sobota, 25 czerwca 2016

Saksofonista rozdzial 10-11-12

Cześć!
Chce się pochwalić, zanim zaczniecie czytać.. że moja przyjaciółka jest bardzo zadowolona z całego opowiadania i pożycza je swoim koleżanką ;-;...
Betowała Helena Komar. 

Rozdział 10

-Chodźmy do mnie – Elien przytuliła go od tyłu, gdy Edmund czyścił stół z krwi.
-Dobrze – odpowiedział jej i chwycił ręce, które go oplatały. Pogładził je. – Spaliłaś  ciało?
-Właśnie płonie – odpowiedziała z uśmiechem, a on pociągnął ją za szopę do ognia.
-Pięknie – objął blondynkę mocno i ucałował w skroń. Kobieta oparła się na jego ramieniu i  zastanawiała, dlaczego chciała iść do Alana. Zadecydowała tak impulsywnie…

Alba zapisywała wszystko w notatniku. Dobrze, że nie została na te nocną zmianę w przytułku. Starała się zapisać każde słowo, które usłyszała. Oprócz tych sprośnych tekstów i jęków… Raczej miała by problem zapisać, jęki Pani Lange, gdy była już u szczytu rozkoszy… Teraz nie był czas na rozmyślanie nad tym. Obserwowała mężczyznę, który obejmował Elien. Opisała, go w notatniku, tak żeby i jego mogła oddać w ręce policji. Oni nie było normalnymi ludźmi i musieli za to zapłacić!
Jeszcze nie teraz, ale w swoim czasie spotka ich sowita kara. SZLI W JEJ STRONIE! Przebiegła na drugą stronę szopy, tak aby nie mogli jej zobaczyć. Słyszała ich krótką sprośną rozmowę. Weszli do środka. Alba obserwowała te parę z pomiędzy dziur w szopie. Pani Lange wzięła torebkę i poprawiła sukienkę, a następnie próbowała zetrzeć jakąś plamę z czarnego materiału, ale bez skutku. Wtedy mężczyzna, który przedstawił jej się jako Edmund chwycił ją w pasie. Wyprostowała się.
-Pomogę ci potem zdjąć tą sukienkę i wyprać – Pani Lange ucałowała go i wyszli.
Alba zastanawiała się co miał w dużym czarnym pudełku z rączką. Pewnie nic dobrego! Gdy oddali się na tyle daleko, aby nie mogli jej zobaczyć podeszła do drzwi, szopy. Próbowała je otworzyć. Zaczęła szarpać. Narobiła hałasu. Obejrzała się, czy nie zwróciła ich uwagi. Na szczęście zniknęli  jej z oczu. Rozejrzała się wokół, czy nie ma czegoś, co mogło by jej ułatwić wejście do szopy. Znalazła metalowy pręt. Włożyła go pomiędzy drzwi i mocno przycisnęła do ściany. Deski w drzwiach wygięły się. Jeszcze raz i udało się! Deski połamały się, a ona weszła do środka. Znalazła włącznik światła. Poza prostokątnym stołem na środku nie było tam nic interesującego. Przejrzała wszystko dokładnie i zrobiła zdjęcia aparatem komórkowym. Tak na wszelki wypadek. Następnie wyszła i wróciła do domu, a tam przeanalizowała wszystko jeszcze raz.

Poranek był chłodny, typowy dla jesieni. Gdy otworzyła oczy, Edmund jeszcze spał. Ucałowała go w czoło i delikatnie wyplątała się z jego objęć. Przykryła go pościelą i zauważyła coś dziwnego. Na łóżku było pełno jej włosów. Pobiegła do łazienki. Zmierzwiła włosy. Mały pęk został jej w ręce. Co do cholery…? Wróciła do sypialni i z toaletki wyjęła serum odmładzające, które dał jej doktor John. Pociągnęła z butelki i schowała lekarstwo. W kuchni zajęła się śniadaniem. Zrobiła tosty, usmażyła jajecznice i zaparzyła kawę. Usłyszała skrzypnięcie na schodach. Już wstał. Uśmiechnęła się.
-Dzień dobry, ślicznotko– powiedział tym swoim głosem, w ręku trzymając saksofon.
-Najpierw coś zjedz, potem graj – zwróciła mu uwagę.
-Mogę schrupać ciebie? – zaśmiał się. Podszedł i chciał ją przytulić, ale wyciągnęła ręce, odpychając go.
-Jak weźmiesz kąpiel – usiadła do stołu naprzeciw Edmunda.
-Weźmiemy – poprawił ją i uśmiechnął się.
-Ty nimfomanie – nałożyła mu jajecznicy i wcisnęła na talerz dwa tosty.
-I kto to mówi! – zauważył. – Mam ci przypomnieć wczorajszą noc? – zaśmiał się i zaczął jeść.
-Pójdziemy się wykąpać – powiedziała w końcu to, co chciał usłyszeć.
Edmund zjadł szybciej śniadanie i zaczął grać. W tym domu nie będzie cicho, gdy on tu jest. Spojrzała na zegarek, który wisiał na ścianie. Wskazówki pokazywał w pół do ósmej.
-Cholera! – zaklęła – Wykąp się i rozgość. – wstała szybko i ucałowała go w czoło – Musze jechać do szkoły! – pobiegła do sypialni.
-Może pojadę z tobą? – poszedł za nią.
-Nie będziesz mógł tam grać. – zakładała właśnie pończochy.
-Zrób to jeszcze raz – powiedział, gdy wciągnęła czarne pończochy na nogi. Posłała mu tylko uśmiech. Wciągnęła czarną sukienkę z koronkowymi rękawami i podeszła do niego.
-Zapnij mnie.
-Wolał bym rozpiąć – pociągnął za złoty zamek.
-To później – ucałowała go w policzek, a Edmund chwycił ja za rękę i mocno pocałował. Chwilę to potrwało, zanim Elien się od niego oderwała.
-Do widzenia, aniołku – odprowadził ją pod drzwi i właśnie w tej chwili, ktoś zadzwonił. Pocałowała go jeszcze raz otwierając białe drzwi, wyminęła stojącego w nich sąsiada z kwiatami i gazetą. Zaraz… GAZETA! Wróciła po nią.
-Zajmij się nim – rzuciła do Edmunda, gdy wyjęła z pod pachy mężczyzny pisemko. Wsiadła do taksówki i dziesięć minut później siedziała w ponurym gabinecie nadrabiając robotę, którą wcześniej zostawiła.
Pokoje i korytarze były dość dobrze wysprzątane, ale nie tak dobrze jak oczekiwała. Po południu Alba przyniosła jej obiad i pocztę. Zanim zaczęła jeść otworzyła listy. Jeden z nich informował, że do przytułku przyjedzie lekarz i przebada wszystkie dzieci i jeśli będzie taka potrzeba lub chęć personel i pani dyrektor może poddać się badaniu. Czyli rutyna, stwierdziła w myślach. Zjadła posiłek, który przyniosła jej opiekunka i rzuciła się w wir pracy.
Nawet nie zdała sobie sprawy jak szybko upłynął jej dzień. Odchyliła głowę do tyłu i wyprostowała obolałe plecy. Zmierzwiła włosy. Znów jasne pasmo zostało jej w dłoni. Wystraszona strzepnęła je z ręki. Wyjęła papierosa z torebki i nerwowo paliła. Co się ze mną dzieje?  Zabrała torebkę i wyszła. Gdy dotarła do domu było już ciemno. Uśmiechnęła się słysząc dźwięki saksofonu. Weszła po stopniach. Zakręciło jej się w głowie. Pomyślała, że może to od papierosów. Za dużo pali…
Gdy weszła do środka, gra ustała, a z salonu w jej kierunku wyszedł Edmund. Pomógł ściągnąć jej ulubione czarne futro i ucałował mocno na przywitanie. Zawsze, ale zawsze robił to z taką pasią… Jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego…
-Pokarze ci coś – powiedział tajemniczo i chwycił ją za rękę, a następnie wyprowadził za dom. –Spójrz – wskazał palcem na ławkę i stolik obok dużej wierzby płaczącej. – Choć – ścisnął mocniej jej dłoń i poprowadził do ławki. –To jednocześnie miejsce naszych spotkań, a także grób. Ten sąsiad już więcej nie będzie ci zawadzał – powiedział z uśmiechem i usiadł obok Elien.
-Dziękuje – powiedziała cicho do jego ucha i ucałowała je lekko. Po chwili przeciągnęła językiem po całej długości ucha, przygryzając delikatnie płatek i trzymając go między zębami przez kilka sekund.
To było dla niego zaproszenie. Nie skończyło się na tym jednym małym pocałunku. Elien już sama nie wiedziała , czy to tylko seks, czy coś więcej… Coraz mocniej ogarniało ją  to uczucie, którego już dawno, dawno nie czuła… Ale jeszcze teraz nie umiała go nazwać… Wiedziała, co to, ale bała się, tak bała się… Że oszukuje samą siebie…

Rozdział 11

Kilka dni później Edumd wyszedł gdzieś i pierwszy raz odkąd go znała powiedział, że ma zostać i nie iść z nim. Wrócił za kilka godzin z dwoma walizkami w rękach.
-Musze mieć kilka swoich rzeczy, prawda? – uśmiechnął się z pod kapelusza i odstawił bagaż.
Wiedział, że nie wprowadzi się do niego. On musiał to zrobić. Po prostu jej oznajmił już po fakcie. Wszystko działo się jakoś szybko, ale nie zaprzeczała. Była szczęśliwa, jak nigdy w życiu, jednak noce zanim się wprowadził, gdy  wracał do siebie były katorgą. Nie dlatego, że go nie było. Dlatego, że coś się z nią działo. Nie mogła spać, a z rana nie miała nawet sił podnieść się z łóżka, włosy wciąż wypadały…
Będzie musiała się zbadać, kiedy do przytułku przyjedzie lekarz.
Potrząsnęła głową, zacisnęła mocno oczy i ruszyła na ławeczkę za domem. Co dnia spędzali tam więcej czasu. Dużo rozmawiali, ale także dużo milczeli. On grał, a ona słuchała, a potem… zabierał ją do sypialni, niby zmęczony, ale Edmund nigdy nie był zmęczony po tym jak grał.
-Wstawaj – ucałował ją w policzek. Elien mruknęła i przewróciła się na drugą stronę. – Masz trzydzieści minut
-Dzwoń po taksówkę – odpowiedziała  i usiadła na łóżku.
Teraz każdy poranek wyglądał inaczej. Czasami robił jej śniadanie, a czasami budził ją bardzo wcześniej rano grając na saksofonie. Normalny człowiek by oszalał, ale nie ona… Oni już byli szaleni. Oboje.
Elien ubrała się, zjadła coś szybko i ucałowała go tylko w policzek. Była zbyt zmęczona, żeby zdobyć się na coś więcej. Wsiadła do taksówki i wypaliła kilka papierosów.
Przyjechała kilka minut przed przyjazdem doktora. Nim zdążyła wejść do biura, opiekunka powiedziała jej, że właśnie przyjechał lekarz. Dzieci badano od najmłodszych po najstarsze, na końcu personel. Oprócz kilku przeziębień i kataru, wszystkie dzieciaki były zdrowe. Kadra pracownicza była w idealnym stanie.
-Do widzenia – odpowiedział ciepło lekarz, Albie, właśnie wychodziła z gabinetu Pani Lange. Dyrektorka udostępniła go, aby mógł przeprowadzić badania. – Pani Lange, pani też? – zapytał, kobietę siedzącą na krześle przed gabinetem. Wolno paliła papierosa.
-Tak – odpowiedziała słabo i weszła do gabinetu. Lekarz ze zdziwioną miną patrzył jak rozpinał suwak sukienki, by mógł przeprowadzić standardowe badania. Nigdy, ale to nigdy nie poddawała się takim badaniom, aż do teraz.
-Jest pani blada – stwierdził lekarz, osłuchując ją. – Dobrze się pani czuje?
-Nie – odpowiedziała wprost.
-Będę musiał Panią bardziej wnikliwie przebadać. Może pani pojechać ze mną do szpitala?
SZPITALA?! Zagrzmiało w jej głowie.
-Tak – powiedziała bez zająknięcia. – Proszę się zbierać, zadzwonię po taksówkę…
-Pojedziemy moim samochodem  - powiedział uśmiechnięty i chwile potem już stali przed szkołą.
W szpitalu od razu się nią zajął. Pobrał krew i porozmawiał z kilkoma kumplami z laboratorium, że musi dostać wyniki badań jak najszybciej. Cały czas wysłuchiwał jak w ostatnich dniach się czuła, co działo się z jej organizmem i przede wszystkim o jej włosach, które naprowadziły go na właściwy trop.
-To nowotwór  i niestety z przerzutami. Jeśli spróbujemy może…
-Dobrze – przerwała mu. – Z przerzutami – powtórzyła – Z przerzutami.
-Tak. Może Pani zacząć leczenie już dzisiaj dam pani tabletki.
Pokiwała głową na odpowiedz. Nie patrzyła na niego. Próbowała się obudzić, ale to nie sen. Czyli jej życie nie mogło być tak kolorowe, jak jej się wydawało.
-Proszę zgłosić się do mnie za trzy tygodnie. Zobaczymy czy tabletki pomogły, a w razie gdyby pojawiły się omdlenia od razu przyjechać do szpitala – poradził jej i wyszedł z sali. Wrócił chwile później trzymając w ręku pomarańczowe opakowanie.
-Proszę brać po jednej trzy razy dziennie i radzę rzucić nałóg – podsunął jej lekarstwo i pożegnał się.
Wyjęła papierosa i w drodze do wyjścia zdążyła go wypalić i zadzwonić po taksówkę.
Nie może powiedzieć nic Edmundowi… To by go zabiło…
Wróciła do domu późnym wieczorem. Była zbyt zmęczona żeby jeść, żeby zrobić cokolwiek. Skłamała Edmundowi, że musi jutro rano wcześnie wstać, żeby  jechać do przytułku i zrobić kontrolę. Uwierzył, a ona oddała się Morfeuszowi.

