niedziela, 24 lipca 2016

Saksofonista 16-17

Cześć! Długo mnie nie było... Sama nie wiem czemu. Tak po prostu wyszło. Zapraszam na kolejne rozdziały i będę wdzięczna za wasze opinie pozostawione w komentarzach.

Rozdział 16

Liście z drzew już dawno opadły pozostawiając ogołocone gałęzie. Elien obudziła się wcześnie rano. Nie patrzyła nawet na budzik po prostu wiedziała, że wstała za wcześnie. Poprawiła pościel Edmundowi i z bólem serca zeszła na dół do kuchni. Zaparzyła kawę, zrobiła śniadanie, jak co dzień wyszła po gazetę. Usiadła do stołu i w ciszy i samotności zajęła się jedzeniem. Potem wróciła na chwilę do sypialni, przebrała się i stwierdziła, że woli chyba jechać do pracy niż zostać tu i dalej udawać. Zadzwoniła po taksówkę, która przyjechała za piętnaście minut. Zamknęła drzwi domu i pojechała do przytułku. W drodze gryzła się ze swoimi myślami. Skrzywdziła go jak już wstała. Powinna go obudzić. Zjedli by razem śniadanie, pożegnała by się z nim i dopiero wyszła, ale i tak musiała niszczyć te rutynę dnia codziennego…
~*~
-Dzień dobry – odpowiedział słysząc ciepły kobiecy głos w słuchawce telefonu – Czy coś się stało?
-Mógłbyś mi przygotować buteleczkę, tego twojego wspaniałego serum?
-Oczywiście Pani Lange.
-Na kiedy dasz rade?
-Za dwa dni przywiozę ją pani.
-Dziękuje John, ale sama po nią przyjadę.
-Dobrze, to biorę się do pracy. Do widzenia – rozłączył się i wsunął telefon do kieszeni spodni.
Usiadł przy biurku, z szuflady wyjął odmładzające „lekarstwo”. Obracając je cały czas w palcach próbował sobie przypomnieć, co do niego dodał. Cholerna skleroza! Może jak będzie w laboratorium to sobie przypomni. Do kieszeni białego kitla lekarskiego wetknął kilka buteleczek serum i ruszył do laboratorium. Pociągnął za klamkę drzwi, które nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz i nic. Podszedł więc do kobiety w recepcji, która uśmiechała się słodko i prawie cały dekolt miała wywalony na ladzie.
-Może mi pani dać kluczyki do laboratorium? – zagadną ją.
-Upoważnienie – poprawiła okulary na nosie.
-Słucham?
-Upoważnienie poproszę – powtórzyła
-Jeszcze wczoraj wchodziłem do laboratorium bez żadnego upoważnienia – mówił trochę zdezorientowany.
-W takim razie nie mogę panu pomóc – kobieta wróciła do czytania jakiegoś babskiego pisemka.
-Głucha jesteś?! -powiedział trochę głośniej niż chciał, uderzając pięścią w blat recepcji. Kilku pacjentów siedzących w korytarzu popatrzyło na nich. – Dawaj kluczki.
-Jest pan lekarzem rodzinnym  z tego co mi wiadomo, proszę się odwołać do przełożonego. – urażona podciągnęła dekolt bluzki tak aby zakryć piersi.
-Nie pierdol… - kontem oka zauważył jak za jego plecami sprężystym krokiem idzie jego stary znajomy -Will! – zawołał za nim, a wysoki brunet zatrzymał się.
-Kopę lat! Dawno nie gadaliśmy, ale nie mam teraz czasu. Potrzebujesz czegoś?
-Kluczyków do laboratorium.
-Trzymaj – wytknął mu do ręki srebrny kluczyk – Musze lecieć, pacjenci czekają – powiedział szybko i równie szybko odszedł.
John przekręcił kluczyk w zamku, który zaszczebiotał. Nikt nawet nie zauważył gdy wchodził do środka. Na początek zapoznał się ze wszystkim, co było dostępne i powoli próbował sobie przypomnieć co dokładnie dodał do serum. Będzie działał metodą prób i błędów. Pobrał niewielką próbkę serum i dodał do niego bakterie wirusa Herpes Simplex. Niestety barwa płynu na probówce zmieniła kolor na zielony. Do kolejnej próbko dodał  wirus Epsteina – Barr. To był strzał w dziesiątkę! Serum zmieniło kolor na różowy. Godzinę później wyszedł z laboratorium z śmiertelnym  „lekarstwem” w rękach. Wrócił do swojego gabinetu i zatelefonował do Pani Lange.
-Dzień dobry -  zaczął – Serum już gotowe.
-Jesteś nie możliwy John! Mogę być u ciebie za godzinkę? – zapytała słodko. Westchnął. Miała taki… Cudowny głos…
-Oczywiście – odpowiedział  po chwili -Do zobaczenia – pożegnał się.
Poluzował kołnierzyk koszuli. Zrobiło mu się gorąco. To chyba jakaś obsesja, ale jeśli obsesją może być Elien Lange to zawsze będzie warto. Schował serum do szuflady w biurku, na wszelki wypadek zamknął ją na klucz. Usiadł wygodnie w fotelu wyłożył nogi na biurko. Zamknął oczy i od razu w jego głowie pojawił się obrazek Pani Lange. Widział ją w tej czarnej koronkowej bieliźnie jak całowała go na łóżku. Jak ona wtedy pachniała! To musiała być wanilia, papierosy, alkohol i coś jeszcze… Jednak nie mógł zidentyfikować tego zapachu. To było coś zakazanego. Na co dzień gdy była spokojna też pachniała inaczej. Ręce zaczęły mu się pocić, a członek w jego spodniach zaczynał wariować. Wtedy pachniała tylko wanilią. Próbował przypomnieć sobie ten zapach. Serce waliło mu jak oszalałe, a oddech był szybki i płytki. Zaczął masować sobie krocze. A jak ona się ruszała. Delikatnie, z gracją. Oddał by wszystko żeby znów mieć ją w ramionach. Dłużej nie wytrzyma. Rozpiął rozporek spodni i chwycił w rękę penisa, wykonując dłonią ruchy w górę i w dół. Jej kuszące niebieskie oczy i te usta. Mógłby błagać, żeby zostawiła chociaż ślad szminki na jego koszuli. W końcu trafiło go jedne z najlepszych wspomnień… Pukanie do drzwi. Od razu otrzeźwiał. Zapiał spodnie, wstał, ale jednak mały namiot na dole nie zniknął. Znów pukanie. Przykrył go długim białym kiltem.
-Proszę – powiedział. Otarł czoło rękawem, przetarł oczy.
-Witaj John – Jego członek oszalał na dźwięk jej słodkiego głosu. Do gabinetu weszła Pani Lange. Jeszcze tego brakowało, żeby zobaczył ją na żywo.
-Dzień dobry – odpowiedział.
-Masz coś dla mnie? – rozpięła czarne futro, które odsłoniło przed nim kawałek sukienki w tym samym kolorze.
-Tak – wyjął z szafki dwie buteleczki serum. Czuł jak członek zaczyna go boleć przez to, że nie skończył wcześniej zabawy.
-Dziękuje, jesteś naprawdę cudowny – schowała „lekarstwo” do torebki. Poprawiła włosy i zapięła futro. -Do zobaczenia – powiedziała w końcu i wyszła.
Chciał iść ją odprowadzić, ale gdy tylko się podniósł ogarnął go zbyt wielki ból w pasie. Drzwi zamknęły się za blondynką, a on prawie rozerwał zamek spodni po to by sobie ulżyć.

