął  - Złotko – chwycił jej rękę i pociągnął, żeby zwrócić jej uwagę na siebie. –On pewnie wiele nie zarabia, a ja? Jestem szefem wielkiej korporacji. Mogę dać ci co zechcesz…
-Zostaw mnie – syknęła
-Choć ze mną, a pokaże ci co to znaczy żyć – uśmiechnął się
-Puszczaj! – powiedziała trochę głośniej.
-Zastanów się. – powiedział stanowczo.
-Spieprzaj! – wylała na niego drinka, a on dopiero puścił jej rękę.
-Zadzwoń – facet był bardzo zdeterminowany. Podsunął jej swoją wizytówkę.
-Możesz sobie to wsadzić… - prychnęła i poszła do baru po kolejnego drinka. Usiadła w innym miejscu, tak, że spokojnie widziała Edmunda. Grał jak zwykle zachwycająco. Zrobiło jej się słabo. Połknęła dwie tabletki, popijając drinkiem. Od razu lepiej.
Ten palant znów do niej podszedł.
-Mogę pokazać ci inny świat – próbował ją zagadnąć.
-Ja mogę pokazać ci jak wygląda poderżnięte gardło – wstała z miejsca i nie zdawał sobie sprawy jak blisko siebie stoją.
-Choć ze mną – uśmiechnął się tak jakby nic się nie stało
-Powiedziałam ci już, żebyś się odpierdolił – rzuciła mu ostre spojrzenie.
-Słyszysz? – odezwał się ktoś inny. Elien przerzuciła wzrok na scenę. Edmunda tam nie było. Jakiś inny muzyk próbował mu dorównać. On był  tuż za Olivierem, przyciskając nóż do jego pleców.
-Weź to – syknął cicho jej natrętny adorator i wcisnął w jej ręce kolejną wizytówkę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, co przed chwilą znajdowało się przy jego plecach, bo  odszedł bez słowa. Kobieta schowała ten skrawek papieru.
-W porządku? – zapytał jej mężczyzna
-Teraz tak – uśmiechnęła się.
-Wiesz co, mam pomysł na zabawę – popatrzył za odchodzącym Olivierem, a Elien zrozumiała o co mu chodzi
-Świetny pomysł – odparła, zawieszając ręce na jego szyi.
-Zatańczmy – porwał ją na środek sali i objął mocno, tak jakby bał się, że ucieknie. –Jak to zrobimy? –zapytał z zadziornym uśmiechem lekko kołysząc się w takt muzyki.
-Na razie będziemy go obserwować, poczekamy, aż wyjdzie z klubu.
-Potem zawrócisz mu w głowie, ale bez przesady – pocałował ją lekko.
-A następnie zawieziemy go tam gdzie ostatnio?
-Dobrze kombinujesz aniołku – dłońmi krążył po jej tali próbując zachować resztki przyzwoitości. – Chciałbym zedrzeć tą sukienkę z ciebie – szepnął jej do ucha. Przeszedł ją miły dreszcz.
Cały czas obserwowali swoją ofiarę, nie dając jej żyć. Oboje wiedzieli, że czuje się nie pewnie. Udawał twardziela, ale jego strach zauważyłby nawet ślepy.
Potem już nie przywiązywali tak wielkiej wagi do niego. Rozmawiali jak zwykle, pili i byli zauroczeni  sobą. To było takie magiczne. Przez chwile zastanawiali się nawet, czy mu nie odpuścić. Przedyskutowali to i stwierdzili, że dzisiaj muszą się sobą nacieszyć. W sumie to bardziej Elien go do tego przekonała, inaczej by się nie zgodził. Pewnie ten facet leżał by już dawno pokrojony na stole w szopie.
-Wychodzi – zauważył.
-Powiedziałeś, że go zostawisz- położyła dłoń na jego udzie i masowała.
-Tak – zaciągnął się mocno papierosem. Położyła podbródek na jego ramieniu.