Rozdział 12

-Wstawaj aniołku, zrobiłem śniadanie – obudził ją niski głos.
Gdy otworzyła oczy stał przed nią jej przystojny mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach na szelkach. Ucałował ją w czoło i wyciągnął rękę, którą pochwyciła. Zakręciło jej się w głowie, ale nie dała po sobie tego poznać. Z uśmiechem na twarzy usiadła do stołu. Śmiała się z jego żartów, słuchała jak mówi jej o wszystkim, co robi całymi dniami, gdy czeka na nią.
-Możesz przyjechać dziś wcześniej? – zapytał, zmywając nauczania.
-Postaram się – wstała i przytuliła się do jego silnej sylwetki – Planujesz coś?
-Bądź na szesnastą – odwrócił się ku niej i pocałował. – Pomóc ci się ubrać czy dasz radę? – uśmiechnął się zadziornie.
-Chyba dam radę – odpowiedziała i odeszła do sypialni. Czuła na swoich plecach jego palący wzrok. Oczekiwał innej odpowiedzi…
Ubrała się i wyszła.
-Zapomniałaś o czymś? – zawołał za nią Edmund, nim zdążyła wsiąść do taksówki.
Elien wróciła się i pocałowała go, a on przycinał ją mocniej do siebie i całował tak jakby mieli widzieć się ostatni raz. W końcu wsiadła do taksówki.
W przytułku myślała jak sobie z tym wszystkim poradzić, pierwszy raz w życiu wyjściem ze wszystkiego nie mogła być śmierć. Wzięła do ręki telefon i zadzwoniła do osoby, która wiedziała o niej prawie wszystko.
-Melodii?
-Witaj kochana! – zabrzmiała w słuchawce głos jej przyjaciółki.
-Masz czas?
-Dla ciebie zawsze.
-Teraz?
-Wpadaj!
-Już jadę – rozłączyła się.
Z torebki wyjęła tabletki, które dał jej lekarz. Wzięła dwie, popiła je wodą i kierowała się w stronę wyjścia. Piętnaście minut później była już na miejscu. Zapukała do drzwi.
-Dzień dobry! – na jej szyi zawisła Melodii. – Wchodź.
-Dzięki, że znalazłaś czas – powiedziała słabo.
-Kawy?
-Tak – odpowiedziała jej i poszła do salonu, czuła się u niej jak u siebie w domu. Z resztą obie traktowały się jak siostry. Poczekała chwile i zaraz do pokoju weszła Melodii z dwoma parującymi filiżankami kawy. – Musze ci o czymś powiedzieć – zaczęła, dłużej nie będzie czekać.
-Słucham?
-Mam raka – popatrzyła na nią poważnie.
-To żart? – parsknęła, a Elien zmierzwiła włosy i pokazała jej, pasmo jasnych włosów na ręce. –To można leczyć – zaczęła nerwowo.
-Mam tabletki.
-Wyjdziesz z tego.  – próbowała jakoś ją pocieszyć.
-Wiesz, znalazłam kogoś kto… - przerwała i potarła twarz – Kogoś komu zależy na mnie
-Tak się cieszę – uśmiechnęła się lekko Melodii.
-Nie masz z czego. Nie długo umrę… - oczy jej się zeszkliły  - Nigdy nie może mi choć raz wyjść… - Samotna łza staczała się po jej policzku – Nie chce umierać – popatrzyła na przyjaciółkę zapłakanymi oczami.
Była silna, ale do czasu… Jej czas już minął.

wtorek, 21 czerwca 2016

Saksofonista rozdzial 7-8-9

Betowała Helena Komar.

Rozdział 7

Dotarła na miejsce w sam raz. Goście jeszcze się zjeżdżali. Dzięki bogu, że się nie spóźniłam. Przywitała ją pani domu. Elien złożyła jej życzenia, a ona bez skrupułów zaczęła ja „wykorzystywać”. To trzeba było coś przynieść, to komuś przeszkodzić i coś poprawić.
-Wiesz Elien, zamówiłam dwóch muzyków – powiedziała zadowolona Melodii – Muzyka na żywo jest lepsza.
-Kogo dokładnie? – zapytała zaciekawiona, robiąc sobie drinka. Nie jedynego dzisiaj, pomyślała.
-Jeden z nich to pianista, drugi to saksofonista, dadzą krótki koncert, a potem przyjedzie zespół.
-To wspaniale – odpowiedziała jej, rozmyślając o bankiecie na którym była. Ten mężczyzna, on był saksofonistą…
-Idź się zabawić, Maylo mnie woła, potem do ciebie wrócę – rzuciła Melodii i zniknęła pozostawiając ją samą. Odpaliła papierosa i przeszła się po dużym pokoju, gdzie robiło się coraz tłoczniej. Szukała kogoś, do kogo będzie mogła się dosiąść.
-Dzień dobry – ktoś chwycił ją za ramie. Odwróciła się i mało nie dostała zawału…
-Cześć, John. – odpowiedziała zniesmaczona. Będzie się kleił… Cholera, trzeba się go pozbyć. Nie usunąć.
-Nie odzywałaś się.
-Nie miałam czasu – odpowiedziała pewnie, wypuszczając dym z ust.
-Może dzisiaj wyskoczymy do mnie? – przybliżył się i chyba chciał ją objąć, ale Elien zrobiła unik i zniknęła w tłumie.
Na środku pokoju przygotowywało się dwóch muzyków. Kobieta zbliżyła się do nich. Usiadła na kanapie, wcześniej wyrzucając peta do popielniczki. Pianista był młodszy, a saksofonistę chyba już gdzieś widziała. Spojrzał na nią z pod czarnego kapelusza. Czegoś od niej chciał? Zaczęli grać. Wspólnie brzmieli cudownie, tak samo jak osobno. Każdy z nich był wyjątkowy na swój sposób. Gdy skończyli, całe towarzyszko przeniosło się na ogromny taras, gdzie jakiś zespół wygrywał spokojną muzykę. Elien została w domu. Widziała jak John wychodzi na zewnątrz, pewnie jej szuka.
-Mała, można? – zapytał niski, bardzo niski głos.
-Tak – odpowiedziała, wyrwana z zamyślenia. Usiadł obok niej. To był on! Poznała go po głosie. Na ziemi nie było drugiego takiego człowieka o tym samym głosie.
-Jak ci się podobało? – zapytał, siadając naprawdę blisko niej i odpalając papierosa. Podobał jej się ruch jego nadgarstka kiedy to robił. Elegancki, wyważony, jakby nadal miał w rękach instrument.
-Myślałam, że bardziej się postarasz – uśmiechnęła się zadziornie.
-Mogę ci dopiero pokazać jak się gra – musnął lekko jej kolano. –Ale najpierw zatańczmy – wstał i wyciągnął do niej rękę w lekkim ukłonie.
-Jestem na to za stara.
-Jaka? Stara? – powtórzył – Jesteś idealna. Dojrzała, doświadczona – puścił jej oczko.
-Przestań – ostawiła kieliszek na stolik, a on porwał ją do tańca. Wyszli na zewnątrz. Cały czas trzymał jej rękę. Musieli wyglądać jak para… Zabrał ją  daleko od tłumu i chwycił mocno oplatając ramieniem jej talię. Ich taniec monetami wyglądał jak jedno ciało poruszające się idealnie w takt muzyki. Dużo rozmawiali. On cały czas spoglądał jak jej oczy są szczęśliwe, a usta poruszają się.
-Mówiłem ci już, że wyglądasz pięknie?
-A ja cały czas powtarzam, że kłamiesz – roześmiała się lekko. Pomimo, że Elien cały czas przeczyła to miał rację, bo czarna ołówkowa sukienka z dużym dekoltem, leżała na niej świetnie. Miała swoje lata, ale było na co popatrzeć!
Jego ręka, która do tej pory błądziła po jej plecach ostrożnie zsunęła się na pośladki kobiety.
-Nie pozwalaj sobie – a po chwili namysłu, w akcie zemsty, chwyciła jego krocze.
-I kto to mówi! – Ścinał jeden z jej pośladków – Nie zadzieraj ze mną  - uśmiechnął się zadziornie.
John patrzył na te słodką scenę z boku. Zastanawiał się, co ma ten saksofonista, czego nie ma on. Chyba będzie musiał nieco zaszkodzić Pani Lange. Jego się nie wystawia. Albo z nim będzie, albo będzie cierpieć. Lepiej dla niej, żeby zdecydowała się na ten pierwszy wariant.
Noc wydawała się nie mieć końca. Impreza była wspaniała, a ludzi nie ubywało wręcz przeciwnie wciąż się schodzili, co do alkoholu i papierosów… Wiele osób postanowiło zaszaleć, co w większości przypadków kończyło się utratą przytomności w pobliskich krzakach.
-Dajesz prywatne koncerty? – zapytała całkiem nie na serio, pijąc… Hm… któregoś z kolei drinka. Szczęśliwi nie liczą… Tego… No czegoś tam nie liczą!
-Aniołku – zaczął, ściągając w końcu kruczoczarny kapelusz odsłaniając siwe włosy – Odprowadzić cię? – przeszył ją spojrzeniem szarych oczu.
-Coś się za tym kryje? – delikatnie pogładziła jego udo.
-Mam u siebie Brandy.
-Chyba musimy już iść – zaśmiała się i założyła jego kapelusz, a następnie odnalazła płaszcz.
On zabrał swój saksofon. Objął ją ramieniem chroniąc przed ewentualnym upadkiem i wyszli.