Rozdział 17

Kolejny dzień musiał rozpocząć się tak samo jak poprzedni. Elien wstała zbyt wcześnie, zjadła śniadanie i do pracy, a tam oddawała się papierkowej robocie, tylko po to by nie gryźć się z myślami. Około południa do jej gabinetu ktoś zapukał.
-Proszę – powiedziała cicho, nie mając pewności czy ta osoba usłyszy. Do pomieszczenia weszła Alba z obiadem. -Weź to – machnęła na nią ręką. Od zapachu jedzenia robiło jej się nie dobrze.
-Źle pani wygląda – stwierdziła opiekunka – Powinna pani zjeść…
-Wiem co powinnam, a czego nie – przerwała jej i wyprostowała obolałe plecy.
-Może powinna pojechać pani do domu i odpocząć.
-Cholera jasna! – wykorzystywała ostatnie siły, po to by nakrzyczeć na pracownika – Głucha jesteś? Spieprzaj.
-Chce dobrze – powiedziała zawstydzona
-WYNOCHA! – ryknęła. Podeszła do kobiety  - Nie pokazuj mi się już więcej na oczy dzisiaj, bo cię wywalę.
Alba w popłochu wyszła z gabinetu, za to Elien usiadła na krześle. Bez większego zamysły zmierzwiła włosy. Tym razem na jej ręce pozostała dość spore pasmo włosów. Przestraszona strzepnęła je z dłoni i szybko wypiła kilka papierosów na raz, by się uspokoić. Chyba naprawdę pojedzie do domu i dzisiaj odpocznie. Ten jeden raz posłucha kogoś. Zebrała wszystkie swoje rzeczy i taksówką dojechała na miejsce. Weszła po stopniach. W domu było dziwnie cicho, można powiedzieć, że za cicho. Weszła do salonu, spodziewała się tam Edmunda, jednak pokój był pusty. Sprawdziła kuchnie, łazienkę i sypialnie. Nigdzie go nie było. Spanikowana, otwarła szafę z jego ubraniami. Na szczęście białe koszule nadal wisiały na wieszakach. Odetchnęła z ulgą. Poczuła znajomy zapach jego perfum – piżmo zmieszane z krwią, dawało mieszankę idealną. Zamknęła oczy i wtuliła się w pachnący materiał. Jak brakowało jej, jego silnego uścisku.
-El – odezwał się ktoś za jej plecami. Rozpoznała go po głosie. – Nie musisz tulić moich koszul. – Odwróciła się. Edmund trzymał w dłoniach potężny bukiet białych tulipanów. – Nie uciekłem daleko, tylko do kwiaciarni – zaśmiał się i podszedł bliżej, wyciągając kwiaty ku niej. Teraz ma szanse by wszystko zniszczyć. TERAZ! Gdy serce próbowało zapobiec tragedii, umysł i tak zwyciężał.
-Nie chce kwiatów – próbowała jakoś uniknąć jego przeszywającego wzroku.
-Uwielbiasz tulipany – powiedział powoli – Dlaczego mnie unikasz? – zapytał zaraz potem, podchodząc jeszcze bliżej i ucinając jej drogę ucieczki.
-Zdaje ci się – odpowiedziała szybko.
-Nie okłamuj mnie.
-Mówię prawdę.
-Przestań Elien.
-To ty przestań! – uniosła głos.
-Ty coś kombinujesz wiecznie za moimi plecami! – oddał się emocją – Wytłumacz o co ci chodzi? Źle ci ze mną?!
-Tak! – wykrzyczała, a w jej gardle zbierała się gorycz. Zapadła grobowa cisza. Edmund tylko na nią patrzył. Trafiła w jego czuły punkt. Niech jeszcze bardziej go zaboli. Wyciągnęła rękę i odepchnęła go od siebie. Ruszyła w stronę toalety. Chwyciła za klamkę, ale nie zdążyła otworzyć drzwi. Edmund obrócił ją i przytulił mocno do siebie. Nie mogła się oprzeć  i wtuliła się w jego sylwetkę.
-Aniołku, proszę nie okłamuj mnie – pocałował ją lekko, a ona wyrwała się z jego uścisku i zamknęła od razu w toalecie.
 Nie wytrzymała dłużej. Łzy ciekły jej po policzkach jak szalone. Nie myślała, że to będzie aż tak bolesne.
Dowiedziała się jak naprawdę smakuje miłość.
 W końcu przyznała się sama sobie – była zakochana i to cholernie zakochana.
~*~
Wyszła z łazienki dopiero wtedy gdy na dworze robiło się już szarawo. Jej oczy były napuchnięte i czerwone. W sypialni unosiła się cudowna woń tulipanów, które stały w szklanym wazonie przy łóżku. Zeszła na dół do kuchni, gdzie na blacie czekała na nią kolacja. Edmund gdzieś znikł, ale nie poszedł sam wziął ze sobą saksofon. Mogła przewidywać, że teraz gra w jakimś barze, albo po prostu stoi na ulicy i robi to samo. To był jego sposób na odstresowanie się. Aaaa… I jeszcze kiedyś seks, jak on to powiedział „Stary dobry seks”. Ohh… brakowało jej tego… Muszę się pozbierać, pomyślała i zabrała się do jedzenia. Może tak po prostu spakuje się i wyprowadzi? Nie… On jest jak jej cień. W końcu przecież musi wymyślić coś przez co będzie chciał odejść. Może zdrada rzeczywiście będzie wyjściem? Jak nie spróbuje to się  nie dowie. Jutro rano zadzwoni do Oliviera.  Kolacje popiła czarną herbatą. Skrzywiła się przełykając gorzki płyn. Zakręciło jej się w głowie i chwile potem zwracała w toalecie dwie kanapki z serem. Otarła usta wierzchem dłoni. Jeszcze chwile siedziała oparta o muszlę klozetową, potem podniosła się. Czuła, że zbliża się kolejna fala konwulsji. Znów zwymiotowała. Oddychała głęboko. Wstała z podłogi i przepłukała usta wodą. Podniosła głowę spojrzała na twarz w lustrze. Makijaż był rozmazany, a włosy, które jeszcze jej zostały na głowie potargane. Jak ty wyglądasz? Zapytała samą siebie. Okropnie, odpowiedziała sobie i odeszła od lustra. Poszła do sypialni na górę i nie przebierając się opadła na łóżko. Zasnęła.
~*~
-Halo – słyszała, że ktoś ją woła, ale nie chciało jej się otwierać oczu. – Aniołku – po tym jednym słowie już wiedziała kto to. – Nie idziesz dzisiaj do pracy? – zapytał, a Elien otworzyła leniwie oczy. Boże co mu się stało?! Miał podkrążone oczy i wielki siniak na twarzy,  rozpiętą koszule, a czarna szelka, bo tylko jedna została, zwisała bezwładnie  wzdłuż powycieranych spodni. W dodatku ten ostry zapach alkoholu.
-Gdzie byłeś? – zapytała zdziwiona. Jego widok od razu ją obudził.
-Zostało ci dwadzieścia minut, zadzwonię po taksówkę. – zignorował jej pytanie – Zrobiłem ci śniadanie – ucałował ją w czoło i poszedł do łazienki.
Elien wstała, ubrała się, zjadła przygotowane przez Edmunda śniadanie i wypaliła kilka papierosów. Tabletki i serum zapiła kawą. Pod pretekstem tego, że założy dzisiaj swoje ulubione czarne futro weszła jeszcze raz do sypialni. Z łazienki było słychać jak jej mężczyzna nuci jakąś melodie. Spojrzała na zegar. Za pięć ósma. Niech stracę! Pomyślała. Chwyciła za klamkę drzwi do toalety  i pociągnęła.
-Kto cię tak pokiereszował? – zapytała siadając na krańcu wiktoriańskiej wanny, w której leżał Edmund.
-Kochanka, gdy uprawiliśmy dziki seks – warknął. Był zdenerwowany. -Bo moja partnerka nie chce się ze mną kochać. Wiesz może dlaczego? – spojrzała na nią widocznie urażony.
-Martwiłam się, nie było cię całą noc. Co miałam sobie myśleć?
-Że pieprzę się z inna! – krzyknął.
-Spieprzaj! – wyszła z łazienki, trzaskając drzwiami.
Chciała dobrze. Tylko spytała. Cała w nerwach wsiadła do taksówki, a potem oddała się już pracy. Co i tak przychodziło jej z trudem. Ciągle myślała o tym co powiedział Edmund.
~*~
Ubiegłej nocy nie był może zdenerwowany, ale potrzebował jakoś zapomnieć o Elien. Łatwo było powiedzieć. Ta kobieta jest i będzie całym jego życiem, o niej tak po prostu nie można zapomnieć. Wziął z pokoju saksofon i gdy ona płakała w łazience wyszedł. Z początku błąkał się po mieście bez celu, ale potem wszedł do pierwszego lepszego przydrożnego baru. Wypił jednego drinka, potem drugiego, trzeciego i dziesiątego… Może gdyby przespał się z inną kobietą to zapomniałby na chwile o swoim aniołku? Przez barem stały przecież trzy prostytutki… Starczyło by mu pieniędzy na jeden numerek. Wyszedł z baru i miał racje, w grupce stały trzy prostytutki. Żadna nie była tak piękna jak ona. Żadna nie była podobna do niej. W końcu podszedł do kobiet.
-Dziewczynki – zaczął – Która wolna? – zapytał, choć to nie było w jego stylu, kobiety chwile rozmawiały między sobą, a potem jedna z nich odezwała się.
-To Marsha – wypchnęła przed siebie młodą dziewczynę. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat.
-Choć – chwycił ją za rękę i pociągnął do hotelu, który był niedaleko. Wynajął mały pokój na kilka godzin. Dziewczyna weszła do środka trochę nie pewnie. Chyba nie miała dużego doświadczenia. -Usiądź – powiedział do niej wskazując łóżko z zieloną pościelą.
Edmund przysunął sobie krzesło i ustawił je naprzeciw dziewczyny. Usiadł i z futerału wyjął saksofon. Marsha zaczęła panikować. Nie wiedziała co ma zrobić, dlatego rzuciła mu się do stóp i drżącymi dłońmi próbowała odpiąć jego zamek w spodniach. Z początku chciał, żeby to zrobiła, ale potem… Chwycił jej długie, blond włosy i pociągnął do góry.
-Co ty robisz? – zapytała.
-To moja praca. – odpowiedziała speszona.
-Siadaj i nic nie rób, słuchaj. – powiedział ostro, a potem zaczął grać. Nie mógł grać dla swojej kobiety to będzie grał dla tej której zapłacił. Nie grał długo, bo do drzwi ich pokoju ktoś zapukał i chamsko krzyknął, żeby zamilkł. To teraz powinien wziąć ją na tym obskurnym łóżku. -Idź już – wyciągnął z kieszeni plik pieniędzy i wetkną dziewczynie w ręce.
-Ale my nic… - popatrzyła na niego zdziwiona.
-Nie chce się z tobą kochać. – odpowiedział z nutką żalu w głosie.
-Kochać – powtórzyła – Ładnie pan powiedział – wstała z łóżka i pokierowała się do drzwi, jednak zanim wyszła zatrzymała się. – Dlaczego pan to zrobił?
-Bo nie mogę grać dla swojej kobiety. – popatrzył na nią.
-Nie wie co traci – uśmiechnęła się lekko – Dziękuje – powiedziała i wyszła.
Edmund jeszcze chwile siedział w pokoju na krześle, myślał co ma ze sobą zrobić. Policzył drobniaki, które zostały mu w kieszeni. Chyba starczy mu  jeszcze na piwo. Wyszedł z pokoju i  wrócił do baru, gdzie wcześniej przesiadywał. Zamówił małe piwo. Karcił sobą za to, że mógł chociażby pomyśleć o zdradzie Elien. Odpalił papierosa i wolno go palił. Przypomniał sobie chwile gdy, kradli sobie z ust dym. Jej usta… Obok niego pojawił się jakiś facet, zamówił pięćdziesiątkę i wypił ją na raz.
-Cześć – rzucił w jego stronę. – Jestem John – zamachnął się i uderzył pięścią w twarz Edmunda, który zachwiał się, ale nie przewrócił.
-Co ty robisz?! – krzyknął na mężczyzna, którego nie znał.
-Ona ma być moja! – ryknął i jeszcze raz go uderzył.
Edmund nie chciał być mu dłuży i  rzucił się na niego. Uderzał pięściami jak oszalały. Ktoś w oddali zaczął coś krzyczeć, ale żaden z okładających się mężczyzn nie zwrócił na to uwagi. John przewrócił go na plecy i pochwycił z baru kufel na piwo. Następnie zamachnął się i chybił rozbijając kufel tuż obok głowy Edmunda, który namaczając pas chciał wyciągnąć jeden z noży i wybić go w brzuch napastnika, ale ten został odciągnięty przez dwóch rosłych ochroniarzy z baru i rzucony na stoliki obok. Edmunda, też ktoś podniósł i cisnął na ścianę. Wtedy zaczęła się krwawa zabawa. Dwóch mężczyzn rzuciło się na siebie i szamotało inni rzucali w siebie krzesłami, a jeszcze inni próbowali walczyć tym co wpadło im w ręce. Edmund także rzucił się w wir walki. Kilka razy dźgnął kogoś nożem, uderzył w twarz, sam też był niestety poszkodowany, jednak po czasie wyszedł z baru pozostawiając dalej bijących się mężczyzn. Już dłużej by nie wytrzymał. To już nie ten wiek, pomyślał i spojrzał na wschodzące słońce. Prawie całą noc przesiedział w tym cholernym barze… Musi w końcu wrócić do domu. Ta wędrówka też wydała mu się dziwnie długa. Miał przynajmniej czas pomyśleć. Zaczął być wściekły i na siebie i na nią. Jak mogła cokolwiek przed nim ukrywać? Jak mogła go okłamywać?! A on zachowywał się dzisiaj jak jakiś smarkacz. To nie było zbyt męskie zachowanie… Tak wzburzony wszedł do domu. Zegar akurat wybił ósmą zero, zero. W pomieszczeniu było cicho, czyli Elien musiała jeszcze spać. Pomyślał o tym, że nie chce, żeby jego kobieta chodziła głodna. Może i głupie miał myśli po nie przespanej nocy, ale martwił się. Chciał jak najlepiej, a ona! Uspokoił się trochę, gdy przygotowywał jej śniadanie. Zanim jednak, przemył twarz zimną wodą, potem wszedł na górę. Elien spała w łóżku, zasłanym białą pościelą. Wygląda tak niewinnie w bieli… Aniołek mój. Uśmiechnął się na jej widok i obudził, a potem poszedł do łazienki, napuścił do wanny wody i zanurzył się w niej nucą stary dobry kawałek jazzowy. Wkrótce do łazienki weszła Elien. Na pewno spóźni się do pracy, pomyślał. Rozmawiali, krótko, był chamski, bo udawała przed nim, że się martwi! Znów kłamie! Gdy wyszła zaczął żałować swoich słów…
~*~
W pracy połknęła chyba z pięć tabletek na uspokojenie, wypaliła masę papierosów. Posłała nawet jedną z opiekunek, żeby kupiła jej jeszcze jedną paczkę. Czuła się paskudnie. Nie miała sił, a dzisiaj czekała ją wizyta u lekarza i Oliviera… Właśnie! Wyciągnęła z torebki mały skrawek papieru, na którym widniał numer do korporacji w której pracował Olivier. Wykręciła numer. Usłyszał trzy głuche sygnały, a potem ktoś odebrał.