-Chce ci coś jeszcze pokazać – przytknął filtr do jej ust. Wypuściła dym.
-Napijmy się jeszcze i idźmy, dobrze? – ostatnie słowo wyszeptała do jego ucha. Lubił to.
-Oczywiście – pocałował ją i zamówiła jeszcze raz whisky. Przechylił szklankę i na raz wypił jej zawartość, gdy ona powoli sączyła alkohol. Tym razem to on gładził jej udo, a potem wsunął rękę troszkę dalej .
-Ktoś zauważy – zwróciła mu uwagę
-Chodźmy tam – wskazał na lożę, gdzie wielka sofa była osłonięta mlecznymi szybami.
-Ale ktoś…
-Nie marudź – pociągnął ją za rękę. Mało nie wylała alkoholu. Wciągnął ją za parawan z szkła i od razu dobrał się do niej. Całował jak szalony, dłońmi błądząc po jej ciele. –Tylko nie krzycz – uśmiechnął się i popchnął ją na sofę.
-Ktoś może tu wejść – powiedziała trochę speszona.
-Zabijałaś – powiedział cicho – A boisz się, że ktoś cię przyłapie? – zaśmiał się i wsunął dłoń pod jej sukienkę. Westchnęła głośno.
-Masz rację – wydyszała po chwili, gdy zatopił palce w jej ciele.
Poruszał nimi na przemian szybko i wolno. W końcu nie wytrzymała pisnęła.
-Mówiłem cicho – przytknął rękę do jej ust.
Drugą rozpiął rozporek. Zsunął jej bieliznę i wszedł w nią. Edmund odetchnął głęboko, zanim zdobył się na jakikolwiek ruch w jej wnętrzu. Elien zacisnęła mono oczy. Ręce zacisnęła na jego ramionach. Poruszał się na początku powoli. Potem szybciej, gdy czuł, że jest u szczytu. Elien przeszedł tak mocy orgazm, że zamroczyło ją. Edmund też potrzebował chwili, żeby wrócić do rzeczywistości.
-Jesteś cudowna, mój aniołku – powiedział po chwili i ucałował ją w czoło.
Następnie ubrał się, poczekał, aż Elien się ogarnie i wyszli z klubu. Stwierdzili, że przejdą się. W życiu by się na to nie zgodziła, gdyby wiedziała, że będą szli prawie trzy godziny. Nie w tych butach! Na szczęście drogę wystarczająco umilał jej Edmund. Cały czas ją rozśmieszał, rozmawiał z nią, a gdy byli już prawie na miejscu, wziął ją na ręce, żeby więcej nie mówiła, że bolą ją nogi i zaniósł przed słynną szopę.
-Panie przodem – powiedział, gdy otworzył drzwi. Weszła do ciemnicy. Po chwili rozbłysnęło światło z ziemi, tak żeby uwydatnić to co wisi nad nią. Zaniemówiła. – Miałem nadzieje, że ci się spodoba.
-Nie wiem, co powiedzieć – popatrzyła na niego z szerokim uśmiechem, przechadzając się wokół zwieszonych na hakach ciał jej sąsiadów, ludzi, których nie dawno zabiła, bądź nie lubiła. Wszyscy tu byli. –Jesteś niesamowity – powiedziała ze łzami w oczach.
-Nie płacz – przytulił ją mocno.
-Wziąłem pas, jeśli chcesz, możesz…
-Możemy – poprawiła go.
-Tak – ucałował ją w głowę i powoli, tak, żeby jej nie skaleczyć wyjął jeden z noży i podał jej. Miał drewnianą rączkę, na której był wyryty drobny wzorek – Mój pierwszy, jaki zrobiłem, weź go.
-Jak ja ci się odwdzięczę? – otarła łzę, która spływała po policzku.
-Jest kilka rzeczy, które mogła byś zrobić – chwycił za jej pierś.