W drodze do jego domu ludzie patrzyli na nich jak na wariatów. On grał na saksofonie, a ona tańczyła śmiejąc się głośno. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej. Kilka razy był tak blisko, że spokojnie mógł ją pocałować. Jednak wiedział, że to nie będzie odpowiedni moment. Musi mieć jej świadome, pewne  pozwolenie. Po jakimś czasie dotarli na podwórko i  weszli po stopniach prowadzących na ganek. Szukał kluczy.
-Może ci pomogę? – wetknęła obie ręce do jego kieszeni. Wplótł dłonie w jej ręce i przygwoździł do ściany. Byli tak blisko. Czuł jej oddech. Przyspieszony puls.
-Mam – wyciągnął z kieszonki garnituru klucze i wpuścił ją do środka. Pomyślała, że tej nocy zdobędzie kolejne trofeum.
Zrzuciła buty i usiadła na kanapie. Odchyliła głowę na oparcie kanapy i zamknęła oczy. On podał jej szklaneczkę mocnego Brandy. Potem rozmawiali, a czas płynął nieubłaganie.
-Nie sądziłem, że będzie ci smakować – stwierdził, gdy ona dopijała swojego drinka – Kobiety raczej nie lubią mocnej Brandy.
-Nie znasz mnie. Mojego gustu do alkoholu czy mężczyzn. – Zaciągnęła się mocno jego papierosem i zgasiła w popielniczce.
-Czy chciałabyś mnie pocałować? – zapytał.
Elien zbliżyła się do niego. Objęła jego szerokie barki i po prostu przytknęła usta do jego warg. Czekała, aż on wykona pierwszy ruch. Nic. Roześmiała się.
-To błąd- stwierdziła. Wstała i założyła płaszcz.
-Zostań. To nie jest jednorazowa przygoda – mówił pewny siebie.
-To jest jednorazowa przygoda – zaśmiała się prosto w jego twarz.
-A jeśli jesteśmy sobie pisani? – patrzył jak się ubiera. Wolałby, gdyby się rozbierała…
-Pisane jest mi żyć w tym pieprzonym domu? – prychnęła i poprawiła włosy – Za dużo niespodzianek zafundowało mi już życie.
-Życie zaskakuje, aniołku. – Znów był tak blisko – Pocałunek będzie dla ciebie niespodzianką – stwierdził, nie zapytał.
-Nie chcesz mieć ze mną do czynienia – Odsunęła się od niego – Jestem starą, zimną suką. Miałam czterech mężów. Zniszczyłam każdego z nich. – Chwyciła już za klamkę. Gdy on przytrzymał drzwi.
-Miłość odmienia.
-Nie pieprz, że w to wierzysz – rzuciła mu ostre spojrzenie.
-A seks? Stary, dobry seks – Uśmiechnęła się gdy o to zapytał. Objął ją i odsunął od drzwi. –Dlatego zostałem saksofonistą.
-Wiesz jak uwieść kobietę – stwierdziła, będąc tuż obok jego ust i zatracając się powoli w jego szarych oczach.
-Szkoda, że zawsze patrzyły na basistów – Oparł ją o komodę i pozbawił płaszcza – A nie na moje palce – przejechał dłonią wzdłuż jej twarzy, następnie zsunął dłoń do jej kobiecości. Czuła ten żar, które bije od niego. Dopiero się rozkręcał. –Idealne przedłużenie instrumentu. Jedność.  Moje usta dopasowywały się do niego.
-Tak jak do moich? – uśmiechnęła się lekko.
-Tak – potwierdził i w końcu ją pocałował.
Oddawał jej namiętne pocałunki. Ręką czyniąc cuda w  pasie. Zaczął całować jej szyję. Objęła go mocniej. Posadził ją na komodzie. Na początku delikatnie masował jej kobiecość, potem udało mu się przebić przez materiał  bielizny i zatopić w niej swoje palce. Jęknęła, gdy to zrobił. To jeszcze bardziej go zmotywowało. Masował jej łechtaczkę, tak długo dopóki nie osiągnęła szczytu. Oparła się mocno na nim, gdy dochodziła zaciskając na nim swoje mięśnie.
-Masz rację, saksofoniści mają to coś – szepnęła mu do ucha delikatnie je przygryzając, a ich usta chwile potem znów się odnalazły i zaczęły zabawę z podwójną mocą.
-Choć – pociągnął ją do sypialni.
Tam rozpiął suwak jej sukienki składając delikatne pocałunki na jej szyi i ramionach. Pomógł sukience opaść na posadzkę. Jej ubranie skrywało czarną koronkową, bieliznę. Wyglądała nieziemsko. Oj.. bardzo mu się podobała. Wsunął obie ręce pod jej biustonosz. Wykonywał powolne, opanowane ruchy dłońmi. Nie chciała być mu dłużna. Wolną ręką masowała jego męskość, która z minuty na minutę rosła, a drugą wplotła w jego włosy chcąc być jeszcze bliżej niego. Rozpiął stanik i delikatnie położył Elien na łóżku.
-Czekaj – powiedziała i podniosła się. Zaczęła powoli rozpinać jego koszule. Irytująco wolno… Kiedy doszła do jego paska i zaczęła się nim bawić strzępy jego opanowania padły.
-Nie wytrzymam – odrzucił ją na łóżko i  całował od szyi w dół. Pieszcząc po drodze jej nabrzmiałe sutki. –Chciałbym cię wziąć na wszystkie sposoby – szepnął do jej ucha, gdy ona zaspakajała go ręką.
-Zrób to – odpowiedziała mu uśmiechając się kusząco.
-Przecież to jednorazowa przygoda. – Warknął gdy mocniej zacisnęła rękę na jego przyrodzeniu. Mógł dojść przez chwilowy  dotyk jej rąk, a co dopiero zdziała jej ciało?
-Może jesteśmy sobie pisani. – zacisnęła mocniej ręce na pościeli, gdy zbliżył swojego członka do jej wejścia.
-Na pewno – wszedł w nią jednym płynnym ruchem.
Kochał się z nią powoli by dać jej jak najwięcej rozkoszy. Czasami nagle przyspieszał doprowadzając ją na skraj świadomości, by po chwili zwolnić i pozwolić jej unosić się na wyżynach przyjemności. Jej jęki były piękniejsze niż jazz, który tak bardzo kochał. Komponował się z nią tak idealnie, jak z saksofonem. Przyśpieszył tym razem postanawiając nie odmawiać im końca i  chwile potem rozkosz ogarnęła ich oboje. Położył się obok niej a ona splotła ich dłonie w delikatnym uścisku. Długo leżeli bez słowa wpatrując się w swoje oczy.

Rozdział 8

Rano przewrócił się na drugi bok i chciał objąć ją ramieniem, ale Elien nie było w łóżku. Leniwie rozchylił powieki i rozejrzał się po pokoju. Stała przy lustrze zapinając stanik. Wstał i przytulił ją od tyłu opierając głowę na jej barku.
-Ślicznoto, dopiero zaczynamy – delikatnie pocałował ją w skroń.
-Trup w wannie lekko już śmierdzi – stwierdziła – Wezwałam gliny.
-Nie lubisz glin – szybkim ruchem obrócił ją przodem do siebie.
-Co ty możesz wiedzieć – syknęła, odchodząc od niego. – Nawet nie wiem jak masz na imię. –powiedziała wciągając na siebie sukienkę.
-Byłem z tobą zawsze – zaczął siadając na łóżku. –Z początku chciałem być jak twój starszy brat, potem jak ojciec, pilnować cię, pomagać. Patrzyłem jak dorastałaś – pomógł zapiąć jej sukienkę. Odpalił papierosa, którego ona zwinnym ruchem mu odebrała zaciągając się mocno – Ale zakochałem się, nie jak ojciec w córce, kocham cię jak mężczyzna, Elien.
-Jesteś szalony – rzuciła zirytowana, poprawiając w lustrze włosy – Nie możesz mnie kochać, a tym bardziej być ze mną dzień, w dzień.
-A te uczucie, które cię prześladuje? Pamiętasz chłopca? – Źrenice jej się powiększyły. Znieruchomiała. –Żyłka tak pięknie błyszczała w słońcu – odpalił drugiego papierosa.
-Przestań – warknęła. Zebrała swoje rzeczy, szybko założyła  buty i bez słowa pożegnania wyszła.
-Jeszcze się spotkamy, aniołku – usłyszała, gdy zamykała drzwi.
Cóż był cudownym kochankiem, ale to tylko jedna noc. Zadzwoniła po taksówkę. W drodze do domu, myślała nad tym co mówił wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Był szalony i to cholernie szalony… Nie mogła zostać z tym szaleńcem, ani minuty dłużej, a co dopiero kochać go.
Będąc w domu wzięła kąpiel i zjadła coś na szybko. Następny kierunek to przytułek. Musiała sprawdzić jak idzie nowej opiekunce.
Na miejscu zastała trzy radiowozy zaparkowane na podjeździe budynku. Domyślała się o co chodzi.
-Czy coś się stało? – zapytała jednego z policjantów, odpalając papierosa.
-Dzień dobry.  Jestem komendantem miejscowej policji. Nazywam się Edward Bzowi. – Przedstawił się, a Elien już miała dość gadki. – Wczoraj w nocy, znaleziono nie daleko dwa ciała. Kobiety i dziecka.
-I ja niby mam coś wspólnego z tym? – prychnęła wydmuchując mu dym w twarz.
-Najbliżsi kobiety rozpoznali, że była to Marta Moody. Pracowała w tym internacie…
-Jako opiekunka – dokończyła za niego – Próbowałam się do niej dodzwonić, wysyłałam lisy, ale  nie odpowiadała. Więc ostatecznie wysłałam wypowiedzenie
-Sprawdzimy to.
-Długo będziecie tu jeszcze węszyć? Dzieci potrzebują spokoju – przeszyła go ostrym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
-Nie wiem ile zajmie nam…
-Oczywiście – przerwała mu znów i odeszła. Niech spieprzają…
Przeszła długimi pomalowanymi na zielono korytarzami  i zamknęła się w swoim gabinecie, wcześniej oznajmiając jednej z opiekunek, żeby zaparzyła jej czarnej kawy. Zajęła się pracą, żeby trochę uspokoić myśli. Chyba będzie musiała częściej przyjeżdżać do przytułku, bo roboty było coraz więcej. Westchnęła. Poczuła, że nie jest sama. Obserwował ją. Jeszcze jego tu brakowało!
-Spieprzaj! Wynoś się! – krzyknęła i zaraz te dziwne uczucie zniknęło.
-To ja przyjdę później – powiedziała cicho Albo, trzymając w ręku kawę.
-Stój – powiedziała stanowczo Elien – Daj mi kawę i możesz iść.
Opiekunka odstawiła filiżankę na biurko kobiety i wyszła.