-Dzień dobry,  tu sekretarka pana Oliviera Carstena.  Czy mogę w czymś pomóc?
-Dzień dobry, chciała bym porozmawiać z panem Olivierem – odpowiedziała, odpalając papierosa.
-A kto mówi?
-Elien Lange.
-Proszę poczekać, zaraz sprawdzę, czy pan Olivier jest dostępny.
-Dobrze. – odpowiedziała. Nie minęło dłużej niż pięć minut, a w jej słuchawce brzmiał już męski głos.
-Nie sądziłem, że zadzwonisz – zaczął.
-Niespodzianka – zaciągnęła się mocno papierosem – Masz dzisiaj czas?
-O dziewiętnastej pasuje?
-Tak – odpowiedziała.
-Gdzie po ciebie przyjechać?
-Przyjedź do szkoły imienia panny Agnes, pracuje tu.
-Tylko ubierz się jakoś fanie – zaproponował.
-Będę bez żadnych ubrań. Do zobaczenia – rozłączyła się i wyrzuciła peta do prawie pustej, szklanej popielniczki.
Zegar w jej biurze wskazywał czternastą. Czas jechać do kolejnego faceta… Westchnęła i ubrana w swoje ulubione futro wyszła, żeby pojechać do szpitala na badania.
Na miejscu przeszła przez drzwi szpitala i schodami na górę skierowała się do gabinetu swojego lekarza. Zapukała kilka razy do drzwi. Po chwili otworzył jej rozpromieniony blondyn i zaprosił do środka. Usiadła w białym gabinecie.
-Co panią do mnie sprowadza? – oparł łokcie na blacie biurka.
-Miałam przyjechać na badania.
-Badania, badania, badania – powtarzał cały czas, aż w końcu sobie przypomniał – No tak! Przepraszam, za moje zapomnienie, ale mamy mały harmider w szpitalu. – Uśmiechnął się krzywo. – Proszę się rozebrać osłucham panią, a pani powie mi jak się ostatnio czuję. Wstała i zsunęła z siebie czarną, zwykła sukienkę w między czasie odpowiadała i tłumaczyła jak źle się czuje.
-To normalne stwierdził, ale – zatrzymał się na chwile i obrócił, tak że badał jej klatkę piersiową, zwracając szczególną uwagę na jej dwa atuty.
-Ale? – wytrąciła go z zamyślenia.
-Ma jednak pani objawy jak po chemioterapii. Zastanawiało mnie to już ostatnim razem – powiedział trochę roztargniony. -Proszę się ubrać. – usiadł w fotelu przy biurku i bezczelnie patrzył jak zakłada sukienkę. -Chciałbym jeszcze raz pobrać pani krew – powiedział, gdy usiadła naprzeciw niego.
-Nie mam nic przeciwko. – odpowiedziała, poprawiając jeszcze włosy. Położyła swoją torebkę na biurko i zaczęła szukać papierosów.
-Chciałbym jeszcze pani zaproponować chemioterapię, może… - położył dłoń na jej ręce. Zauważyła na jego palcu złotą obrączkę – To by pomogło. – lekko gładził jej dłoń.
-Kiedy mogła bym zacząć? – wplotła dłoń w jego rękę. Teraz jest szansa…
-Dla pani mogę zrobić wyjątek i nawet jutro znalazło by się miejsce – odpowiedział zadowolony.
-Naprawdę? – zapytała go kusząco, podnosząc się i podchodząc bliżej niego. – Panie Goldhope.
-Tak – odpowiedział od razu i chwycił za biodra, a następnie posadził sobie na kolanach. -Pani Lange, czy zdecyduje się pani?
-Może przekona mnie jakoś pan – uśmiechnęła się zadziornie, a doktor chwycił ją za głowę i pocałował mocno.
Odwzajemniła pocałunek. Teraz już nie ma odwrotu. Położyła ręce na jego ramionach, a on jedną ręką masował jej pierś, a drugą wsunął pod materiał jej majtek. Może miał wyćwiczone ruchy, bo pracował z dokładnością chirurga, ale nie był to Edmund. Całował ją szaleńczo, gdy ona leniwie masowała jego męskość. Nie mógł się powstrzymać. Rozpiął rozporek spodni. Uniósł ją na tle wysoko by mogła nabić się na niego i po chwili opuścił. Wykonywał szybkie ruchy. Kochał… Nie to złe określenie… Pieprzył się jak zwierzę. Tak szybko jak zaczął również skończył. Cicho jęknął, gdy ona dopiero chciała zaczynać zabawę. Zakończył to w doniczce jakiegoś kwiatka. Nie marzy jej się dziecko! Trochę zniesmaczona, zapytała o godzinę jutrzejszej wizyty i wyszła. Cały czas jeszcze się poprawiając. To było obrzydliwe…
~*~
Elien wróciła do domu w którym było przeraźliwie cicho. Kiedyś ta cisza była normalna, ale teraz ani trochę jej się nie podobała. Weszła na górę. Edmund spał. Chciała przejść do łazienki, ale podeszła do niego. Jakoś nie mogła przejść obojętnie. Pogładziła jego poobijany policzek. Mężczyzna mruknął cicho, nie obudził się. Uśmiechnęła się. Jest taki idealny? Aż za bardzo. Weszła w końcu do toalety. Wzięła kąpiel, umalowała się i przebrała w bardziej fikuśną sukienkę. Te czynności zajęły jej jakoś z dwie godziny. Gdy wyszła z łazienki Edmund stał przy otwartym oknie i palił papierosa. Wyjęła z szafy ulubione czarne szpilki.
-Dla mnie się tak stroisz? – zażartował.
-Nie – odpowiedziała wprost.
-To dla kogo? – popatrzył na nią zdziwiony.
-Dla kochanka – prychnęła – Skoro ty możesz mieć jakąś dziwkę u boku to ja też.
-Nie złość się tak – wyrzucił peta przez okno i podszedł do niej – Ta sytuacja rano to…
-To co? – przerwała mu, rzucając ostre spojrzenia
-Nie porozumienie – objął ją, kładąc podbródek na jej ramieniu.
-Zostaw mnie – poprawiła sukienkę.
-Aniołku – szepnął jej do ucha i przez sekundę zastanawiała się czy nie rzucić się na niego i rozkoszować swoim mężczyzną, jednak umysł zimnej suki szybko odrzucił ten pomysł, tak samo jak jego ręce z tali.
-Wychodzę, będę późno – rzuciła mu na odchodnym.
-El?
-Wiesz, że tego nie lubię – mówiła gdy szła do drzwi.
Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale zabrakło mu tchu, a ona wyszła z domu i pojechała taksówką do przytułku, akurat załapała się na obiad, bo gdy weszła do biura, zaraz za nią przyszła Alba z jedzeniem. Po posiłku wypaliła kilka papierosów, zażyła serum i tabletki. Stwierdziła, że powoli będzie musiała zastanowić się co ma zrobić z włosami. Kupić dopinki? Czy od razu perełkę, bo jako tako udawało jej się jeszcze ukryć ubytki, ale już nie długo to zostanie łysa. Nie dość, że brzydka to jeszcze łysa! Ale dość rozmyślań nad tym. Wzięła się do pracy. Masa poczty, jakieś zaproszenia dzieciaków na występy przejezdnych magików, czy kształcące wykłady profesorów na temat dorastania. Żałosne. Od razu wyrzucała takie listy do kosza. Zajmując się poważniejszymi sprawami. Zwykle to zajmowało jej najwięcej czasu, potem odbieranie telefonów i jakieś „wielkie” problemy opiekunek, które nie umiały poradzić sobie z młodymi bękartami. Czas płyną tak powoli. Wręcz ciągnął się, gdy odbierała setny telefon.
-Tak? – zabrzmiała znudzona w słuchawce.
-Witaj – od razu otrzeźwiała słysząc jego głos – Mogę wpaść po ciebie wcześniej, kochana?
-Jasne, o której chcesz być?
-Może osiemnasta?
-Dobrze.
-Jesteś gotowa jak mówiłaś?
-Przyjedź i się przekonaj – odpowiedziała zadziornie.
-Chciałbym już do ciebie jechać, ale te korporacyjne szczury cały czas robią bagno.
-Nie tłumacz się, czekam.
-Do zobaczenia – rozłączył się, a ona uśmiechnęła się. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Jeszcze tylko kilka godzin… Które zleciały szybciej niż myślała, ani się obejrzeć, a znów odebrała telefon z wiadomością, że czeka na nią przed budynkiem. Zanim wyszła wyperfumowała się, poprawiła włosy i dumnie krocząc jej oczom ukazało się czarne porsche. Olivier wyszedł z samochodu i otworzył jej drzwi, wcześniej witając ją pocałunkiem w policzek.
-Nie mogłem się doczekać – powiedział gdy ruszyli.
-Nie tylko ty – położyła dłoń na jego udzie i gładziła je. -Gdzie jedziemy?
-To niespodzianka – odpowiedział, uśmiechając się zadziornie
-Może mi ją zdradzisz – podjechała ręką bliżej jego krocza.
-Jeśli mnie przekonasz, to może szepnę ci słówko – puścił jej oczko, a ona zaczęła pieścić go ręką.
-Może teraz? – zapytała, gdy poczuła, że jego członek zaczyna twardnieć.
-Nie sądzę – rozpięła zamek w jego spodniach i wsunęła rękę pod jego bieliznę. Westchną głośno.
-Zaraz będziemy na miejscu – wydusił ledwo z siebie te kłamstwo. Miał trudności z tym żeby prowadzić samochód. Trudno było mu to pogodzić z ręką Elien w spodniach, ale na jego nie szczęście czekała ich jeszcze może z godzina drogi.
-Naprawdę? – zaprzestała zabawy w jego spodniach.
-Nie powiedziałem, że możesz skończyć mnie przekonywać  - zażartował.
-Nie zrobię nic dopóki nie powiesz mi gdzie jedziemy, kochany. – uśmiechnęła się słodko. Ostatnie słowo wypowiadając powoli, tak aby mogło to doprowadzić go do szału. Wiedziała jak działa na tego faceta.
-Nie bądź taka – popatrzył na nią prosząco, skręcając mocno w prawo.
-Nie – spojrzała za szybę samochodu. Jechali pod czarnym niebem, przez pustkowie, gdzie od czasu do czasu pokazywało się jakieś liche drzewo.
-To w takim razie milcz – nie odpowiedziała, zrobiła to co chciał. Czuła jak co chwile na nią spogląda. Zastanawiała się czy już gwałci ją wzrokiem? Czy dopiero zaczyna tę chorą zabawę? Dowie się wkrótce. W końcu pustkowie przerodziło się w domy, a domy w wille i małe pałacyki. Boże, gdzie jestem?! 
-Jesteśmy – powiedział wesoło i zaparkował na parkingu, obok jednego z takich pałacyków.
Chwycił ją pod ramie i poprowadził do środka domku. Nie zapalał światła, gdy przekroczyli próg mieszkania, nie musiał, bo wokół nich było poustawiane miliony świec prowadzących na taras z basenem, gdzie czekał mały stolik z kolacją. Gdy zaczęli jeść, zaczął dawać jej wyraźne sygnały, że chce czegoś więcej. Typowy facet… Przesiadł się bliżej jej. Obią w pasie i gładził jej bok, nie gubiąc puenty rozmowy. Robił wszystkie te swoje podchody jak na razie z wyrafinowaniem. Jednak z czasem zaczął przekraczać te granice, próbując wsunąć swoją dłoń pod jej sukienkę. Była trochę zniesmaczona, ale to z tym typem faceta umiała sobie poradzić i znała wszystkie zagrania - najpierw kolacja, potem będę udawał miłego i szarmanckiego, ale w końcu nie wytrzymam i wepchnę ci palce w kroczę, by w końcu wylądować z tobą w łóżku. Tacy przewidywalni... Zaczynała się już nudzić.
-Może zróbmy coś szalonego - zaproponowała, śmiejąc się słodko.
-Kochana sądzę, że to już nie nasze lata.
-Sugerujesz coś? - odsunęła się od niego, widocznie urażona.
-Nie - speszył się - Po prostu... Nie sądzisz, że jesteśmy...Jakby to...
-Starzy - dokończyła za niego.
-Kolokwialnie mówiąc. Ale młodzi duchem - uśmiechnął się krzywo, próbując ją przytulić.
Elien wstała i odeszła kawałek od Oliviera. Nienawidziła tego określenia. Zmierzwiła włosy. Popatrzyła na dłoń, na której został pęk blond włosów. Strzepnęła go nie zauważalnie z ręki, gdy Olivier znów przykleił się do niej. Objął ją mocno.
-Odwieź mnie - powiedziała twardo. Cały czar właśnie prysnął.
-Przecież jest tak miło - chciał ją pocałować, ale uniknęła tego.
-Nie będę drugi raz powtarzać - syknęła, próbując wyrwać się z jego uścisku.
-A ta bielizna, którą miałaś założyć?
-Nigdy nie była dla ciebie - teraz powinna ugryźć się w język, jednak mimo tego, co powiedziała dalej była zimną suką. Patrzyła prosto w głąb jego zdziwionych oczu.
-Słucham? - zamachnął się i uderzył ją w policzek. Zachwiała się, ale nie przewróciła.
-Nie była dla ciebie - powiedziała powoli, akcentując każde słowo, mimo ciosu - NIGDY - podkreśliła ostatnie słowo i ruszyła ku wyjściu.
Olivier nie szedł za nią, wrócił do stolika i zaczął pić wino z gwintu. Elien wyszła z jego domu i szła wzdłuż drogi. Musi jakoś wrócić do siebie. Jakieś pomysły? Zapalić. Odpaliła papierosa, jednego, drugiego na uspokojenie. Nie wiedziała, gdzie jest, ale nie długo przyszło jej tak myśleć. Drogę zajechało jej czarne porsche.
-Wsiadaj, odwiozę cię - powiedział Olivier z otwartej szyby auta.
-Spieprzaj - odwarknęła i wyminęła samochód, dalej kierując się przed siebie
-Nawet nie wiesz, gdzie jesteś! - krzyknął za nią. Wysiadł z auta i pobiegł do Elien. Chwycił ją za ramie i obrócił.
-Mam ci przeliterować SPIEPRZAJ? - Szybko pozbyła się jego dłoni z ramienia i konturowała drogę powrotną.
-Tylko cię odwiozę Elien. Przepraszam! - krzyczał, ale ona go ignorowała, aż w końcu wrócił do auta i jechał tak powoli jak ona szła. Cały czas przekonując ją, żeby wsiadła do samochodu. W końcu nie wytrzymał i wysiadł z auta. Złapał ją w pasie i zaniósł do samochodu, nie przypłacając tego o mało swoim życiem, bo Elien mimo swoich lat miała jeszcze trochę sił i próbowała się wyrwać. Jednak on nie wiedział co robi na co dzień. Kobieta sama sobie się dziwiła, że jeszcze nie zastrzeliła tego dupka...W torebce przecież miała rewolwer. W trakcie jazdy cały czas ją przepraszał i próbował jakoś przekonać, żeby wrócili do jego domu, ale Elien już się nie zgodziła. Jej duma zbytnio ucierpiała.
-Pod sam dom - powiedziała, gdy chciał zatrzymać się pod szkołą - Pokaże ci drogę.
Poprowadziła, go i za niespełna piętnaście minut później byli na miejscu.
-Może pójdziemy do ciebie? - zapytał z wielką nadzieją, chwytając ją za rękę.
-Mój partner nie będzie zadowolony - syknęła i wyszła z samochodu.