-Zboczeniec, no zboczeniec – wyskoczyła do niego z nożem, potykając go pod gardło.
-Aniołek – powiedział z szerokim uśmiechem – Chcę to zobaczyć.
Elien podeszła do pulchnego ciała, zawieszonego w górze. To była kobieta, która próbowała jej wmówić, że źle wykonuje swoją prace. Przypominała sobie jej słowa „Pani powinna siedzieć w więzieniu za takie traktowanie dzieci!” Pierdol się. Pomyślała i wykonała pierwsze pchnięcie nożem. Pociągnęła go w dół. Jej wnętrzności wypłynęły. Wcięła jej także usta. Opowiadała same kłamstwa.

Rozdział 14


Nie wiedziała, co ją podkusiło do tego, żeby zgodzić na tę spotkanie, ale opłacało się. Może nie poznała jej, dlatego, że inaczej była ubrana, umalowana. Przechodziła nawet obok nich. Siedziała z tym swoim partnerem. Wcześniej odrzuciła całkiem przystojnego faceta… Ile by dała, żeby taki mężczyzna odezwał się do niej, albo chociaż popatrzył… Ale ona wolała tego swojego muzyka. Zarabiał marne grosze, a ona go kochała? NIE! Ona nie mogła go kochać, była potworem. A takie potwory jak pani Lange nie mogą kochać!
Zastanawiała się jak wyrwać się z spotkania z dziewczynami z pracy. Może im powie, że dostała sms’a od matki? Wyjdzie na to, że dalej słucha się rodziców… Em… To…
Wychodzą! Musi za nimi iść, nie może przepuścić takiej okazji!
Wstała od stolika, gdzie grupka kobiet prowadziło rozmowę.
-Musze już iść – powiedziała powoli, ubierając się.
-Zostań – powiedziała jedna z jej koleżanek.
-Czas mnie goni – wzięła torebkę i pognała przed siebie.
Szła długo za parą, która cały czas się śmiała. Dobrze, że założyła wygodne buty, a nie chciała szaleć z jakimiś szpilkami, na których i tak nie umie chodzić. Do tej pory, nic się nie działo. Musiała iść daleko za nimi, gdy weszli w polną drużkę. Bała się, że ich zgubie, ale po czasie zorientowała się gdzie idą. Znów do tej przeklętej szopy. Weszli do środka. Zaświeciło się światło. Przeszła do szpary, gdzie ostatnio na nich patrzyła. Zrobiło jej się nie dobrze od smrodu, który ulatniał się z pomieszczenie. Zapisała wszystko, co widziała. To co robiła jej pracodawczyni i ten facet. W końcu nie wytrzymała zwymiotowała. Miała nadzieje, że nie słyszeli tego. W końcu odeszła, trochę słaba, ale miała to czego chciała. Wystarczy jej jeszcze jeden dowód na panią Lange i tego mężczyznę, a oboje dostaną dożywocie, albo dorobią się kary śmierci.

Rozdział 15

Dobrze że Edmund miał jakieś dodatkowe ubrania w szopie, bo ludzi na ulicy przerażała by  kobieta w poplamionej krwią sukience. Mniej dziwiący był widok Elien w białej, dużej męskiej koszuli. Gdy tak szli od czasu do czasu myślała o tym co musi zrobić i co jeszcze zrobi, żeby zniszczyć jego życie i dzięki temu swoje. Czy już w tej chwili mogła powiedzieć, że go kocha? Ona jeszcze potrafiła kochać?  Westchnęła.
-Co tak spochmurniałaś?  – zauważył Edmund, przysuwając ją bliżej siebie.
-Zamyśliłam się – odpowiedziała z nutką melancholii
-Nie myśl tyle, aniołku – zwrócił jej uwagę – No chyba, że o mnie – zaśmiał się i ucałował ją w skroń.