Pani Lange przyjechała dzisiaj o dziesiątej dziesięć do szkoły. Powinna przyjechać wcześniej, stwierdziła w myślach.  Rozmawiała z policjantami – Alba zapisała to w notatniku. Ona chyba jest chora, pomyślała potem. Przecież jeśli nie mówiła do niej, to do kogo? Będzie musiała nagłośnić tę sprawę. Ciekawe, co jeszcze się wydarzy…

Szarpała nim złość. Widział jak z nim odchodzi, jak tańczy z tym mężczyzną, uśmiecha się do niego… Chodził nie spokojny po pokoju, aż w końcu  John wyciągnął z biurka buteleczkę cudownego serum, które co wieczór zażywała Elien. Obróciła je kilka razy w palcach. Wszedł do laboratorium. Odnalazł strzykawkę i  za pomocą niej pobrał z innej substancji bakterie. Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, co zrobił. Wstrzyknął płyn do serum odmładzającego. Wstrząsną buteleczką, a kolor „lekarstwa” zmienił się na różowy. Uśmiechnął się sam do siebie. Teraz wystarczy dać ją Elien, stwierdził w myślach. Schował nowy produkt do kieszeni spodni i wyszedł. Zdziwił go widok policji przed szkołą imienia panny Agnes. Czyżby księżna miała problemy w raju? Zaśmiał się w myślach i wyminął paru policjantów. Dobrze wiedział, gdzie jest jej gabinet, więc bez problemu tam trafił. Zapukał do drzwi i pchnął je lekko gdy usłyszał ciche „Proszę”.
-Dzień dobry – przywitał się z nią. Chyba była już zmęczona. Kochaś nie dał w nocy spać? Mimo to i tak była piękna. Cała Elien piękna w każdym calu. – Przyniosłem coś Pani – uśmiechnął się i usiadł na krześle.
-Cóż takiego? – Zaciekawiła się.
-Serum odmładzające – wyciągnął z kieszeni, butelkę z różowym płynem.
-Mam jeszcze…
-Ulepszyłem formułę – przerwał jej. Wiedział jak bardzo tego nienawidzi. –Sądzę, że szybciej nabierze Pani młodszego wyglądu. Choć i tak widać efekty
-Proszę mi tak nie schlebiać – uśmiechnęła się. Mógłby oddać wszystko za to by ten uśmiech był tylko jego… - Mógł pan zadzwonić, odwiedziłabym pana.
-Byłem po drodze, więc stwierdziłem, że wstąpię – odpowiedział i wstał. Zbierał się już do wyjścia.
-Dobrze. Uciekasz już John? – udawała zawiedzioną.
-Tak, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – odpowiedział uśmiechając się – Do widzenia – rzucił na odchodnym i usłyszał jeszcze jak jej słodki głosik odpowiada.

Rozdział 9 

Kolejnego dnia Elien otrzymała od policji nakaz przeszukania całej szkoły. Budynek wyglądał potem, jak po przejściu tornada. Policjanci byli bezwzględni. Wywracali rzeczy, nie liczyli się z niczym i nikim.
-Znaleźliście coś? – Elien zapytała jednego z policjantów, który stał w drzwiach pokoju ośmiolatki i głośno rechotał.
-Jeszcze nie – odpowiedział. – Chłopaki, przestańcie – ryknął śmiechem, gdy dwóch policjantów grzebało w komodzie.
Kobieta chciała to jakoś skomentować, ale brakowało jej już sił. Była zmęczona tym upominaniem wszystkich. Stwierdziła, że zignoruje to, co robią. Oparła się o ścianę i patrzyła jak policjanci wchodząc do kolejnego pokoju. Przetrzepują go i wychodzą. Głupcy i tak tu nic nie znajdą. Odpaliła papierosa i ruszyła w stronę gabinetu. Usiadła wśród panującego tam bałaganu. Oczywiście jej oazę spokoju, też musieli przetrząsnąć… Poczeka, aż policjanci znikną i ona też zniknie. Nie ma ochoty na zarywanie nocy nad dokumentami. A obiecała sobie, że będzie poświęcać pracy więcej czasu… Rozkaże opiekunkom, żeby zostały na nocną zmianę. Przynajmniej wysprzątają pokoje.
Paliła jednego papierosa za drugim, aż do jej gabinetu wszedł komisarz, ten z którym rozmawiała nie dawno.
-Dzień dobry, chciałem powiedzieć, że zabieram już chłopaków i przepraszamy za zamieszanie.
-Dowiedzenia – syknęła, a policjant rzucił jej zdziwione spojrzenie i wyszedł.
Elien spakowała się, pierwszej napotkanej opiekunce powiedziała, żeby została i posprzątała ten cały syf. Dumnym krokiem, paląc papierosa wyszła ze szkoły, od razu dzwoniąc  po taksówkę. Dzisiaj się zabawi. To jest pewne!
-Przepraszam! – zawołał za nią ktoś, gdy czekała na taksówkę. Odwróciła się w stronę głosu.
-Rozmawialiśmy dzisiaj – zaczął policjant, który śmiał się w drzwiach pokoju ośmiolatki – Nazywam się Nick – wyciągnął dłoń, ale Elien jej nie uścisnęła.
-Mów szybko dzieciaku, bo nie mam czasu – rzuciła, wyglądając taksówki.
-Powiem wprost. Chciałaby Pani się ze mną spotkać? – Kobieta otaksowała go wzrokiem i zaśmiała się. Był przystojny, ale stanowczo za młody.
-Z tobą? To jakiś żart?
-Nie – odpowiedział speszony.
-A to było pytanie retoryczne – właśnie podjechała taksówka.
-To przepraszam za kłopot – odszedł z nie tęgą miną, a ona wsiadła do taksówki. Cicho śmiała się jeszcze chwilę w samochodzie. Nie mogła uwierzyć, że ten młody szczyl chciał się z nią spotkać. NIEMOŻLIWE!
W domu zrobiła się na bóstwo. Założyła najlepszą sukienkę, umalowała się, podkręciła włosy. Dzisiejszego wieczoru chciała zapomnieć o wydarzeniach kilku ostatnich dni. Z szafy wyjęła wysokie, czarne szpiki. Przejrzała się w lustrze paląc papierosa. Tej nocy zabłyśnie! Usta umalowała czerwoną szminką i była gotowa. Taksówką podjechała do swojego ulubionego klubu. Weszła do niego jak diwa. Czuła jak wszyscy na nią patrzą, do momentu, aż nie zobaczyła grupki młodych dziewczyn z którymi nie miała szans. Tak naprawdę to one były w centrum uwagi. Usiadła do baru i szybko zamówiła drinka. Jesteś stara, co myślałaś głupia? Żałosna, jestem żałosna! Zamówiła kolejny napój. Spojrzała w prawo. Siedziało tam dwóch młodych mężczyzna. Znowu za młodzi… Po jej lewej tak samo… Przerzuciła wzrok w stronę stolików za jej placami. Było kilku mężczyzn w jej wieku i starszych. Przez chwilę zastanawiała się do którego z nich podejść.
-Przepraszam panią – zaczepił ją kelner – To drink, od tamtego pana – wskazał starszego od niej  mężczyznę, siedzącego niedaleko.
-Dziękuje. – Właśnie zadecydowała. Wzięła alkohol i ruszyła w stronę stolika. – Mogę? – zapytała szatyna, uśmiechając się zalotne.
-Czekałem – odwzajemnił jej uśmiech.
-Dzięki za drinka.
-To ja powinienem podziękować, że przyszłaś – Szarmancki i dość przystojny. Bóstwem nie był, ale przyjemnie było popatrzeć. –Mów mi Alan – puścił jej oczko.
-Elien – wyciągnęła z torebki papierosa i odpaliła.
-Niezwykłe imię. Takie mało spotykane – uśmiechnął się, dopijając drinka i prosząc o kolejnego i kolejnego.
Pili i rozmawiali długo. Ich rozmowy nie miały końca. W dodatku wyraźnie ją podrywał! Oczarował ją, naprawdę była pod zachwytem dzisiejszego trofeum, choć można powiedzieć, że to on ją upolował, a nie ona jego. Zaśmiała się w myślach, gdy tak o tym pomyślała i  jeszcze ta muzyka. Polubiła dźwięki saksofonu. Nie zwróciła nawet uwagi, czy muzyka była na żywo, czy puszczana z płyty. Była zbyt zajęta Alanem.
-Może pokarze ci moje łóżko? – zapytał puszczając jej znowu oczko.
-Może być zabawnie – odpowiedziała gasząc peta w mocno przepełnionej popielniczce.
-Chodźmy – od razu wstał od stolika i wyciągnął do niej rękę, którą pochwyciła. –Wyjdźemy tyłem – oznajmił i mocniej ścisnął jej dłoń.
 Po drodze szeptał jej do ucha sprośne rzeczy. Mówiła, że zabłyśnie! Kilka minut później wyszli przed budynek. Noc była chłodna, ale nie zimna.
-Boże, Elien nie wytrzymam. – powiedział w końcu i chwycił ją mocno za nadgarstki, przygwoździł do chropowatej ściany, a następnie pocałował niedbale. Wsunął rękę pod jej sukienkę.
-Przestań! To boli! – krzyknęła, gdy mocniej ściskał jej nadgarstki.
-Wiem, że lubisz to, suko – szepnął obrzydliwe do jej ucha niezgrabnie próbując je polizać.
-Uważaj na słowa! – ryknęła – Puść mnie! To boli! – krzyknęła znów, gdy jego palce brutalnie wbijały się w jej kobiecość. Kopnęła go w krocze. Alan zgiął się w pół. Elien wyjęła z torebki nóż i mocno dźgnęła go w brzuch.
 – Boli cię? – zaśmiała się, cofając ostrze i z impetem wybijając je po raz drugi. Chwile potem rozległ się huk, a z głowy Alana prysła krew od postrzału.
-Nikt nie będzie jej obrażał – powiedział niski głos. Z mroku nocy, wyłonił się mężczyzna, który oddał jeszcze raz strzał w ciało nieboszczyka.
-To ty – uśmiechnęła się lekko, tak, żeby nie mógł tego zobaczyć.
-Musimy zabrać stąd ciało. Wiem, gdzie. – Chwycił Alana za ręce i owinął je wokół szyi. Ruszył przed siebie. Elien poszła za nim.
-Skąd wiedziałeś? – zapytała.
-Widziałem jak z nim wychodzisz – odpowiedział, nie patrząc na nią.
-Śledziłeś mnie? Nie czułam, żeby…
-Grałem tej nocy w tym kubie – przerwał jej – Nie słyszałaś?
-Nie zwróciłam uwagi…
Resztę drogi przebyli w ciszy, a szli długo. W większości polnymi dróżkami. Zatrzymali się dopiero, przy jakiejś starej szopie.
-To tu – powiedział i z kieszeni wyjął klucze. Otworzył drzwi. Położył ciało na dużym drewnianym stole w kształcie prostokąta.
-Co chcesz zrobić? – zapytała zamykając drzwi, a on uniósł w górę pas z nożami. Elien uśmiechnęła się. –Daj mi jeden.
-Ubrudzisz się, a dzisiaj wyglądasz pięknie. Z resztą jak zawsze. – zapiał pas wokół bioder.
-W krwi, będę jeszcze bardziej podniecająca.
-Brakowało mi tego – podszedł do niej i pocałował mocno. Całował tak jakby znów mieli się nie widzieć.
-Auć. – popatrzył na nią pytająco, dając spokój jej ustom – Jeden z noży. Ukuł mnie – odsunął się od niej odrobinę. – Ten w spodniach – chwyciła za jego kroczę i ręką masowała jego męskość. – Chcę cię poczuć –szepnęła mu do ucha.
-Edmundzie –dodał, przybliżając ją do siebie
-Edmundzie – powtórzyła. Jego imię w jej ustach brzmiało tak cudownie.
Chwycił ją mocno i zrzucił ciało Alana za ziemię. Posadził ja na stole. Dosłownie zerwał z niej bieliznę, Elien w tym czasie, zdążyła zdjąć jego spodnie i wsunąć rękę pod slipki. Objęła go nogami zaplatając je za jego plecami. Wszedł w nią płynnie. Nie mógł dłużej wytrzymać. Ona chyba też, była tak wilgotna… Całowali się szaleńczo, gdy on poruszał biodrami. Nie mógł i nie chciał dać jej ustom odpocząć. Powtarzała jego imię, gdy oboje byli bisko do szczytowania. Zauważyła, że to go podnieca. Rozkosz, ogarnęła tak bardzo jej ciało, że przez chwile nie mogła się poruszać. Edmund zaniemówił. Stał bez ruchu usiłując utrzymać się na nogach. Ucałowała go w czoło i przytuliła mocno do piersi. Wyjął z kieszeni papierosa i odpalił. Wypalili go wspólnie czasami kradnąc sobie dym z ust. Potem doprowadzili siebie do porządku i zajęli się gościem. Elien rozebrała Alana i spaliła jego ubrania, potem razem wnieśli go na stół. Edmund podał jaj nóż i wykonała pierwsze nacięcie na ramieniu. Mieli go zamiar rozczłonkować i spalić. Wtedy nie będzie żadnych śladów. Pomimo tego, że to nie była zabawa, oni bawili się świetnie.
Zabłysnęła. Tak jak chciała.