poniedziałek, 11 lipca 2016

Saksofonista 13-14-15

Jestem z kolejnymi rozdziałami. Trochę spóźniona, ale jestem.
Betowała Helena Komar i moja kochana Hachi <3

Rozdział 13

Tego dnia stwierdziła, że musi skończyć z Edmundem. Nie chce, żeby on cierpiał gdy będzie odchodzić. Nie wyobraża sobie tego, że on mógł siedzieć obok jej łóżka w szpitalu i patrzeć. To było bardziej bolesne, niż wieść o chorobie. Dzisiaj wykorzysta jeszcze ten wieczór z nim, pozwoli mu się rozkoszować tą chwilą, a potem zrobi to samo, co z swoimi czterema byłymi mężami. Może nie zabije go, ale zniszczy te relacje. Nie byłaby w stanie go zabić.
Przyjechała do domu o umówionej godzinie. Edmund nie posiadał się ze szczęścia na jej widok. Przytulił ją mocno i pocałował tak jak lubiła.
-Ślicznoto, przygotuj się za godzinę zabieram cię gdzieś. Nie będziesz się nudzić – mówił z szerokim uśmiechem.
-W ciemną uliczkę? – zapytała, dalej tuląc się do jego ramion. Dawały jej takie poczucie bezpieczeństwa…
-Zgwałcę cię tam – podążał ręką w dół jej talii.
-I zabijesz? – zaśmiała się.
-Zniszczyłaś moją niespodziankę – popatrzył na nią z udawanym wyrzutem.
-Idę się ubierać – pocałowała go lekko.
-Jak dla mnie to możesz iść nawet nago – uśmiechnął się do niej, unosząc jeden kącik ust.
-Zboczeniec – rzuciła, wchodząc po schodach do sypialni.
Na górze wzięła kąpiel i cały czas myślała, jak ciężko będzie jej zrobić to, co zaplanowała. Otuliła się ręcznikiem i z komody wyjęła pierwszy lepszy alkohol. Popiła nim dwie tabletki. Skrzywiła się gorzkim smakiem trunku i wyjęła papierosa. Powoli wypaliła go siedząc i patrząc na wiszące sukienki w szafie. Wszystkie były czarne, oprócz jednej. Tej na specjalne okazje. Była krwisto czerwona. Wyrzuciła peta do popielniczki i zdjęła z wieszaka sukienkę. Popatrzyła na nią i stwierdziła, że w końcu to jej pora. Ubrała ją i założyła cienkie, cieliste pończochy. Odkąd mieszkał z nią Edmund wyrzucił wszystkie jej rajtuzy. Mówił wtedy, że pozbawiają ją kobiecości. Uśmiechnęła się sama do siebie. Usiadła do toaletki i umalowała się. Tusz do rzęs i pudry zrobiły swoje. Jeszcze czerwona szminka w kolorze sukienki i była gotowa.
Przejrzała się w lustrze. Podobało jej się to co widzi. Duży dekolt wycięty w literę V uwydatniał jej piersi, które spodobają się Edmundowi. Prawie by zapomniała! Wyjęła z szuflady srebrną kolię i zawiesiła ją na szyi. Teraz była gotowa.
Słyszał jak po schodach niesie się stukot jej obcasów. Wystrzelił z salonu jak kula armatnia, żeby nacieszyć oczy jej widokiem. Dzisiaj przeszła samą siebie. Z dnia na dzień piękniała, ale teraz nie umiał znaleźć słów, które opisałyby jej urodę. Wrócił po kapelusz do salonu i podał jej swoje ramię. W między czasie pochwycił też czarny futerał z złocistym instrumentem w środku.
-To gdzie jedziemy? – zapytała słodko, wtulając się w jego ramie.
-Posłuchasz jak gram, napijesz się, odprężysz – odpowiedział jej otwierając drzwi taksówki.
-Czyli to jednak nie ciemna uliczka – zażartowała
-Ohh… Nie martw się, ciemną uliczkę to ja ci w domu zrobię – pocałował ją w policzek i polecił taksówkarzowi, gdzie ma jechać.
Kilkanaście minut później wysiedli przed najdroższym klubem w mieście.
-My tu…
-Tak – odpowiedział zadowolony
-Nawet mnie nie stać na ten klub…
-Ale mnie stać – puścił jej oczko – Gram tu dzisiaj, a muzycy mają wstęp i drinki za darmo, zagadnąłem też właściciela, czy mój aniołek może wpaść i mieć takie same przywileje. Zgodził się – pocałował ją mocno i wprowadził przez kolejne drzwi, aż do holu, a potem do głównej Sali, która olśniewała. Większość pomieszczenia zajmowała scena, na której produkowali się muzycy, kolejny  i chyba jej ulubiony kawałek przestrzeni zajmował bar gęsto zasłany ludźmi i ciekawie wyglądającymi nawet z daleka napojami, a inna była usłana w stoliki i małe loże. Usiadła przy barze i rzeczywiście wszystko stało otworem.
Zamówiła niebieską Margaritę. Wzięła alkohol i usiadła bliżej sceny w małej czarnej loży, która charakterystycznie kontrastowała z czerwienią jej sukni. Po kilku minutach na scenę wszedł prowadzący. Poprawiał mikrofon i lekko speszony spojrzał na widownię.  Elien nie musiała długo czekać, zanim ktoś się do niej przyczepi.
-Mogę? – zapytał mężczyzna w jej wieku.
-Jeśli chcesz mieć problemy z moim partnerem, siadaj – uśmiechnęła się.
-Zaryzykuje – odpowiedział. Zdziwiła się. – Mów mi Olivier. W skrócie Oli.
-Elien – rzuciła mu oschle i nie odrywała wzroku od sceny. Zespół właśnie przestał grać i prowadzący zapowiadał  Edmunda.
-To gdzie jest ten twój partner? Nie powinien być przy tobie – zadrwił Olivier.
-Tam – wskazała na mężczyznę z saksofonem na scenie.
-Artysta – prychnął  - Złotko – chwycił jej rękę i pociągnął, żeby zwrócić jej uwagę na siebie. –On pewnie wiele nie zarabia, a ja? Jestem szefem wielkiej korporacji. Mogę dać ci co zechcesz…
-Zostaw mnie – syknęła
-Choć ze mną, a pokaże ci co to znaczy żyć – uśmiechnął się
-Puszczaj! – powiedziała trochę głośniej.
-Zastanów się. – powiedział stanowczo.
-Spieprzaj! – wylała na niego drinka, a on dopiero puścił jej rękę.
-Zadzwoń – facet był bardzo zdeterminowany. Podsunął jej swoją wizytówkę.
-Możesz sobie to wsadzić… - prychnęła i poszła do baru po kolejnego drinka. Usiadła w innym miejscu, tak, że spokojnie widziała Edmunda. Grał jak zwykle zachwycająco. Zrobiło jej się słabo. Połknęła dwie tabletki, popijając drinkiem. Od razu lepiej.
Ten palant znów do niej podszedł.
-Mogę pokazać ci inny świat – próbował ją zagadnąć.
-Ja mogę pokazać ci jak wygląda poderżnięte gardło – wstała z miejsca i nie zdawał sobie sprawy jak blisko siebie stoją.
-Choć ze mną – uśmiechnął się tak jakby nic się nie stało
-Powiedziałam ci już, żebyś się odpierdolił – rzuciła mu ostre spojrzenie.
-Słyszysz? – odezwał się ktoś inny. Elien przerzuciła wzrok na scenę. Edmunda tam nie było. Jakiś inny muzyk próbował mu dorównać. On był  tuż za Olivierem, przyciskając nóż do jego pleców.
-Weź to – syknął cicho jej natrętny adorator i wcisnął w jej ręce kolejną wizytówkę. Chyba nie zdawał sobie sprawy, co przed chwilą znajdowało się przy jego plecach, bo  odszedł bez słowa. Kobieta schowała ten skrawek papieru.
-W porządku? – zapytał jej mężczyzna
-Teraz tak – uśmiechnęła się.
-Wiesz co, mam pomysł na zabawę – popatrzył za odchodzącym Olivierem, a Elien zrozumiała o co mu chodzi
-Świetny pomysł – odparła, zawieszając ręce na jego szyi.
-Zatańczmy – porwał ją na środek sali i objął mocno, tak jakby bał się, że ucieknie. –Jak to zrobimy? –zapytał z zadziornym uśmiechem lekko kołysząc się w takt muzyki.
-Na razie będziemy go obserwować, poczekamy, aż wyjdzie z klubu.
-Potem zawrócisz mu w głowie, ale bez przesady – pocałował ją lekko.
-A następnie zawieziemy go tam gdzie ostatnio?
-Dobrze kombinujesz aniołku – dłońmi krążył po jej tali próbując zachować resztki przyzwoitości. – Chciałbym zedrzeć tą sukienkę z ciebie – szepnął jej do ucha. Przeszedł ją miły dreszcz.
Cały czas obserwowali swoją ofiarę, nie dając jej żyć. Oboje wiedzieli, że czuje się nie pewnie. Udawał twardziela, ale jego strach zauważyłby nawet ślepy.
Potem już nie przywiązywali tak wielkiej wagi do niego. Rozmawiali jak zwykle, pili i byli zauroczeni  sobą. To było takie magiczne. Przez chwile zastanawiali się nawet, czy mu nie odpuścić. Przedyskutowali to i stwierdzili, że dzisiaj muszą się sobą nacieszyć. W sumie to bardziej Elien go do tego przekonała, inaczej by się nie zgodził. Pewnie ten facet leżał by już dawno pokrojony na stole w szopie.
-Wychodzi – zauważył.
-Powiedziałeś, że go zostawisz- położyła dłoń na jego udzie i masowała.
-Tak – zaciągnął się mocno papierosem. Położyła podbródek na jego ramieniu.
-Chce ci coś jeszcze pokazać – przytknął filtr do jej ust. Wypuściła dym.
-Napijmy się jeszcze i idźmy, dobrze? – ostatnie słowo wyszeptała do jego ucha. Lubił to.
-Oczywiście – pocałował ją i zamówiła jeszcze raz whisky. Przechylił szklankę i na raz wypił jej zawartość, gdy ona powoli sączyła alkohol. Tym razem to on gładził jej udo, a potem wsunął rękę troszkę dalej .
-Ktoś zauważy – zwróciła mu uwagę
-Chodźmy tam – wskazał na lożę, gdzie wielka sofa była osłonięta mlecznymi szybami.
-Ale ktoś…
-Nie marudź – pociągnął ją za rękę. Mało nie wylała alkoholu. Wciągnął ją za parawan z szkła i od razu dobrał się do niej. Całował jak szalony, dłońmi błądząc po jej ciele. –Tylko nie krzycz – uśmiechnął się i popchnął ją na sofę.
-Ktoś może tu wejść – powiedziała trochę speszona.
-Zabijałaś – powiedział cicho – A boisz się, że ktoś cię przyłapie? – zaśmiał się i wsunął dłoń pod jej sukienkę. Westchnęła głośno.
-Masz rację – wydyszała po chwili, gdy zatopił palce w jej ciele.
Poruszał nimi na przemian szybko i wolno. W końcu nie wytrzymała pisnęła.
-Mówiłem cicho – przytknął rękę do jej ust.
Drugą rozpiął rozporek. Zsunął jej bieliznę i wszedł w nią. Edmund odetchnął głęboko, zanim zdobył się na jakikolwiek ruch w jej wnętrzu. Elien zacisnęła mono oczy. Ręce zacisnęła na jego ramionach. Poruszał się na początku powoli. Potem szybciej, gdy czuł, że jest u szczytu. Elien przeszedł tak mocy orgazm, że zamroczyło ją. Edmund też potrzebował chwili, żeby wrócić do rzeczywistości.
-Jesteś cudowna, mój aniołku – powiedział po chwili i ucałował ją w czoło.
Następnie ubrał się, poczekał, aż Elien się ogarnie i wyszli z klubu. Stwierdzili, że przejdą się. W życiu by się na to nie zgodziła, gdyby wiedziała, że będą szli prawie trzy godziny. Nie w tych butach! Na szczęście drogę wystarczająco umilał jej Edmund. Cały czas ją rozśmieszał, rozmawiał z nią, a gdy byli już prawie na miejscu, wziął ją na ręce, żeby więcej nie mówiła, że bolą ją nogi i zaniósł przed słynną szopę.
-Panie przodem – powiedział, gdy otworzył drzwi. Weszła do ciemnicy. Po chwili rozbłysnęło światło z ziemi, tak żeby uwydatnić to co wisi nad nią. Zaniemówiła. – Miałem nadzieje, że ci się spodoba.
-Nie wiem, co powiedzieć – popatrzyła na niego z szerokim uśmiechem, przechadzając się wokół zwieszonych na hakach ciał jej sąsiadów, ludzi, których nie dawno zabiła, bądź nie lubiła. Wszyscy tu byli. –Jesteś niesamowity – powiedziała ze łzami w oczach.
-Nie płacz – przytulił ją mocno.
-Wziąłem pas, jeśli chcesz, możesz…
-Możemy – poprawiła go.
-Tak – ucałował ją w głowę i powoli, tak, żeby jej nie skaleczyć wyjął jeden z noży i podał jej. Miał drewnianą rączkę, na której był wyryty drobny wzorek – Mój pierwszy, jaki zrobiłem, weź go.
-Jak ja ci się odwdzięczę? – otarła łzę, która spływała po policzku.
-Jest kilka rzeczy, które mogła byś zrobić – chwycił za jej pierś.
-Zboczeniec, no zboczeniec – wyskoczyła do niego z nożem, potykając go pod gardło.
-Aniołek – powiedział z szerokim uśmiechem – Chcę to zobaczyć.
Elien podeszła do pulchnego ciała, zawieszonego w górze. To była kobieta, która próbowała jej wmówić, że źle wykonuje swoją prace. Przypominała sobie jej słowa „Pani powinna siedzieć w więzieniu za takie traktowanie dzieci!” Pierdol się. Pomyślała i wykonała pierwsze pchnięcie nożem. Pociągnęła go w dół. Jej wnętrzności wypłynęły. Wcięła jej także usta. Opowiadała same kłamstwa.