-Ohh… Nie zaprzątam sobie tobą głowy – stwierdziła.
-A ja tobą! – rzucił szybko, puszczając jej oczko.
-Wolałbyś inną? – zapytała unosząc jedną brew
-Na przykład tą – wskazał na młodą dziewczynę, która opierała się o ścianę budynku z różowym bilbordem wyświetlającym cenę hotelowych pokoi. Dziewczyna trzymała w ręku kartkę. Na której był wypisany cennik z jej usługami.
-Stać cię na nią? – zaśmiała się.
-Już chyba wole ciebie – uszczypnął ją,  w pośladek.
-Ohh! Jesteś okrutny! – krzyknęła z udawanym wyrzutem.
-A ty jesteś najwspanialszą kobietą na świecie. – zatrzymał ją na środku ulicy i mocno pocałował – Nigdy nie będę chciał innej – dodał, gdy w końcu dał upust jej ustom. – Nigdy – powtórzył i jeszcze raz ją pocałował. Potem chwycił ją za rękę i jak zwykle próbował rozśmieszyć, a Elien śmiałą się z jego żartów, nawet tych, które nie były najlepsze.
Gdy byli już blisko swojego domu, ktoś w ich stronę rzucił „dobry wieczór”. Elien obejrzała się za głosem. Zauważyła młodego chłopaka, stojącego już plecami i wyciągającego coś z czerwonego porsche zaparkowanego przed domem jej sąsiada, który kiedyś był mocno w niej zakochany, a teraz gryzie piach, niedaleko jej domu. Odpowiedziała mu, a chłopak uśmiechnął się do niej.
-Jeśli chcesz kochanka… - zaczął Edmund – To starszego.
-Nie potrzebuje kochanka – powiedziała wtulając się w jego ramię
~*~
Zanim położyli się spać zdążyła pod nieuwagę  Edmunda wziąć dwie tabletki i popić je serum, jednak tej nocy, czuła się wyjątkowo źle. Coś skręcało ją w brzuchy, a głowa robiła się gorąca i jeszcze brakowała tego, żeby ręka Edmunda zawędrowała na jej boku. Co do cholery mam teraz zrobić?! Jeśli ma zacząć „to” niszczyć, to chyba powinna zacząć od teraz? Tylko jak? Jak? JAK?! Dobra…Może nie wpadła na jakiś innowacyjny pomysł, ale po prostu strzepnęła z siebie jego rękę i przesunęła się na kraniec łóżka. Jej mężczyzna nie dawał za wygraną, tym razem przewrócił się na drugi bok i obijał ją, przysuwając ją do siebie. PIĘKNIE! Słuchając jak oddycha zastanawiał się co ma zrobić, może teraz powinna jakoś zabłysnąć inteligencją i wymyślić w końcu coś porządnego. Chyba mam pomysł! Po prostu zebrała w sobie wszystkie swoje siły i usiadła na łóżku.
-Co ty robisz? – zapytał jeszcze zaspany Edmund. Ten jego cholerny głos… 
-Pójdę się napić – powiedziała powoli. Wstała i zeszła na dół do salony. Z szafki w kuchni wyjęła dwie białe tabletki przeciw bólowe. Potoczyła się wolno do barku i popiła tabletki whisky. Skrzywiła się na jego gorzki smak. Potem postawiła całą butelkę na szklanym stole i usiadła. Chwile na nią patrzyła, odganiając wszystkie myśli od siebie. Pociągnęła kilka łyków z butelki. Jesteś głupia! Jednak jeśli nie zabije jej rak to zrobią to wyrzuty sumienia. Pociągnęła jeszcze kilka razy z butelki i wypaliła kilka papierosów, a potem wróciła do sypiali. Poprawiła pościel Edmunda a potem położyła się na skraju łóżka. Słyszała jak jej serce krzyczy: Wtul się w jego silne barki! Jednak umysł odpowiadał stanowczo: Pierdol się!