sobota, 11 czerwca 2016

Saksofoniasta rozdzial 4-5-6

Cześć!
Jestem bardzo dumna z siebie, bo udało mi się w ostatnim czasie zrobić kilka ważnych rzeczy, ale! Przechodząc do sedna sprawy chcę, żebyś cię wiedzieli, że ostatnio byłam sobie sama: pisarzem, wydawnictwem i drukarnią. Sama wyprodukowałam książkę, która poleciała w ręce mojej przyjaciółki, a wy macie dzięki niej okazję czytać kolejne trzy rozdziały.
Betowała Helena Komar.




Rozdział 4: 

Obudziła się rano w łóżku Johna. Mężczyzna obok niej spał. Wstała, tak, żeby go nie obudzić. Ubrała się i zebrała wszystkie rzeczy. Zapaliła by, ale skończyły jej się papierosy. Po drodze do domu, zatrzymała taksówkę obok kiosku i kupiła tam dwie paczki Marlboro. Papierosy były jak wybawienie. Cudowny, gorzki smak. Gdy dotarła do domu wzięła kąpiel i akurat jak wyszła z pod prysznica zadzwonił telefon.
-Witaj kochana! – To była jej przyjaciółka Melodii
-Cześć, skarbie. Coś się stało?
-Mam dzisiaj wolne popołudnie, wpadnę na obiad.
-Będę czekać – odpowiedziała jej. –To do potem.- Rozłączyła się.
Czyli dzisiaj też nie zaśnie trzeźwa, stwierdziła w myślach. Wypaliła papierosa i postanowiła odespać noc, w sumie,  nie ukrywajmy, za wiele nie pospała. Położyła się i od razu zamknęła oczy. Znów do jej uszu doleciała cicha melodia komórki. Zaklęła wstając po telefon.
-Cześć, spotkamy się dzisiaj? Tak rano uciekłaś – dzwonił jej doktor.
-Jestem zmęczona – opowiedziała mu i rozłączyła się, pozostawiając bez zbędnych wyjaśnień. Wyłączyła kompletnie telefon i nastawiła staromodny budzik stojący na szafce nocnej, tak żeby wstać przed południem.

Dwie godziny później obudził ją denerwujący dźwięk budzika. Elien przeciągnęła się na łóżku. Nie miała ochoty wstawać. Westchnęła ciężko i usiadła. Musiałaby ugotować coś na obiad. Tylko co? Wstała. W kuchni zaparzyła mocną czarną kawę i wypaliła kilka papierosów na raz. Z półki wyjęła jedną z książek kucharskich i otworzyła na losowej stronie. Wędzony kurczak? Nie. Przerzuciła kilka kartek. Wegetariański obiad. Na pewno nie! Zrobimy to inaczej. Wrzuciła do wody ryż. Na patelni zaczęła smażyć warzywa, dorzucając do tego kawałki kurczaka. Przypomniało jej się coś -  Nie czytała porannej gazety! Wyszła przed dom sprawdzić czy jest. Z zadowoleniem spojrzała na kawałek papieru pod drzwiami. Zamieszała warzywa i  rozłożyła gazetę. Na pierwszej stronie była ciekawa informacja. Mężczyznę, który chciał się wczoraj do niej dobrać, Ed’a zamordowano. Nie zdziwiło jej to dopóki nie uświadomiła sobie, że to nie ona go zabiła. Interesujące.
Bądź, co bądź chciała to zrobić. Ktoś ją ubiegł, z resztą nie będzie za nim tęsknić. Powinna zadzwonić do przytułku i powiedzieć, że jej nie będzie… Zrobi to później. Czytała dalej gazetę. Znów napotkała artykuł o nożowniku. Było tam opisane jego życie. Wszystko ładnie, pięknie, ale dlaczego nie podają w gazetach jego tożsamości? Kogo mam się bać jak nawet nie zamieścili zdjęcia. Ostatnią stroną były ogłoszenia o pracę. Usunęła jedną opiekunkę, więc potrzebuje kogoś na zastępstwo. Napisała ogłoszenie o pracę i wysłała, a gazetę wyrzuciła do śmietnika. Wyłączyła ryż i gaz na którym smażyły się warzywa. Poszła do sypialni. Ubrała czarną prostą sukienkę na ramiączkach. Umalowała się i nadała włosom trochę objętości. Wypaliła papierosa, akurat zadzwonił dzwonek w drzwiach. Zeszła otworzyć.
-Tak dawno się nie widziałyśmy! – zaćwierkała jej przyjaciółka Melodii, gdy Elien otworzyła drzwi. Kobieta rzuciła jej się na szyję. Tak bardzo się zmieniła. Zaszła w ciąże, schudła i zapuściła włosy.
-Wchodź, kochana. Obiad czeka.
-Boże Elien! Wyglądasz świetnie! Obróć się no!
-Wyglądam jak stara kurwa – zaśmiała się
-Czy ja wiem? – złapała ją za pośladek. – Żebym to ja w twoim wieku miała taki tyłek!
-A ja wyglądała tak młodo jak ty! Papieroska? – wyciągnęła do niej paczkę.
-Ty dalej palisz? Ja przestałam. – powiedziała dumnie Melodii.
-SŁUCHAM? – wyciągnęła talerze i rozstawiła je na stole. – Od kiedy to moja kochana, nie pali?
-Od roku i tobie też radzę to rzucić.
-Wiesz, że palę od trzynastego roku życia i dobrze mi z tym.
-Nikt cię nie zmieni – jej przyjaciółka zaczęła nakładać obiad.
Rozmawiały potem, aż do wieczora o wczorajszym dniu. Elien musiała się wygadać na temat wczorajszych wrażeń. Może i doktorek nie był najlepszy w łożu, ale spędziła miłą noc. Wieczorem otworzyły butelkę wina.
-Wiesz myślałam, że ma większego! – zaśmiała się Elien.
-Nie chcę o tym słuchać! – powiedziała z uśmiechem, nalewając wina. –Wiesz co jest za dwa dni?
-Niech pomyśle – wypuściła dym – Środa? – Upiła wina.
-Jak możesz? Udajesz!
-Czwartek?
-Moje urodziny! Przecież wiesz, że robię imprezę. Będzie masa ludzi!
-Brzmisz jak napalona nastolatka. Maylo chyba dawno już cię… - zaśmiała się głośno
-Jesteś okropna! – Śmiała się razem z nią. – Ty zwyrodnialcu, popatrz na godzinę. Muszę już lecieć.
-Czekaj. – Elien wyciągnęła telefon i zadzwoniła gdzieś. –Maylo? Twoja suczka, czeka u mnie na kanapie, aż ją zerżniesz – Melodii rzuciła w nią poduszką. – Będzie za dziesięć minut. Ubieraj się.
Jej przyjaciółka wstała chwiejąc się odnalazła buty. Z ledwością je założyła i narzuciła na siebie płaszcz. Melodii podparła się o jej ramię i chociaż dzwonek w drzwiach nie zadzwonił, one szły do wyjścia. Otworzyły wspólnie drzwi. Pod dom podjechał mąż Melodii.
-Pa, kochana – Elien ucałowała ją w policzek. Spojrzała do samochodu. Na tylnym siedzeniu był mężczyzna z saksofonem. –Maylo przyjechał z kolegą? – Podeszła do auta i całkowicie wytrzeźwiała
-Zdawało ci się – zaśmiała się jej przyjaciółka i wsiadła do auta – Pa, kochanie!

Rozdział 5: 