Rozdział 14


Nie wiedziała, co ją podkusiło do tego, żeby zgodzić na tę spotkanie, ale opłacało się. Może nie poznała jej, dlatego, że inaczej była ubrana, umalowana. Przechodziła nawet obok nich. Siedziała z tym swoim partnerem. Wcześniej odrzuciła całkiem przystojnego faceta… Ile by dała, żeby taki mężczyzna odezwał się do niej, albo chociaż popatrzył… Ale ona wolała tego swojego muzyka. Zarabiał marne grosze, a ona go kochała? NIE! Ona nie mogła go kochać, była potworem. A takie potwory jak pani Lange nie mogą kochać!
Zastanawiała się jak wyrwać się z spotkania z dziewczynami z pracy. Może im powie, że dostała sms’a od matki? Wyjdzie na to, że dalej słucha się rodziców… Em… To…
Wychodzą! Musi za nimi iść, nie może przepuścić takiej okazji!
Wstała od stolika, gdzie grupka kobiet prowadziło rozmowę.
-Musze już iść – powiedziała powoli, ubierając się.
-Zostań – powiedziała jedna z jej koleżanek.
-Czas mnie goni – wzięła torebkę i pognała przed siebie.
Szła długo za parą, która cały czas się śmiała. Dobrze, że założyła wygodne buty, a nie chciała szaleć z jakimiś szpilkami, na których i tak nie umie chodzić. Do tej pory, nic się nie działo. Musiała iść daleko za nimi, gdy weszli w polną drużkę. Bała się, że ich zgubie, ale po czasie zorientowała się gdzie idą. Znów do tej przeklętej szopy. Weszli do środka. Zaświeciło się światło. Przeszła do szpary, gdzie ostatnio na nich patrzyła. Zrobiło jej się nie dobrze od smrodu, który ulatniał się z pomieszczenie. Zapisała wszystko, co widziała. To co robiła jej pracodawczyni i ten facet. W końcu nie wytrzymała zwymiotowała. Miała nadzieje, że nie słyszeli tego. W końcu odeszła, trochę słaba, ale miała to czego chciała. Wystarczy jej jeszcze jeden dowód na panią Lange i tego mężczyznę, a oboje dostaną dożywocie, albo dorobią się kary śmierci.

Rozdział 15

Dobrze że Edmund miał jakieś dodatkowe ubrania w szopie, bo ludzi na ulicy przerażała by  kobieta w poplamionej krwią sukience. Mniej dziwiący był widok Elien w białej, dużej męskiej koszuli. Gdy tak szli od czasu do czasu myślała o tym co musi zrobić i co jeszcze zrobi, żeby zniszczyć jego życie i dzięki temu swoje. Czy już w tej chwili mogła powiedzieć, że go kocha? Ona jeszcze potrafiła kochać?  Westchnęła.
-Co tak spochmurniałaś?  – zauważył Edmund, przysuwając ją bliżej siebie.
-Zamyśliłam się – odpowiedziała z nutką melancholii
-Nie myśl tyle, aniołku – zwrócił jej uwagę – No chyba, że o mnie – zaśmiał się i ucałował ją w skroń.
-Ohh… Nie zaprzątam sobie tobą głowy – stwierdziła.
-A ja tobą! – rzucił szybko, puszczając jej oczko.
-Wolałbyś inną? – zapytała unosząc jedną brew
-Na przykład tą – wskazał na młodą dziewczynę, która opierała się o ścianę budynku z różowym bilbordem wyświetlającym cenę hotelowych pokoi. Dziewczyna trzymała w ręku kartkę. Na której był wypisany cennik z jej usługami.
-Stać cię na nią? – zaśmiała się.
-Już chyba wole ciebie – uszczypnął ją,  w pośladek.
-Ohh! Jesteś okrutny! – krzyknęła z udawanym wyrzutem.
-A ty jesteś najwspanialszą kobietą na świecie. – zatrzymał ją na środku ulicy i mocno pocałował – Nigdy nie będę chciał innej – dodał, gdy w końcu dał upust jej ustom. – Nigdy – powtórzył i jeszcze raz ją pocałował. Potem chwycił ją za rękę i jak zwykle próbował rozśmieszyć, a Elien śmiałą się z jego żartów, nawet tych, które nie były najlepsze.
Gdy byli już blisko swojego domu, ktoś w ich stronę rzucił „dobry wieczór”. Elien obejrzała się za głosem. Zauważyła młodego chłopaka, stojącego już plecami i wyciągającego coś z czerwonego porsche zaparkowanego przed domem jej sąsiada, który kiedyś był mocno w niej zakochany, a teraz gryzie piach, niedaleko jej domu. Odpowiedziała mu, a chłopak uśmiechnął się do niej.
-Jeśli chcesz kochanka… - zaczął Edmund – To starszego.
-Nie potrzebuje kochanka – powiedziała wtulając się w jego ramię
~*~
Zanim położyli się spać zdążyła pod nieuwagę  Edmunda wziąć dwie tabletki i popić je serum, jednak tej nocy, czuła się wyjątkowo źle. Coś skręcało ją w brzuchy, a głowa robiła się gorąca i jeszcze brakowała tego, żeby ręka Edmunda zawędrowała na jej boku. Co do cholery mam teraz zrobić?! Jeśli ma zacząć „to” niszczyć, to chyba powinna zacząć od teraz? Tylko jak? Jak? JAK?! Dobra…Może nie wpadła na jakiś innowacyjny pomysł, ale po prostu strzepnęła z siebie jego rękę i przesunęła się na kraniec łóżka. Jej mężczyzna nie dawał za wygraną, tym razem przewrócił się na drugi bok i obijał ją, przysuwając ją do siebie. PIĘKNIE! Słuchając jak oddycha zastanawiał się co ma zrobić, może teraz powinna jakoś zabłysnąć inteligencją i wymyślić w końcu coś porządnego. Chyba mam pomysł! Po prostu zebrała w sobie wszystkie swoje siły i usiadła na łóżku.
-Co ty robisz? – zapytał jeszcze zaspany Edmund. Ten jego cholerny głos… 
-Pójdę się napić – powiedziała powoli. Wstała i zeszła na dół do salony. Z szafki w kuchni wyjęła dwie białe tabletki przeciw bólowe. Potoczyła się wolno do barku i popiła tabletki whisky. Skrzywiła się na jego gorzki smak. Potem postawiła całą butelkę na szklanym stole i usiadła. Chwile na nią patrzyła, odganiając wszystkie myśli od siebie. Pociągnęła kilka łyków z butelki. Jesteś głupia! Jednak jeśli nie zabije jej rak to zrobią to wyrzuty sumienia. Pociągnęła jeszcze kilka razy z butelki i wypaliła kilka papierosów, a potem wróciła do sypiali. Poprawiła pościel Edmunda a potem położyła się na skraju łóżka. Słyszała jak jej serce krzyczy: Wtul się w jego silne barki! Jednak umysł odpowiadał stanowczo: Pierdol się! 

sobota, 25 czerwca 2016

Saksofonista rozdzial 10-11-12

Cześć!
Chce się pochwalić, zanim zaczniecie czytać.. że moja przyjaciółka jest bardzo zadowolona z całego opowiadania i pożycza je swoim koleżanką ;-;...
Betowała Helena Komar. 

Rozdział 10

-Chodźmy do mnie – Elien przytuliła go od tyłu, gdy Edmund czyścił stół z krwi.
-Dobrze – odpowiedział jej i chwycił ręce, które go oplatały. Pogładził je. – Spaliłaś  ciało?
-Właśnie płonie – odpowiedziała z uśmiechem, a on pociągnął ją za szopę do ognia.
-Pięknie – objął blondynkę mocno i ucałował w skroń. Kobieta oparła się na jego ramieniu i  zastanawiała, dlaczego chciała iść do Alana. Zadecydowała tak impulsywnie…

Alba zapisywała wszystko w notatniku. Dobrze, że nie została na te nocną zmianę w przytułku. Starała się zapisać każde słowo, które usłyszała. Oprócz tych sprośnych tekstów i jęków… Raczej miała by problem zapisać, jęki Pani Lange, gdy była już u szczytu rozkoszy… Teraz nie był czas na rozmyślanie nad tym. Obserwowała mężczyznę, który obejmował Elien. Opisała, go w notatniku, tak żeby i jego mogła oddać w ręce policji. Oni nie było normalnymi ludźmi i musieli za to zapłacić!
Jeszcze nie teraz, ale w swoim czasie spotka ich sowita kara. SZLI W JEJ STRONIE! Przebiegła na drugą stronę szopy, tak aby nie mogli jej zobaczyć. Słyszała ich krótką sprośną rozmowę. Weszli do środka. Alba obserwowała te parę z pomiędzy dziur w szopie. Pani Lange wzięła torebkę i poprawiła sukienkę, a następnie próbowała zetrzeć jakąś plamę z czarnego materiału, ale bez skutku. Wtedy mężczyzna, który przedstawił jej się jako Edmund chwycił ją w pasie. Wyprostowała się.
-Pomogę ci potem zdjąć tą sukienkę i wyprać – Pani Lange ucałowała go i wyszli.
Alba zastanawiała się co miał w dużym czarnym pudełku z rączką. Pewnie nic dobrego! Gdy oddali się na tyle daleko, aby nie mogli jej zobaczyć podeszła do drzwi, szopy. Próbowała je otworzyć. Zaczęła szarpać. Narobiła hałasu. Obejrzała się, czy nie zwróciła ich uwagi. Na szczęście zniknęli  jej z oczu. Rozejrzała się wokół, czy nie ma czegoś, co mogło by jej ułatwić wejście do szopy. Znalazła metalowy pręt. Włożyła go pomiędzy drzwi i mocno przycisnęła do ściany. Deski w drzwiach wygięły się. Jeszcze raz i udało się! Deski połamały się, a ona weszła do środka. Znalazła włącznik światła. Poza prostokątnym stołem na środku nie było tam nic interesującego. Przejrzała wszystko dokładnie i zrobiła zdjęcia aparatem komórkowym. Tak na wszelki wypadek. Następnie wyszła i wróciła do domu, a tam przeanalizowała wszystko jeszcze raz.

Poranek był chłodny, typowy dla jesieni. Gdy otworzyła oczy, Edmund jeszcze spał. Ucałowała go w czoło i delikatnie wyplątała się z jego objęć. Przykryła go pościelą i zauważyła coś dziwnego. Na łóżku było pełno jej włosów. Pobiegła do łazienki. Zmierzwiła włosy. Mały pęk został jej w ręce. Co do cholery…? Wróciła do sypialni i z toaletki wyjęła serum odmładzające, które dał jej doktor John. Pociągnęła z butelki i schowała lekarstwo. W kuchni zajęła się śniadaniem. Zrobiła tosty, usmażyła jajecznice i zaparzyła kawę. Usłyszała skrzypnięcie na schodach. Już wstał. Uśmiechnęła się.
-Dzień dobry, ślicznotko– powiedział tym swoim głosem, w ręku trzymając saksofon.
-Najpierw coś zjedz, potem graj – zwróciła mu uwagę.
-Mogę schrupać ciebie? – zaśmiał się. Podszedł i chciał ją przytulić, ale wyciągnęła ręce, odpychając go.
-Jak weźmiesz kąpiel – usiadła do stołu naprzeciw Edmunda.
-Weźmiemy – poprawił ją i uśmiechnął się.
-Ty nimfomanie – nałożyła mu jajecznicy i wcisnęła na talerz dwa tosty.
-I kto to mówi! – zauważył. – Mam ci przypomnieć wczorajszą noc? – zaśmiał się i zaczął jeść.
-Pójdziemy się wykąpać – powiedziała w końcu to, co chciał usłyszeć.
Edmund zjadł szybciej śniadanie i zaczął grać. W tym domu nie będzie cicho, gdy on tu jest. Spojrzała na zegarek, który wisiał na ścianie. Wskazówki pokazywał w pół do ósmej.
-Cholera! – zaklęła – Wykąp się i rozgość. – wstała szybko i ucałowała go w czoło – Musze jechać do szkoły! – pobiegła do sypialni.
-Może pojadę z tobą? – poszedł za nią.
-Nie będziesz mógł tam grać. – zakładała właśnie pończochy.
-Zrób to jeszcze raz – powiedział, gdy wciągnęła czarne pończochy na nogi. Posłała mu tylko uśmiech. Wciągnęła czarną sukienkę z koronkowymi rękawami i podeszła do niego.
-Zapnij mnie.
-Wolał bym rozpiąć – pociągnął za złoty zamek.
-To później – ucałowała go w policzek, a Edmund chwycił ja za rękę i mocno pocałował. Chwilę to potrwało, zanim Elien się od niego oderwała.
-Do widzenia, aniołku – odprowadził ją pod drzwi i właśnie w tej chwili, ktoś zadzwonił. Pocałowała go jeszcze raz otwierając białe drzwi, wyminęła stojącego w nich sąsiada z kwiatami i gazetą. Zaraz… GAZETA! Wróciła po nią.
-Zajmij się nim – rzuciła do Edmunda, gdy wyjęła z pod pachy mężczyzny pisemko. Wsiadła do taksówki i dziesięć minut później siedziała w ponurym gabinecie nadrabiając robotę, którą wcześniej zostawiła.
Pokoje i korytarze były dość dobrze wysprzątane, ale nie tak dobrze jak oczekiwała. Po południu Alba przyniosła jej obiad i pocztę. Zanim zaczęła jeść otworzyła listy. Jeden z nich informował, że do przytułku przyjedzie lekarz i przebada wszystkie dzieci i jeśli będzie taka potrzeba lub chęć personel i pani dyrektor może poddać się badaniu. Czyli rutyna, stwierdziła w myślach. Zjadła posiłek, który przyniosła jej opiekunka i rzuciła się w wir pracy.
Nawet nie zdała sobie sprawy jak szybko upłynął jej dzień. Odchyliła głowę do tyłu i wyprostowała obolałe plecy. Zmierzwiła włosy. Znów jasne pasmo zostało jej w dłoni. Wystraszona strzepnęła je z ręki. Wyjęła papierosa z torebki i nerwowo paliła. Co się ze mną dzieje?  Zabrała torebkę i wyszła. Gdy dotarła do domu było już ciemno. Uśmiechnęła się słysząc dźwięki saksofonu. Weszła po stopniach. Zakręciło jej się w głowie. Pomyślała, że może to od papierosów. Za dużo pali…
Gdy weszła do środka, gra ustała, a z salonu w jej kierunku wyszedł Edmund. Pomógł ściągnąć jej ulubione czarne futro i ucałował mocno na przywitanie. Zawsze, ale zawsze robił to z taką pasią… Jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego…
-Pokarze ci coś – powiedział tajemniczo i chwycił ją za rękę, a następnie wyprowadził za dom. –Spójrz – wskazał palcem na ławkę i stolik obok dużej wierzby płaczącej. – Choć – ścisnął mocniej jej dłoń i poprowadził do ławki. –To jednocześnie miejsce naszych spotkań, a także grób. Ten sąsiad już więcej nie będzie ci zawadzał – powiedział z uśmiechem i usiadł obok Elien.
-Dziękuje – powiedziała cicho do jego ucha i ucałowała je lekko. Po chwili przeciągnęła językiem po całej długości ucha, przygryzając delikatnie płatek i trzymając go między zębami przez kilka sekund.
To było dla niego zaproszenie. Nie skończyło się na tym jednym małym pocałunku. Elien już sama nie wiedziała , czy to tylko seks, czy coś więcej… Coraz mocniej ogarniało ją  to uczucie, którego już dawno, dawno nie czuła… Ale jeszcze teraz nie umiała go nazwać… Wiedziała, co to, ale bała się, tak bała się… Że oszukuje samą siebie…

Rozdział 11

Kilka dni później Edumd wyszedł gdzieś i pierwszy raz odkąd go znała powiedział, że ma zostać i nie iść z nim. Wrócił za kilka godzin z dwoma walizkami w rękach.
-Musze mieć kilka swoich rzeczy, prawda? – uśmiechnął się z pod kapelusza i odstawił bagaż.
Wiedział, że nie wprowadzi się do niego. On musiał to zrobić. Po prostu jej oznajmił już po fakcie. Wszystko działo się jakoś szybko, ale nie zaprzeczała. Była szczęśliwa, jak nigdy w życiu, jednak noce zanim się wprowadził, gdy  wracał do siebie były katorgą. Nie dlatego, że go nie było. Dlatego, że coś się z nią działo. Nie mogła spać, a z rana nie miała nawet sił podnieść się z łóżka, włosy wciąż wypadały…
Będzie musiała się zbadać, kiedy do przytułku przyjedzie lekarz.
Potrząsnęła głową, zacisnęła mocno oczy i ruszyła na ławeczkę za domem. Co dnia spędzali tam więcej czasu. Dużo rozmawiali, ale także dużo milczeli. On grał, a ona słuchała, a potem… zabierał ją do sypialni, niby zmęczony, ale Edmund nigdy nie był zmęczony po tym jak grał.
-Wstawaj – ucałował ją w policzek. Elien mruknęła i przewróciła się na drugą stronę. – Masz trzydzieści minut
-Dzwoń po taksówkę – odpowiedziała  i usiadła na łóżku.
Teraz każdy poranek wyglądał inaczej. Czasami robił jej śniadanie, a czasami budził ją bardzo wcześniej rano grając na saksofonie. Normalny człowiek by oszalał, ale nie ona… Oni już byli szaleni. Oboje.
Elien ubrała się, zjadła coś szybko i ucałowała go tylko w policzek. Była zbyt zmęczona, żeby zdobyć się na coś więcej. Wsiadła do taksówki i wypaliła kilka papierosów.
Przyjechała kilka minut przed przyjazdem doktora. Nim zdążyła wejść do biura, opiekunka powiedziała jej, że właśnie przyjechał lekarz. Dzieci badano od najmłodszych po najstarsze, na końcu personel. Oprócz kilku przeziębień i kataru, wszystkie dzieciaki były zdrowe. Kadra pracownicza była w idealnym stanie.
-Do widzenia – odpowiedział ciepło lekarz, Albie, właśnie wychodziła z gabinetu Pani Lange. Dyrektorka udostępniła go, aby mógł przeprowadzić badania. – Pani Lange, pani też? – zapytał, kobietę siedzącą na krześle przed gabinetem. Wolno paliła papierosa.
-Tak – odpowiedziała słabo i weszła do gabinetu. Lekarz ze zdziwioną miną patrzył jak rozpinał suwak sukienki, by mógł przeprowadzić standardowe badania. Nigdy, ale to nigdy nie poddawała się takim badaniom, aż do teraz.
-Jest pani blada – stwierdził lekarz, osłuchując ją. – Dobrze się pani czuje?
-Nie – odpowiedziała wprost.
-Będę musiał Panią bardziej wnikliwie przebadać. Może pani pojechać ze mną do szpitala?
SZPITALA?! Zagrzmiało w jej głowie.
-Tak – powiedziała bez zająknięcia. – Proszę się zbierać, zadzwonię po taksówkę…
-Pojedziemy moim samochodem  - powiedział uśmiechnięty i chwile potem już stali przed szkołą.
W szpitalu od razu się nią zajął. Pobrał krew i porozmawiał z kilkoma kumplami z laboratorium, że musi dostać wyniki badań jak najszybciej. Cały czas wysłuchiwał jak w ostatnich dniach się czuła, co działo się z jej organizmem i przede wszystkim o jej włosach, które naprowadziły go na właściwy trop.
-To nowotwór  i niestety z przerzutami. Jeśli spróbujemy może…
-Dobrze – przerwała mu. – Z przerzutami – powtórzyła – Z przerzutami.
-Tak. Może Pani zacząć leczenie już dzisiaj dam pani tabletki.
Pokiwała głową na odpowiedz. Nie patrzyła na niego. Próbowała się obudzić, ale to nie sen. Czyli jej życie nie mogło być tak kolorowe, jak jej się wydawało.
-Proszę zgłosić się do mnie za trzy tygodnie. Zobaczymy czy tabletki pomogły, a w razie gdyby pojawiły się omdlenia od razu przyjechać do szpitala – poradził jej i wyszedł z sali. Wrócił chwile później trzymając w ręku pomarańczowe opakowanie.
-Proszę brać po jednej trzy razy dziennie i radzę rzucić nałóg – podsunął jej lekarstwo i pożegnał się.
Wyjęła papierosa i w drodze do wyjścia zdążyła go wypalić i zadzwonić po taksówkę.
Nie może powiedzieć nic Edmundowi… To by go zabiło…
Wróciła do domu późnym wieczorem. Była zbyt zmęczona żeby jeść, żeby zrobić cokolwiek. Skłamała Edmundowi, że musi jutro rano wcześnie wstać, żeby  jechać do przytułku i zrobić kontrolę. Uwierzył, a ona oddała się Morfeuszowi.