Kolejny dzień był mordęgą. Głowa jej pękała, a organizm odmawiał posłuszeństwa w dodatku te telefony od Johna, nie miały końca. Nie pomogła jej nawet mocna czarna kawa i paczka papierosów, a to był już znak, że musi przestać pić! Przynajmniej na jakiś czas… Ledwo się pozbierała i zadzwoniła po taksówkę. Równo o ósmej była w przytułku. Odłożyła torebkę na biurko i rozsiadła się w fotelu. Sprawdziła pocztę, poodpisywała na listy. Wypiła kolejną czarną jak smoła kawę.
-Dzień dobry! – do jej gabinetu bez pukania wszedł mężczyzna w średnim wieku z dwójką identycznych chłopców.
-Pukajcie do cholery – powiedziała Elien nie podnosząc głosy z nad papierkowej roboty.
-Yhym – odkrzyknął mężczyzna, a pani dyrektor dopiero teraz spojrzała na niego. Był przystojny i chyba nie miał obrączki na palcu. Uśmiechnęła się do niego, a potem przerzuciła wzrok na dwa bękart, które stały obok niego. –To Steffi i Tom – wskazał na chłopców.
-Dwa kolejne aniołki do kochania – Powinna się smażyć w piekle za te kłamstwa. Pierwsze spotkanie z tymi chłopakami, wystarczyło, że tylko na nich spojrzała, a już ich nienawidziła. – Zaraz poproszę jakąś opiekunkę, żeby się nimi zajęła – powiedziała ciepło.
-Dobrze, a więc dowiedzenia chłopcy i pani…
-Lange – skończyła za niego. – Chodźcie – wyciągnęła do Steffi’ego i Toma ręce, a oni pochwycili je i chwile potem, rozmawiali już z opiekunką.
Elien wróciła do gabinetu. Chciała dokończyć pracę, ale zadzwonił telefon i tym razem na wyświetlaczu nie widniał numer Johna. Odebrała.
-Dzień dobry, chciała bym spytać, czy oferta w szkole z internatem imienia panny Agnes jest nadal aktualna? – w słuchawce telefonu brzmiał ciepły, młody kobiecy głos.
-Oczywiście, chciała by się Pani spotkać i omówić warunki umowy?
-Mogła bym nawet dzisiaj – odpowiedziała jej.
-Będzie pani za godzinę?
-Tak. Dziękuje. Do widzenia. – Elien pożegnała się z kobietą i  wróciła do pracy.
Godzina upłynęła jej szybko. Można by powiedzieć, nawet, że za szybko. Spóźnia się, stwierdziła patrząc na zegarek. Piętnaście minut upłynęło, tej kobiety dalej nie było. Elien wyciągnęła papierosa i odpaliła go. Upłynął kolejny kwadrans. Skandal! Wyszła przed gabinet i zobaczyła, jak w jego stronę idzie brunetka.
-Przepraszam Pani Lange, pogubiłam się w tych korytarzach. – uśmiechnęła się krzywo. Była taka młoda i piękna…
-Zapraszam do gabinetu – pokierowała ją gestem ręki.
-Pracowała już Pani z dziećmi? – zapytała Elien, paląc kolejnego papierosa.
-Tak, pracowałam w przeczkolu, ale sądzę, że z starszymi dzieciaczkami też sobie poradzę – Z małej torebki wyjęła CV i podsunęła jej.
-Dobrze – przejrzała wnikliwie pisemko. Była prawie idealna. Gdzieś musiał być haczyk…
-Przepraszam jeszcze raz za moje spóźnienie, więc się to nie powtórzy – Miła, taktowna.
-Wierzę. Czy obiecuje Pani wypełniać moje polecenia bez żanych sprzeciwień?
-Oczywiście! – odpowiedziała od razu. Biorę ją.
-Zatem witam w naszej rodzinie. – wyciągnęła do niej dłoń, którą młodsza kobieta mocno uścisnęła.
-Dziękuje, dziękuje! –powtarzała cały czas.
-Może Pani zacząć pracę od zaraz. – uśmiechnęła się lekko.
-Z chęcią.
-Odprowadzę Panią do stołówki-spojrzała na zegarek na ściane-to już pora obiadowa i pewnie inne opiekunki też tam są. – Elien podniosła się z miejsca.
-Proszę mi mówić Alba – uśmiechnęła się, odsłaniając białe proste zęby i podążyła za swoim nowym pracodawcą.
-Mari! – zawołała na stołówce Elien, a zaraz podeszła do niej jedna z opiekunek kręconych się po pomieszczeniu.
-Słucham? – zapytała młoda kobieta.
-Oto nasz nowa opiekunka, Alba. -  Wprowadź ją we wszystkie tajniki pracy.
-Dobrze – kobieta dziwnie popatrzyła na nową koleżankę w pracy, a potem zagadnęła do niej i obie ruszyły w głąb sali.
Elien wróciła do gabinetu. Dziwiła się tej nowej, że nie zwróciła uwagi na ten smród. Zastanowiła się chwile paląc papierosa, za papierosem. W końcu ubrała się ciepło i z kantorka wyjęła łopatę. Poszła daleko za szkołę i zaczęła kopać. Miała wrażenie, że dół nie powiększa się, jednak po kilku mozolnych godzinach stwierdziła, że jest odpowiednio głęboki. Wzięła łopatę ze sobą. Już teraz odczuwała jak bolą ją ramiona, a musi przywlec tu jeszcze te zwłoki… Zaniosła oba worki osobno. Najpierw kobietę, a potem dziecko. Gdy zakopała dół, mogła przysiąc, że nie czuje rąk. Wróciła do przytułku  swoje rzeczy. Starała się o to by, żadna z jej opiekunek jej nie zobaczyła. Bo jednak praca przy biurku nie wylewa z niej ostatnich potów, dlatego szybko dostała się do taksówki i wróciła do domu.

Alba widziała wszystko, chciała wszystko widzieć. Nie na darmo przyszła pracować do tej szkoły. Zapisywała wszystko, co się tam działo. Zastanawiała się, co Pani Lange wynosi w workach i dlaczego tak szybko się potem ulatnia. Czemu jest taka tajemnicza? Musiała się dowiedzieć i zniszczyć te szkołę, chociaż nie… Nie szkołę, a piekło na ziemi. Jeśli to zrobi jej dziennikarska kariera będzie się pięła w górę szybciej niż kiedykolwek. Może zacznie udzielać wywiadów? Nakręci swój własny program? Wszystko stoi przed nią otworem, tylko musi odpowiednio zajść za skórę Pani Lange.

Rozdział 6: 

Dzisiaj wstała taka zadowolona. Lubił gdy się uśmiecha. Kochał jak się porusza, jak poprawia włosy, jak się maluje, kochał każdą jej cząstek. Od tej najmroczniejszej, po te najbardziej dobrą… O ile takie w ogóle istniały. Miał kilka godzin na to, żeby znaleźć jakieś lokum, a potem będzie już jego. Zacisnął mocniej pas wokół bioder. Zabrał saksofon i poszedł na koniec miasta, gdzie stały małe, jednorodzinne domki, a ludzie nie interesowali się swoimi sąsiadami. Swoją drogą, musi jakoś się zając tym natrętnym sąsiadem, zanim Elien to zrobi. To załatwi później. Teraz mieszkanie. Przeszedł się kilka razy wzdłuż chodnika i wybrał ten dom, który najbardziej mu się podobał. Rozejrzał się. Na ulicy było kilkoro przechodniów. Poprawił kapelusz i zapukał do drzwi pomalowanego na szaro domku. Otworzył mu starszy pan. Pomyślał, że wybrał dobrze, łatwa robota. W końcu staruszkowi pewnie nie zostało za wiele życia…
-Dzień dobry, ja…-zaczął mężczyzna w kapeluszu.
-Nie chce ulotek – powiedział starzec przerywając mu w pół słowa i zamknął drzwi.
Tak się bawimy? Zapukał jeszcze raz do drzwi. Mężczyzna otworzył, ale zanim zdążył coś powiedzieć przybysz chwycił go za szyję i zamknął drzwi. Prawą ręką ściskał jego gardło, a drugą szybkim, wyćwiczonym ruchem wyjął nóż z kości słoniowej i wbił mu w brzuch. Staruszek krzyknął.  Dźgnął go jeszcze kilka razy, żeby upewnić się, że ten człowiek już nie żyje. Co ja mam z tobą zrobić? – pomyślał. Puścił staruszka. Jego ciało pacnęło o posadzkę.  Rozejrzał się po domku. Był schludnie urządzony, nie przesadzony, ale wygodny i praktyczny. Jeszcze raz w duchu powinszował sobie wyboru. Wszedł do łazienki ciągnąc za sobą starca i wrzucił do wanny, a następnie zasunął zasłonkę. Problem rozwiązany.

piątek, 3 czerwca 2016

Saksofonista rozdział 1-2-3 + prolog

 Cześć, po bardzo długiej przerwie z blogiem: "Czarne Oczy Księcia Półkrwi" chcę was zachęcić do przeczytania, czegoś innego. Mam nadzieje, że te 3 rozdziały zaciekawią na tyle, że z chęcią tu wrócicie i wprowadzą nieco w całą fabułę opowiadania.
 Uprzedzam, że blog jest inspirowany American Horror Story, ale nie zrażajcie się.
Rozdziały będą dodawane w ten sposób, dlatego, że jest to opowiadanie pisane z myślą o mojej przyjaciółce i  nie chcę nic w nim zmieniać. Za wszelkie błędy i nie dociągnięcia przepraszam i proszę o szczere opinie.
 Betowała Helena Komar. 

Agnieszce, mojej przyjaciółce.

Prolog:

„Czasami tęsknie za nią, tak, że boje się, że to ja ją zabiłem”

Rozdział 1: 

Miasto bało się go. Nikt go nie widział, ale wszyscy wiedzieli, co robił. Zostawiał na ciałach dziewcząt i tych, którzy próbowali ich bronić gładkie, płytkie rany. Plotki mówiły, że jego biodra przepasane są pasem wyposażonym w ostrza różnej długości i grubości. Jednak w każdej plotce jest ziarno prawdy.

Szkoła z internatem dla dziewcząt panny Agnes mieściła się obok pięknego dużego parku. Placówka liczyła sto dziewcząt w różnym wieku, od lat siedmiu po lat siedemnaście. Do szkoły trafiały dzieci, które zostały porzucone, a państwo nie miało co z nimi zrobić, więc nie było tam zbyt wiele osób. Dzięki bogu, że niemowląt nie przyjmowano, bo już dawno rozpętałoby się piekło. Mała Elien Lange trafiła do tego przytułku zaledwie trzy tygodnie temu, a już zdążyła wzbudzić nienawiść u jednej ze starszych dziewczyny – Mery McGoomery. Wystarczyło tylko, że ktoś krzywo spojrzał na Mery, która ceniła się bardzo wysoko, a nie miał życia w tej szkole, ale teraz gdy była tam Elien, wszystko miało się zmienić. Dziewczynka wykradła żyłkę i parę innych rzeczy od woźnego. Przywiodła swojego nie przyjaciela do ulubionego miejsca w parku i w ten okrutny sposób Elien uratowała kilka niewinnych istnień, które mogły być narażone na tyranię.
-Ty to zrobiłaś? – Zapytał młody chłopak, podchodząc do dziewczynki, która patrzyła na swoją starszą koleżankę wiszącą na drzewie.
-Ale nie mów nic pani Agnes, będzie na mnie zła – powiedziała wystraszona obecnością chłopca, który przykucną obok niej i tak samo jak ona wpatrywał się w starszą dziewczynę
-Popatrz jak pięknie żyłka błyszczy w słońcu – powiedział do niej z uśmiechem. Dziewczynka zaśmiała się wesoło i odwzajemniła uśmiech chłopaka.  – Zmykaj, bo będziesz miała kłopoty.
Elien z uśmiechem na twarzy pobiegła do szkoły. Wiele razy wracała w te pamiętne miejsce, ale chłopca, z którym chciała znów i znów porozmawiać nie było. Jakby się rozpłynął…

Gdy piękne dźwięki saksofonu skończyły wybrzmiewać z instrumentu, zadbany, przystojny mężczyzna ukłonił się nisko i został nagrodzony brawami. Zszedł z podwyższenia, które przez ubiegłą godzinę było jego sceną. Wszedł do małego kantorka, w którym zostawił futerał. Wyciągnął z niego pas i umieścił tam saksofon, a następnie wyszedł z baru tylnymi drzwiami jak każdy mało ceniony muzyk w tym mieście. Zmierzwił gęste siwe włosy i nałożył czarny kapelusz. Poprawił marynarkę i z biednej dzielnicy, przeszedł do tej bogatszej, gdzie wzdłuż chodników rosły drzewka, a trawnik był zielony. Zatrzymał się przed małym domkiem, pomalowanym na biało. Rozejrzał się wokół. Ulica była pusta. Wszedł po stopniach do domku. Rozpiął marynarkę, która do tej pory zasłaniała ciemno brązowy pas ze skóry. Na wprost drzwi frontowych siedział mężczyzna, którego szukał. Pisał coś na maszynie. Wyjął pięciocentymetrowe ostrze, o grubości trzech milimetrów podszedł do mężczyzny i poderżnął mu gardło. Spojrzał na tekst, który pisał na maszynie. „STRZEŻCIE SIĘ NOŻOWNIKA!” -widniało na papierze. Za jego plecami rozległ się kobiecy krzyk. To żona dziennikarza, którego zabił. Kobieta pobiegła w stronę drzwi frontowych. Jednak nim zdążył chwycić za  klamkę, w jej ciele lśniły już trzy ostrza. Upadła na podłogę. On podszedł do niej i wbił w jej ciało jeszcze kilka noży, tworząc wokół niej kałużę krwi. Następnie zebrał ostrza z ciał swoich ofiar i jakby gdyby nigdy nic wyszedł i pokierował się do swojego małego domku mieszczącym się na równi z biedną i bogatą dzielnicą miasta.