Rozdział 12

-Wstawaj aniołku, zrobiłem śniadanie – obudził ją niski głos.
Gdy otworzyła oczy stał przed nią jej przystojny mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach na szelkach. Ucałował ją w czoło i wyciągnął rękę, którą pochwyciła. Zakręciło jej się w głowie, ale nie dała po sobie tego poznać. Z uśmiechem na twarzy usiadła do stołu. Śmiała się z jego żartów, słuchała jak mówi jej o wszystkim, co robi całymi dniami, gdy czeka na nią.
-Możesz przyjechać dziś wcześniej? – zapytał, zmywając nauczania.
-Postaram się – wstała i przytuliła się do jego silnej sylwetki – Planujesz coś?
-Bądź na szesnastą – odwrócił się ku niej i pocałował. – Pomóc ci się ubrać czy dasz radę? – uśmiechnął się zadziornie.
-Chyba dam radę – odpowiedziała i odeszła do sypialni. Czuła na swoich plecach jego palący wzrok. Oczekiwał innej odpowiedzi…
Ubrała się i wyszła.
-Zapomniałaś o czymś? – zawołał za nią Edmund, nim zdążyła wsiąść do taksówki.
Elien wróciła się i pocałowała go, a on przycinał ją mocniej do siebie i całował tak jakby mieli widzieć się ostatni raz. W końcu wsiadła do taksówki.
W przytułku myślała jak sobie z tym wszystkim poradzić, pierwszy raz w życiu wyjściem ze wszystkiego nie mogła być śmierć. Wzięła do ręki telefon i zadzwoniła do osoby, która wiedziała o niej prawie wszystko.
-Melodii?
-Witaj kochana! – zabrzmiała w słuchawce głos jej przyjaciółki.
-Masz czas?
-Dla ciebie zawsze.
-Teraz?
-Wpadaj!
-Już jadę – rozłączyła się.
Z torebki wyjęła tabletki, które dał jej lekarz. Wzięła dwie, popiła je wodą i kierowała się w stronę wyjścia. Piętnaście minut później była już na miejscu. Zapukała do drzwi.
-Dzień dobry! – na jej szyi zawisła Melodii. – Wchodź.
-Dzięki, że znalazłaś czas – powiedziała słabo.
-Kawy?
-Tak – odpowiedziała jej i poszła do salonu, czuła się u niej jak u siebie w domu. Z resztą obie traktowały się jak siostry. Poczekała chwile i zaraz do pokoju weszła Melodii z dwoma parującymi filiżankami kawy. – Musze ci o czymś powiedzieć – zaczęła, dłużej nie będzie czekać.
-Słucham?
-Mam raka – popatrzyła na nią poważnie.
-To żart? – parsknęła, a Elien zmierzwiła włosy i pokazała jej, pasmo jasnych włosów na ręce. –To można leczyć – zaczęła nerwowo.
-Mam tabletki.
-Wyjdziesz z tego.  – próbowała jakoś ją pocieszyć.
-Wiesz, znalazłam kogoś kto… - przerwała i potarła twarz – Kogoś komu zależy na mnie
-Tak się cieszę – uśmiechnęła się lekko Melodii.
-Nie masz z czego. Nie długo umrę… - oczy jej się zeszkliły  - Nigdy nie może mi choć raz wyjść… - Samotna łza staczała się po jej policzku – Nie chce umierać – popatrzyła na przyjaciółkę zapłakanymi oczami.
Była silna, ale do czasu… Jej czas już minął.

wtorek, 21 czerwca 2016

Saksofonista rozdzial 7-8-9

Betowała Helena Komar.

Rozdział 7

Dotarła na miejsce w sam raz. Goście jeszcze się zjeżdżali. Dzięki bogu, że się nie spóźniłam. Przywitała ją pani domu. Elien złożyła jej życzenia, a ona bez skrupułów zaczęła ja „wykorzystywać”. To trzeba było coś przynieść, to komuś przeszkodzić i coś poprawić.
-Wiesz Elien, zamówiłam dwóch muzyków – powiedziała zadowolona Melodii – Muzyka na żywo jest lepsza.
-Kogo dokładnie? – zapytała zaciekawiona, robiąc sobie drinka. Nie jedynego dzisiaj, pomyślała.
-Jeden z nich to pianista, drugi to saksofonista, dadzą krótki koncert, a potem przyjedzie zespół.
-To wspaniale – odpowiedziała jej, rozmyślając o bankiecie na którym była. Ten mężczyzna, on był saksofonistą…
-Idź się zabawić, Maylo mnie woła, potem do ciebie wrócę – rzuciła Melodii i zniknęła pozostawiając ją samą. Odpaliła papierosa i przeszła się po dużym pokoju, gdzie robiło się coraz tłoczniej. Szukała kogoś, do kogo będzie mogła się dosiąść.
-Dzień dobry – ktoś chwycił ją za ramie. Odwróciła się i mało nie dostała zawału…
-Cześć, John. – odpowiedziała zniesmaczona. Będzie się kleił… Cholera, trzeba się go pozbyć. Nie usunąć.
-Nie odzywałaś się.
-Nie miałam czasu – odpowiedziała pewnie, wypuszczając dym z ust.
-Może dzisiaj wyskoczymy do mnie? – przybliżył się i chyba chciał ją objąć, ale Elien zrobiła unik i zniknęła w tłumie.
Na środku pokoju przygotowywało się dwóch muzyków. Kobieta zbliżyła się do nich. Usiadła na kanapie, wcześniej wyrzucając peta do popielniczki. Pianista był młodszy, a saksofonistę chyba już gdzieś widziała. Spojrzał na nią z pod czarnego kapelusza. Czegoś od niej chciał? Zaczęli grać. Wspólnie brzmieli cudownie, tak samo jak osobno. Każdy z nich był wyjątkowy na swój sposób. Gdy skończyli, całe towarzyszko przeniosło się na ogromny taras, gdzie jakiś zespół wygrywał spokojną muzykę. Elien została w domu. Widziała jak John wychodzi na zewnątrz, pewnie jej szuka.
-Mała, można? – zapytał niski, bardzo niski głos.
-Tak – odpowiedziała, wyrwana z zamyślenia. Usiadł obok niej. To był on! Poznała go po głosie. Na ziemi nie było drugiego takiego człowieka o tym samym głosie.
-Jak ci się podobało? – zapytał, siadając naprawdę blisko niej i odpalając papierosa. Podobał jej się ruch jego nadgarstka kiedy to robił. Elegancki, wyważony, jakby nadal miał w rękach instrument.
-Myślałam, że bardziej się postarasz – uśmiechnęła się zadziornie.
-Mogę ci dopiero pokazać jak się gra – musnął lekko jej kolano. –Ale najpierw zatańczmy – wstał i wyciągnął do niej rękę w lekkim ukłonie.
-Jestem na to za stara.
-Jaka? Stara? – powtórzył – Jesteś idealna. Dojrzała, doświadczona – puścił jej oczko.
-Przestań – ostawiła kieliszek na stolik, a on porwał ją do tańca. Wyszli na zewnątrz. Cały czas trzymał jej rękę. Musieli wyglądać jak para… Zabrał ją  daleko od tłumu i chwycił mocno oplatając ramieniem jej talię. Ich taniec monetami wyglądał jak jedno ciało poruszające się idealnie w takt muzyki. Dużo rozmawiali. On cały czas spoglądał jak jej oczy są szczęśliwe, a usta poruszają się.
-Mówiłem ci już, że wyglądasz pięknie?
-A ja cały czas powtarzam, że kłamiesz – roześmiała się lekko. Pomimo, że Elien cały czas przeczyła to miał rację, bo czarna ołówkowa sukienka z dużym dekoltem, leżała na niej świetnie. Miała swoje lata, ale było na co popatrzeć!
Jego ręka, która do tej pory błądziła po jej plecach ostrożnie zsunęła się na pośladki kobiety.
-Nie pozwalaj sobie – a po chwili namysłu, w akcie zemsty, chwyciła jego krocze.
-I kto to mówi! – Ścinał jeden z jej pośladków – Nie zadzieraj ze mną  - uśmiechnął się zadziornie.
John patrzył na te słodką scenę z boku. Zastanawiał się, co ma ten saksofonista, czego nie ma on. Chyba będzie musiał nieco zaszkodzić Pani Lange. Jego się nie wystawia. Albo z nim będzie, albo będzie cierpieć. Lepiej dla niej, żeby zdecydowała się na ten pierwszy wariant.
Noc wydawała się nie mieć końca. Impreza była wspaniała, a ludzi nie ubywało wręcz przeciwnie wciąż się schodzili, co do alkoholu i papierosów… Wiele osób postanowiło zaszaleć, co w większości przypadków kończyło się utratą przytomności w pobliskich krzakach.
-Dajesz prywatne koncerty? – zapytała całkiem nie na serio, pijąc… Hm… któregoś z kolei drinka. Szczęśliwi nie liczą… Tego… No czegoś tam nie liczą!
-Aniołku – zaczął, ściągając w końcu kruczoczarny kapelusz odsłaniając siwe włosy – Odprowadzić cię? – przeszył ją spojrzeniem szarych oczu.
-Coś się za tym kryje? – delikatnie pogładziła jego udo.
-Mam u siebie Brandy.
-Chyba musimy już iść – zaśmiała się i założyła jego kapelusz, a następnie odnalazła płaszcz.
On zabrał swój saksofon. Objął ją ramieniem chroniąc przed ewentualnym upadkiem i wyszli.

W drodze do jego domu ludzie patrzyli na nich jak na wariatów. On grał na saksofonie, a ona tańczyła śmiejąc się głośno. Dawno nie widział jej tak szczęśliwej. Kilka razy był tak blisko, że spokojnie mógł ją pocałować. Jednak wiedział, że to nie będzie odpowiedni moment. Musi mieć jej świadome, pewne  pozwolenie. Po jakimś czasie dotarli na podwórko i  weszli po stopniach prowadzących na ganek. Szukał kluczy.
-Może ci pomogę? – wetknęła obie ręce do jego kieszeni. Wplótł dłonie w jej ręce i przygwoździł do ściany. Byli tak blisko. Czuł jej oddech. Przyspieszony puls.
-Mam – wyciągnął z kieszonki garnituru klucze i wpuścił ją do środka. Pomyślała, że tej nocy zdobędzie kolejne trofeum.
Zrzuciła buty i usiadła na kanapie. Odchyliła głowę na oparcie kanapy i zamknęła oczy. On podał jej szklaneczkę mocnego Brandy. Potem rozmawiali, a czas płynął nieubłaganie.
-Nie sądziłem, że będzie ci smakować – stwierdził, gdy ona dopijała swojego drinka – Kobiety raczej nie lubią mocnej Brandy.
-Nie znasz mnie. Mojego gustu do alkoholu czy mężczyzn. – Zaciągnęła się mocno jego papierosem i zgasiła w popielniczce.
-Czy chciałabyś mnie pocałować? – zapytał.
Elien zbliżyła się do niego. Objęła jego szerokie barki i po prostu przytknęła usta do jego warg. Czekała, aż on wykona pierwszy ruch. Nic. Roześmiała się.
-To błąd- stwierdziła. Wstała i założyła płaszcz.
-Zostań. To nie jest jednorazowa przygoda – mówił pewny siebie.
-To jest jednorazowa przygoda – zaśmiała się prosto w jego twarz.
-A jeśli jesteśmy sobie pisani? – patrzył jak się ubiera. Wolałby, gdyby się rozbierała…
-Pisane jest mi żyć w tym pieprzonym domu? – prychnęła i poprawiła włosy – Za dużo niespodzianek zafundowało mi już życie.
-Życie zaskakuje, aniołku. – Znów był tak blisko – Pocałunek będzie dla ciebie niespodzianką – stwierdził, nie zapytał.
-Nie chcesz mieć ze mną do czynienia – Odsunęła się od niego – Jestem starą, zimną suką. Miałam czterech mężów. Zniszczyłam każdego z nich. – Chwyciła już za klamkę. Gdy on przytrzymał drzwi.
-Miłość odmienia.
-Nie pieprz, że w to wierzysz – rzuciła mu ostre spojrzenie.
-A seks? Stary, dobry seks – Uśmiechnęła się gdy o to zapytał. Objął ją i odsunął od drzwi. –Dlatego zostałem saksofonistą.
-Wiesz jak uwieść kobietę – stwierdziła, będąc tuż obok jego ust i zatracając się powoli w jego szarych oczach.
-Szkoda, że zawsze patrzyły na basistów – Oparł ją o komodę i pozbawił płaszcza – A nie na moje palce – przejechał dłonią wzdłuż jej twarzy, następnie zsunął dłoń do jej kobiecości. Czuła ten żar, które bije od niego. Dopiero się rozkręcał. –Idealne przedłużenie instrumentu. Jedność.  Moje usta dopasowywały się do niego.
-Tak jak do moich? – uśmiechnęła się lekko.
-Tak – potwierdził i w końcu ją pocałował.
Oddawał jej namiętne pocałunki. Ręką czyniąc cuda w  pasie. Zaczął całować jej szyję. Objęła go mocniej. Posadził ją na komodzie. Na początku delikatnie masował jej kobiecość, potem udało mu się przebić przez materiał  bielizny i zatopić w niej swoje palce. Jęknęła, gdy to zrobił. To jeszcze bardziej go zmotywowało. Masował jej łechtaczkę, tak długo dopóki nie osiągnęła szczytu. Oparła się mocno na nim, gdy dochodziła zaciskając na nim swoje mięśnie.
-Masz rację, saksofoniści mają to coś – szepnęła mu do ucha delikatnie je przygryzając, a ich usta chwile potem znów się odnalazły i zaczęły zabawę z podwójną mocą.
-Choć – pociągnął ją do sypialni.
Tam rozpiął suwak jej sukienki składając delikatne pocałunki na jej szyi i ramionach. Pomógł sukience opaść na posadzkę. Jej ubranie skrywało czarną koronkową, bieliznę. Wyglądała nieziemsko. Oj.. bardzo mu się podobała. Wsunął obie ręce pod jej biustonosz. Wykonywał powolne, opanowane ruchy dłońmi. Nie chciała być mu dłużna. Wolną ręką masowała jego męskość, która z minuty na minutę rosła, a drugą wplotła w jego włosy chcąc być jeszcze bliżej niego. Rozpiął stanik i delikatnie położył Elien na łóżku.
-Czekaj – powiedziała i podniosła się. Zaczęła powoli rozpinać jego koszule. Irytująco wolno… Kiedy doszła do jego paska i zaczęła się nim bawić strzępy jego opanowania padły.
-Nie wytrzymam – odrzucił ją na łóżko i  całował od szyi w dół. Pieszcząc po drodze jej nabrzmiałe sutki. –Chciałbym cię wziąć na wszystkie sposoby – szepnął do jej ucha, gdy ona zaspakajała go ręką.
-Zrób to – odpowiedziała mu uśmiechając się kusząco.
-Przecież to jednorazowa przygoda. – Warknął gdy mocniej zacisnęła rękę na jego przyrodzeniu. Mógł dojść przez chwilowy  dotyk jej rąk, a co dopiero zdziała jej ciało?
-Może jesteśmy sobie pisani. – zacisnęła mocniej ręce na pościeli, gdy zbliżył swojego członka do jej wejścia.
-Na pewno – wszedł w nią jednym płynnym ruchem.
Kochał się z nią powoli by dać jej jak najwięcej rozkoszy. Czasami nagle przyspieszał doprowadzając ją na skraj świadomości, by po chwili zwolnić i pozwolić jej unosić się na wyżynach przyjemności. Jej jęki były piękniejsze niż jazz, który tak bardzo kochał. Komponował się z nią tak idealnie, jak z saksofonem. Przyśpieszył tym razem postanawiając nie odmawiać im końca i  chwile potem rozkosz ogarnęła ich oboje. Położył się obok niej a ona splotła ich dłonie w delikatnym uścisku. Długo leżeli bez słowa wpatrując się w swoje oczy.