Rozdział 2: 

Elien dokonała wielkich rzeczy w tym przytułku. Przynajmniej jej się tak wydawało. Często rozwiązywała problemy zabijając lub jak ona to lubiła mówić usuwając problem. Dlatego w niewyjaśniony sposób dzieci z szkoły imienia Panny Agnes ginęły.
Gdy ta mała dziewczynka dorosła i stała się dumną kobietą, postanowiła usunąć kolejny problem, jakim była jej znienawidzona opiekunka pani Agnes. Elien następnie została nowym dyrektorem przytułku. Pod jej rządami do szkoły zawitali również chłopcy, wprowadziłam  rygorystyczne zasady, których złamanie było karane zawsze najsurowiej jak to możliwe.
-Marta! – Krzyknęła starsza kobieta, stojąc nad dziewczynką o blond włosach.
-Słucham? – Do jadali wpadła młoda brunetka.
Elien dobrze pamiętała jak zatrudniała tę kobietę. Mówiła, że chce pracować z dziećmi, ale wybrała chyba nie odpowiednią placówkę do spełniania swoich zachcianek.
-Zaprowadź Kate do Pokoju, na resztę dnia – powiedziała z złośliwym uśmiechem, słysząc najpierw pisk małej blondyneczki, a potem płacz.
Pokój był najstraszniejszym miejscem w całej szkole. Było to pomieszczenie bez okien, a łóżko zastępował koc i twarda posadzka. Ściany śmierdziały zgnilizną i czymś jeszcze, nikt nie wiedział, czym, ale wydawało się, że był to smród zbrodni.
-Czy to nie za surowa kara? – Jej pracownica próbowała uratować dziecko - Przecież ona rozlała tylko mleko…
-Nie kwestionuj moich metod wychowawczych. – Rzuciła jej ostre spojrzenie – Płacę ci za coś i wymagam – chwyciła małą mocno za ucho i zaciągnęła do Marty, która ze smutkiem w oczach patrzyła na zapłakaną Kate. – Zniknijcie mi z oczu – syknęła w stronę kobiety i dziecka, które ze strachem chwyciło rękę opiekunki.

Rozdział 3: 

Elien oprócz Marty miała jeszcze kilka opiekunek, które pilnowały dzieciaków w nocy, aby ona spokojnie mogła wrócić do domu. Właśnie tak jak teraz. Zebrała swoje rzeczy z gabinetu i przeszła przez długi korytarz, gdzie pokoje mieli szesnastolatkowie. Zaciągnęła się odpalonym przed chwilą papierosem. 
-Tu chyba nie wolno palić! – Krzykną ktoś za nią. Kobieta odwróciła się w stronę głosu, wypuszczając dym z płuc. 
-Ohh… Naprawdę? – Udawała zdziwioną. 
-Tak słyszałem… – odpowiedział jej chudy chłopak opierający się o futrynę drzwi swojego pokoju. 
-W takim razie muszę go zgasić – uśmiechnęła się lekko. Zaciągnęła się jeszcze raz i podeszła do chłopca.  –Tak Tomas? – Pokiwał głową twierdząco, a Elien zgasiła papierosa na jego policzku. Z satysfakcją słuchała jak chłopak jęczy z bólu.
 Zanim jednak wyszła przeszła przez jadalnie, która była idealnie wysprzątana po posiłku. Tym razem się postarały, stwierdziła w myślach, odpalając kolejnego papierosa. 
Do domu wróciła taksówką. Znów czuła, że nie jest sama. Nie pamiętała odkąd prześladuje ją te przeczucie. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się do tego. Weszła do domu. Odłożyła torebkę na szafkę i poszła do sypialni. Ściągnęła z siebie ubrania stając przed lustrem. Nie miała już ciała młodej kobiety, ale wciąż była atrakcyjna, z czego nie zdawała sobie sprawy. Miała piękne ostre rysy twarzy, wąskie, ale pociągające usta i niebieskie oczy. Poprawiła proste, gęste blond włosy sięgając do dołowy ramienia. 
-Wyglądasz jak stare próchno – powiedziała sama do siebie. 
Zanim weszła do łazienki wypaliła jeszcze jednego papierosa. Coś mignęło jej za oknem. Pewnie to sąsiad, ten stary zboczeniec,stwierdziła. Nie przejmowała się niczym, po prostu wzięła długi ciepły prysznic. Po kąpieli, zadzwoniła do przytułku i zapytała, czy wszystko w porządku. Zawsze tak robiła, gdy wcześniej urywała się z pracy, pomimo tego, że nie lubiła tych dzieciaków musiała wiedzieć, czy jeszcze nie zaplanowały jakiegoś planu zamachowego na szkołę. Na szczęście wszystko było w porządku. Opatulona ciepłym brązowym szlafrokiem usiadła do toaletki stojącej naprzeciw łóżka. Z szafki wyjęła kremy. Najpierw trzy, potem cztery w rezultacie miała przed sobą dziesięć opakowań.
-Odmładzające – prychnęła, odkręcając wieczko jednego z nich. Był zielonego koloru z drobinkami. – Nie dość, że nie pomaga, to wygląda jak rzygi – stwierdziła i natychmiast go odłożyła. Wzięła inny, ten był neutralny biały, nawet nie pachniał. Posmarowała nim twarz i jeszcze raz przejrzała się w lustrz, tak jakby od razu chciała zobaczyć w nim siebie młodszą. Machnęła na to ręką i położyła się do łóżka. Zasnęła szybko. 
Gdy rano się obudziła za oknem była jeszcze mgła. Zaparzyła sobie kawę i zrobiła tosty. Zanim zaczęła jeść, wypaliła papierosa. Ktoś zadzwonił do drzwi. Otuliła się mocniejsza szlafrokiem i poszła otworzyć. 
-Dzień dobry – powiedział wesoło jej sąsiad. Niski chudy mężczyzna podsunął jej pod sam nos bukiet czerwonych róż. 
-Weź mi te chwasty z twarzy! – Syknęła. 
-Nie lubisz róż?-wyglądał na trochę zawiedzionego. 
-Nienawidzę, tak samo jak ciebie – odwarknęła i już miała zamykać drzwi ale sąsiad szybkim ruchem ręki je otworzył i stanął w progu. Już nabierała powietrze by na niego nawrzeszczeć, ale mężczyzna szybko powiedział, że przyniósł gazetę. Westchnęła. 
-Spieprzaj! – Wyrwała mu gazetę z ręki i wypchnęła za drzwi, zamykając je na klucz. 
Wróciła do przerwanego śniadania. Rozłożyła gazetę. Było dużo lokalnych wiadomości. To wypadek, to tam ktoś zmarł. Przewróciła stronę. Czarnymi dużymi drukowanymi literami pisało: NOŻOWNIK. Zaczęła czytać artykuł:
Pamiętacie Nożownika? Mężczyznę przepasanego pasem z ostrzami. Ja pamiętam, gdy całe miasteczko żyło w zgrozie, a w gazetach drukowano klepsydry. Dwa dni temu wyszło na jaw, że on nigdy nie trafił do więzienia. Zamknięty za niego człowiek, tak naprawdę był niewinny. Jak można popełnić taki błąd? Strzęście się kobiety! On tu jest!
Skończyła czytać. Miała dość tych bredni. Dojadła tosty. Wróciła do sypialni ubrała się w czarną sukienkę z koronkowym dekoltem. Umalowana przejrzała się w lustrze, wyglądała dobrze. Paląc papierosa pochwyciła swoją torebkę i pojechała do szkoły. 
Jadąc taksówką czuła znów, że ktoś ją obserwuję i to nie był kierowca, który co chwile spoglądał w lusterko. Podziwia moje zamaszki? – Pomyślała zirytowana. 
Na miejscu, weszła po stopniach do budynku. W drzwiach przywitała ją jedna z opiekunek i nauczycielka matematyki. Za pięć minut zaczynały się lekcje w drugim budynku. Musiała przypiłować, żeby wszystkie dzieciaki uczestniczyły w lekcjach. Weszła do pokoju zabaw, gdzie na sofie siedziało jeszcze kilku chłopaków, a pośród nich były dwie dziewczyny. Przypominały jej się czasy młodości, gdy to ona sama siedziała na tej sofie, a wokół niej zabiegało o nią pięciu chłopaków. Uśmiechnęła się lekko, ale nie widocznie.
-Na lekcje smarkacze – zagrzmiała Elien. Rozmowy w pokoju ucichły, a cała grupka zebrała się szybko i czmychnęła do drugiego budynku. Jednak za nim… -Neill – zatrzymała wysokiego chłopaka, który trzymał za rękę, ładną brunetkę. – Nie palcie mi papierochów na długiej przerwie – Uśmiechnęła się sztucznie i sama wyciągnęła paczkę. Chłopiec przytaknął i chwile potem wraz z dziewczyną poszedł na lekcje. W drodze do gabinetu zdążyła wypalić dwa papierosy i odebrać telefon.
-Dzień dobry, Pani Lange – mówił głos w słuchawce telefonu – Chciałbym się upewnić, że nasze spotkanie jest aktualne. 
-Tak, oczywiście. – Odpowiedziała. – O siedemnastej prawda? – Jednak po drugiej stronie panowała cisza. –Halo, jest tam pan? 
-Tak, o siedemnastej – powiedział po chwili – A chciałbym jeszcze panią zapytać, czy nie zechciałaby Pani przyjść na bankiet, zaraz po naszym spotkaniu? 
-Przemyśle to, doktorze – odpowiedziała.
-Liczę na pani odpowiedź o siedemnastej. Dowiedzenia. – Pożegnała się z nim. 
Usiadła za biurkiem i zajęła się papierkową robotą. Musiała wpisać dwójkę nowych dzieciaków do szkoły. Trafili się bliźniacy. Dlaczego ona nie miała dzieci? Może dlatego, że żadne z jej czterech małżeństw nie było szczęśliwe? No, jeszcze może dlatego, że to ona zabiła swoich mężów. W końcu zasłużyli na to. Pierwszy z nich Maks, był pijakiem i lubił chodzić na dziwki. Drugi, Karol był zapracowanym dupkiem. Trzeci, Aleksander, nie miał nałogów, po porostu lubił mężczyzn, a czwarty, Elien myślała, że będzie tym jednym do końca życia, przy nim nie była zimną suką, tylko szkoda, że David kochał jej pieniądze, a nie ją. Westchnęła ciężko. Może powinna iść na ten bankiet? Rozerwie się trochę. Chyba to nie był taki  zły pomysł. Uśmiechnęła się do siebie i włożyła akta chłopców do szafki. Odpaliła papierosa i myślała o doktorze. PÓJDZIE! Zadecydowała ostatecznie, ale potrzyma go jeszcze w niepewności. 
Około południa w jej gabinecie była nauczycielka geografii z Martą i tą samą blond dziewczynką, co wczoraj. 
-Co zrobił ten diabełek? – Zapytała Elien, petując papierosa do popielniczki.
-Kate, najpierw zwyzywała swoje koleżanki, chciała je pobić, jak próbowałam ją powstrzymać to zaczęła wyżywać się na mnie – nauczycielka uniosła rękę w górę, na której widniało kilka czerwonych śladów. –A gdy jadła obiad w stołówce, wbiła  koleżance w rękę widelec…
Marta patrzyła z politowaniem na dziecko, a Elien coraz wyraźniej widziała w małej siebie samą w jej wieku. Musiała temu zapobiec, nie chciała w niedalekiej przyszłości glin w przytułku. Jeśli Kate miała już takie zapędy to za niedługo zobaczy jak z flaków swoich koleżanek dzierga sobie szalik. Oho.. Nie, tak nie mogło być. 
-Dobrze, dziękuje ci – zwróciła się do nauczycielki Elien. –Marto odprowadź, tego małego wandala do Pokoju. 
Dziewczynka jak ostatnio zaczęła szlochać.
-Ale… - zaczęła opiekunka.
-Cholera, powiedziałam coś, czy nie!? Dlaczego ty zawsze kwestionujesz moje zdanie?! Przyjdź do mojego gabinetu jak skończysz pracę. 
-Dobrze, przepraszam – powiedziała cicho Marta, bojąc się spojrzeń na swojego pracodawcę. Chwyciła za rękę podopieczną i wyszła z gabinetu, a zaraz za nią nauczycielka. -Posłuchaj mnie Kate – uklękła przy dziewczynce, gdy oddaliły się od gabinetu Pani Lange. – Nie chcę żebyś kolejną noc spędzała w pokoju, dlatego pomożesz mi sprzątać, to będzie twoja kara. Ta stara nie wie, co jest dla ciebie lepsze – zaśmiała się 
-Dobrze – odpowiedziała jej cicho, Kate uśmiechając się przez łzy. 

Elien zbierała już swoje rzeczy, gdy do jej gabinetu weszła Marta.
-Jestem, jak pani chciała – powiedziała opiekunka. 
-Nie nauczyli cię pukać? A gdybym rżnęła się ty z kimś na tym biurku? – popatrzyła na nią pytająco, odpalając papierosa. –Gdzie jest ta mała smarkula? 
-W Pokoju – odpowiedziała szybko Marta.
-Nie pieprz – podeszła do niej i chwyciła mocno za twarz, wypuszczając dym – Mnie nie okłamiesz, idź po nią. 
Marta wciąż trzęsąc się, dziesięć minut później trzymała dziewczynkę za rękę. Elien zamknęła drzwi w gabinecie na klucz.
-Nie mam zbyt wiele czasu – zaczęła starsza kobieta – Powiedz mi dlaczego, zawsze robisz na przekór? Wiem, że ta mała szmata była z tobą, a nie w Pokoju. Pytam się dlaczego?! – Opiekunka nic nie odpowiedziała – Wam obu należy się kara – dodała uśmiechając się złowieszczo, szukając czegoś w torebce. Obie dziewczyny pokiwały twierdząco – Która pierwsza?
-Może ja – powiedziała nieświadoma tego  Marta, co za chwile się stanie.
-Dobrze – uśmiech Elien robił się jeszcze bardzie zły. Podeszła wolno do opiekunki i jednym szybkim ruchem podcięła jej gardło. Kate zaczęła płakać. Puściła rękę młodszej kobiety i ucięła w kont. – Nie bój się mała, nie poczujesz bólu. – powiedziała uspokajająco –Stój mała zdziro! – krzyknęła gdy dziewczynka, pobiegła w inne miejsce – Co ja się będę z tobą pieprzyć – Elien wyjęła z torebki mały rewolwer i strzeliła trafiając Kate w prawe oko – Ładnie – stwierdziła stojąc nad małą blondyneczką. Zapakowała oba ciała do szarych worków na śmieci i cisnęła je do wielkiej szafy stojącej w gabinecie. –Później się wami zajmę – powiedziała zamykając drzwi szafy na klucz. Poprawiła sukienkę i wyszła. Miała tylko pół godziny, żeby się przygotować do spotkania z doktorem. W domu szybko ułożyła włosy i zrobiła makijaż. Zmieniła sukienkę – czarną z wyciętymi plecami- która świetnie podkreślała jej atuty. Zanim weszła do gabinetu doktora wypaliła papierosa. Peta wrzuciła do doniczki stojącej obok drzwi.
-Dzień dobry John. – przywitała się z nim, uśmiechając się promiennie. –Chciałeś mi cos pokazać.
-Dzień dobry Pani Lange. Proszę się rozsiąść – wskazał kobiecie stojący obok biały fotel. –Zacznijmy więc – Usiadł naprzeciwko niej.- Przychodzi do mnie Pani z odwiecznym problemem, zmarszczek i…
-Nie przypominaj mi – zaśmiała się. Wiedziała, że mu się podoba. 
-Przepraszam – odrzekł lekko speszony – Niech Pani spojrzy na to nagranie – Na dużym plazmowym telewizorze zaczął wyświetlać obraz, przedstawiający leżącą małpkę. Elien pomyślała, że jest martwa – To Maks, był umierający – Maks, źle kojarzyło jej się to imię… - Ale podaliśmy mu serum, które odmłodziło jego organizm – Na ekranie, pojawiła się skacząca małpka, która nie przypominała tej poprzedniej, tak słabej. Ta nowa wręcz tryskała energią. Nieźle -pomyślała. – Mogło by to wpłynąć na wygląd, ale nie przeprowadziliśmy jeszcze badaniach na ludziach…
-Chcę to. – przerwała mu.
-Ale to może wpłynąć źle na Pani zdro… 
-Chce to – powtórzyła stanowczo – Za coś ci płacę – rzuciła mu karcące spojrzenie. 
-Mogę Pani polecić pewien krem, który…
-Mam dziesięć kremów i jeszcze żaden nie wywołał takich rezultatów, jak te serum u małpy. Powtórzę grzecznie ostatni raz, daj mi to.
-Ale…-mężczyzna wciąż próbował oponować
-Głuchy jesteś? 
-Nie chcę, żebyś ucierpiała na zdrowiu…
-Skarbie – wstała z fotele i podeszła do niego – Daj mi to – powiedziała do jego ucha, czując jak przechodzą go ciarki – To jak? – wyszeptała do drugiego ucha. Poczuła jak jego oddech przyspiesza. Był jej.
-D-d-dam – zająkał się – Ci to. 
-Pani – poprawiła go i lekko pocałowała w ucho. – Idziemy na ten bankiet – usiadła na jego biurku – Odsłaniając nieco uda.
-T-t-tak – wstał szybko, niemal się przewracając, ubrał pałasz i zaproponował Elien swoje ramie wcześniej dając jej buteleczkę cudownego, odmładzającego serum i tłumacząc dokładnie jak ma je dawkować. 
-Dobrze, dobrze – powiedziała kokieternie, gdy on skończył i ucałowała go w policzek, zaczerwienił się. –Nie spinaj się tak – zaśmiała się słodko. Zawsze dostaje to co chcę pomyślała, wsiadając do jego samochodu. 
Piętnaście minut później wysiedli przed restauracją, w której miał być bankiet. Weszli razem. John trzymał ją mocno pod ręką. Może po to by mu nie uciekła. Zaśmiała się w myślach. Taki głupi, taki naiwny, stwierdziła w duchu. W środku budynku było ustawione, kilka stolików i duży parkiet na którym kołysało się kilka par. Ale najbardziej interesował ją bar, który był oświetlony białym światłem. Chciała tam iść, ale doktor zaciągnął ją do stolika, przy którym siedziało kilka zgrzybiałych dziadów. Wlepiali w nią oczy. Miała wrażenie, że każdy z nich rozbiera ją wzrokiem. Fakt jak na swój wiek była zadbaną kobietą, ale te cholerne zmarszczki, nie dodawały jej uroku. 
-Napijecie się czegoś, panowie? – rzuciła
-Z chęcią –odpowiedział jeden z nich. Chyba był najbrzydszy. Niski, otyły, prawie łysy z małymi oczami. –Pójdę z panią do baru. Chcecie coś chłopaki? – Wszyscy prawie równocześnie odpowiedzieli piwo, oprócz Johna, który zażyczył sobie wody. 
-Poproszę martini – powiedziała przy barze, do młodego chłopaka. 
-I trzy piwa – dodał mężczyzna – Nazywam się Ed – wyciągnął do niej rękę.
-Elien – odpowiedziała mu, lekko chwytając jego dłoń.
-Piękne imię – przybliżył się do niej. Odpaliła papierosa, wypuszczając dym w jego stronę. 
-Kobieta z papierosem jest kusząca – zniżył głos, sądząc, że będzie on podniecający. Przejechał dłonią po jej nodze.
-Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknęła.  
-Nie bądź taka – pogładził jej ramie.
-Stary zboczeniec – uderzyła go w twarz i zgasiła papierosa na łysienie. Zajęczał. 
–Głupia suka! –rzucił, gdy odchodziła. 
Weszła do toalety i oparła się o umywalkę zaciskając mocno pięści. Zaraz zrobi z nim porządek! Poprawiła włosy przed lustrem i z uśmiechem wyszła z łazienki. Spojrzał na stolik, gdzie siedzieli. Nie było go tam, tak samo przy barze. 
-Widzieliście Ed’a? – zapytała towarzystwo przy stoliku
-Przecież był z tobą. – odpowiedział jej John. – Pewnie zaraz wróci, usiądź. – uśmiechnął się ciepło.
Próbowała wdać się w rozmowę z tymi ważniakami. W restauracji zrobiło się coraz tłoczniej, a muzyka była głośniejsza. Ed dalej nie wracał.  –Zatańczymy? – zapytał jej doktor, wyciągając rękę. Gdy weszli na parkiet muzyka wyraźnie zwiększyła tępo – teraz grano skoczny, jazzowy kawałek. John objął ja w tali i próbował robić jakieś dziwne ruchy, kompletnie nie w takt muzyki. 
-Odbijany – powiedział jakiś mężczyzna za nią niskim głosem, chwytając Elien za rękę i mocno przyciskając do siebie. 
-Nie znamy się – powiedziała do mężczyzny. Teraz widziała go całego. Nie mogła ocenić jakiego był wzrostu, bo na głowie miał czarny kapelusz.
-Ty mnie nie znasz, ale ja znam ciebie El – odpowiedział uśmiechając się. Podobał jej się ten uśmiech.
-Jeśli mnie znasz, to wiesz, że nie lubię tego „El” – zakręcił nią. 
-Wiem. Ale to słodko brzmi.
-W twoich ustach zapewne -  roześmiała się lekko. Nie znała faceta, ale poflirtować nie zaszkodzi. –Świetnie tańczysz.
-Mam idealną partnerkę, a nogi same się rwą do muzyki. 
-Nie schlebiaj mi tak – upomniała go, uśmiechając się uwodzicielsko. 
-Ty się tak nie uśmiechaj, kotko. Mówiłem coś – zaśmiał się. Muzyka zmieniła rytm na wolny. –Chcesz posłuchać jak gram?
-Grasz?
-Uznaje to za tak – zakręcił nią, a Elien nie zauważyła nawet, że tańczyli tuż obok sceny. Mężczyzna wszedł do jakiegoś pomieszczenia obok  i wyszedł z niego niosąc w ręku złoty saksofon.
-Dedykuję tę melodię mojej El – powiedział do mikrofonu. Była tak pochłonięta magicznymi dźwiękami saksofonu, że nie zdążyła nawet zaprotestować John’owi gdy ponownie zaciągnął ją na parkiet. Cały czas wypytywał o tego mężczyznę, ale ona sprytnie unikała odpowiedzi. Gdy melodia ucichła Elien poczuła dziwną pustkę. Szybko spojrzała na scenę szukając wzrokiem muzyka, jednak ten nagle zniknął a wraz z nim ucichły ostatnie nuty saksofonu. Kobieta próbowała go odszukać, ale do końca wieczora rozpłynął się… 
W rezultacie trochę spita wsiadła do samochodu John’a, obściskując go gorąco. Skończyło się to w jego sypialni. Jednak nawet pod wpływem alkoholu Elien myślała o tym mężczyźnie. Dziwnie to brzmiało. TEN mężczyzna. Postanowiła nazywać go od teraz Saksofonista.