Rozdział 8

Rano przewrócił się na drugi bok i chciał objąć ją ramieniem, ale Elien nie było w łóżku. Leniwie rozchylił powieki i rozejrzał się po pokoju. Stała przy lustrze zapinając stanik. Wstał i przytulił ją od tyłu opierając głowę na jej barku.
-Ślicznoto, dopiero zaczynamy – delikatnie pocałował ją w skroń.
-Trup w wannie lekko już śmierdzi – stwierdziła – Wezwałam gliny.
-Nie lubisz glin – szybkim ruchem obrócił ją przodem do siebie.
-Co ty możesz wiedzieć – syknęła, odchodząc od niego. – Nawet nie wiem jak masz na imię. –powiedziała wciągając na siebie sukienkę.
-Byłem z tobą zawsze – zaczął siadając na łóżku. –Z początku chciałem być jak twój starszy brat, potem jak ojciec, pilnować cię, pomagać. Patrzyłem jak dorastałaś – pomógł zapiąć jej sukienkę. Odpalił papierosa, którego ona zwinnym ruchem mu odebrała zaciągając się mocno – Ale zakochałem się, nie jak ojciec w córce, kocham cię jak mężczyzna, Elien.
-Jesteś szalony – rzuciła zirytowana, poprawiając w lustrze włosy – Nie możesz mnie kochać, a tym bardziej być ze mną dzień, w dzień.
-A te uczucie, które cię prześladuje? Pamiętasz chłopca? – Źrenice jej się powiększyły. Znieruchomiała. –Żyłka tak pięknie błyszczała w słońcu – odpalił drugiego papierosa.
-Przestań – warknęła. Zebrała swoje rzeczy, szybko założyła  buty i bez słowa pożegnania wyszła.
-Jeszcze się spotkamy, aniołku – usłyszała, gdy zamykała drzwi.
Cóż był cudownym kochankiem, ale to tylko jedna noc. Zadzwoniła po taksówkę. W drodze do domu, myślała nad tym co mówił wczoraj wieczorem i dzisiaj rano. Był szalony i to cholernie szalony… Nie mogła zostać z tym szaleńcem, ani minuty dłużej, a co dopiero kochać go.
Będąc w domu wzięła kąpiel i zjadła coś na szybko. Następny kierunek to przytułek. Musiała sprawdzić jak idzie nowej opiekunce.
Na miejscu zastała trzy radiowozy zaparkowane na podjeździe budynku. Domyślała się o co chodzi.
-Czy coś się stało? – zapytała jednego z policjantów, odpalając papierosa.
-Dzień dobry.  Jestem komendantem miejscowej policji. Nazywam się Edward Bzowi. – Przedstawił się, a Elien już miała dość gadki. – Wczoraj w nocy, znaleziono nie daleko dwa ciała. Kobiety i dziecka.
-I ja niby mam coś wspólnego z tym? – prychnęła wydmuchując mu dym w twarz.
-Najbliżsi kobiety rozpoznali, że była to Marta Moody. Pracowała w tym internacie…
-Jako opiekunka – dokończyła za niego – Próbowałam się do niej dodzwonić, wysyłałam lisy, ale  nie odpowiadała. Więc ostatecznie wysłałam wypowiedzenie
-Sprawdzimy to.
-Długo będziecie tu jeszcze węszyć? Dzieci potrzebują spokoju – przeszyła go ostrym, pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
-Nie wiem ile zajmie nam…
-Oczywiście – przerwała mu znów i odeszła. Niech spieprzają…
Przeszła długimi pomalowanymi na zielono korytarzami  i zamknęła się w swoim gabinecie, wcześniej oznajmiając jednej z opiekunek, żeby zaparzyła jej czarnej kawy. Zajęła się pracą, żeby trochę uspokoić myśli. Chyba będzie musiała częściej przyjeżdżać do przytułku, bo roboty było coraz więcej. Westchnęła. Poczuła, że nie jest sama. Obserwował ją. Jeszcze jego tu brakowało!
-Spieprzaj! Wynoś się! – krzyknęła i zaraz te dziwne uczucie zniknęło.
-To ja przyjdę później – powiedziała cicho Albo, trzymając w ręku kawę.
-Stój – powiedziała stanowczo Elien – Daj mi kawę i możesz iść.
Opiekunka odstawiła filiżankę na biurko kobiety i wyszła.

Pani Lange przyjechała dzisiaj o dziesiątej dziesięć do szkoły. Powinna przyjechać wcześniej, stwierdziła w myślach.  Rozmawiała z policjantami – Alba zapisała to w notatniku. Ona chyba jest chora, pomyślała potem. Przecież jeśli nie mówiła do niej, to do kogo? Będzie musiała nagłośnić tę sprawę. Ciekawe, co jeszcze się wydarzy…

Szarpała nim złość. Widział jak z nim odchodzi, jak tańczy z tym mężczyzną, uśmiecha się do niego… Chodził nie spokojny po pokoju, aż w końcu  John wyciągnął z biurka buteleczkę cudownego serum, które co wieczór zażywała Elien. Obróciła je kilka razy w palcach. Wszedł do laboratorium. Odnalazł strzykawkę i  za pomocą niej pobrał z innej substancji bakterie. Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, co zrobił. Wstrzyknął płyn do serum odmładzającego. Wstrząsną buteleczką, a kolor „lekarstwa” zmienił się na różowy. Uśmiechnął się sam do siebie. Teraz wystarczy dać ją Elien, stwierdził w myślach. Schował nowy produkt do kieszeni spodni i wyszedł. Zdziwił go widok policji przed szkołą imienia panny Agnes. Czyżby księżna miała problemy w raju? Zaśmiał się w myślach i wyminął paru policjantów. Dobrze wiedział, gdzie jest jej gabinet, więc bez problemu tam trafił. Zapukał do drzwi i pchnął je lekko gdy usłyszał ciche „Proszę”.
-Dzień dobry – przywitał się z nią. Chyba była już zmęczona. Kochaś nie dał w nocy spać? Mimo to i tak była piękna. Cała Elien piękna w każdym calu. – Przyniosłem coś Pani – uśmiechnął się i usiadł na krześle.
-Cóż takiego? – Zaciekawiła się.
-Serum odmładzające – wyciągnął z kieszeni, butelkę z różowym płynem.
-Mam jeszcze…
-Ulepszyłem formułę – przerwał jej. Wiedział jak bardzo tego nienawidzi. –Sądzę, że szybciej nabierze Pani młodszego wyglądu. Choć i tak widać efekty
-Proszę mi tak nie schlebiać – uśmiechnęła się. Mógłby oddać wszystko za to by ten uśmiech był tylko jego… - Mógł pan zadzwonić, odwiedziłabym pana.
-Byłem po drodze, więc stwierdziłem, że wstąpię – odpowiedział i wstał. Zbierał się już do wyjścia.
-Dobrze. Uciekasz już John? – udawała zawiedzioną.
-Tak, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – odpowiedział uśmiechając się – Do widzenia – rzucił na odchodnym i usłyszał jeszcze jak jej słodki głosik odpowiada.

Rozdział 9 

Kolejnego dnia Elien otrzymała od policji nakaz przeszukania całej szkoły. Budynek wyglądał potem, jak po przejściu tornada. Policjanci byli bezwzględni. Wywracali rzeczy, nie liczyli się z niczym i nikim.
-Znaleźliście coś? – Elien zapytała jednego z policjantów, który stał w drzwiach pokoju ośmiolatki i głośno rechotał.
-Jeszcze nie – odpowiedział. – Chłopaki, przestańcie – ryknął śmiechem, gdy dwóch policjantów grzebało w komodzie.
Kobieta chciała to jakoś skomentować, ale brakowało jej już sił. Była zmęczona tym upominaniem wszystkich. Stwierdziła, że zignoruje to, co robią. Oparła się o ścianę i patrzyła jak policjanci wchodząc do kolejnego pokoju. Przetrzepują go i wychodzą. Głupcy i tak tu nic nie znajdą. Odpaliła papierosa i ruszyła w stronę gabinetu. Usiadła wśród panującego tam bałaganu. Oczywiście jej oazę spokoju, też musieli przetrząsnąć… Poczeka, aż policjanci znikną i ona też zniknie. Nie ma ochoty na zarywanie nocy nad dokumentami. A obiecała sobie, że będzie poświęcać pracy więcej czasu… Rozkaże opiekunkom, żeby zostały na nocną zmianę. Przynajmniej wysprzątają pokoje.
Paliła jednego papierosa za drugim, aż do jej gabinetu wszedł komisarz, ten z którym rozmawiała nie dawno.
-Dzień dobry, chciałem powiedzieć, że zabieram już chłopaków i przepraszamy za zamieszanie.
-Dowiedzenia – syknęła, a policjant rzucił jej zdziwione spojrzenie i wyszedł.
Elien spakowała się, pierwszej napotkanej opiekunce powiedziała, żeby została i posprzątała ten cały syf. Dumnym krokiem, paląc papierosa wyszła ze szkoły, od razu dzwoniąc  po taksówkę. Dzisiaj się zabawi. To jest pewne!
-Przepraszam! – zawołał za nią ktoś, gdy czekała na taksówkę. Odwróciła się w stronę głosu.
-Rozmawialiśmy dzisiaj – zaczął policjant, który śmiał się w drzwiach pokoju ośmiolatki – Nazywam się Nick – wyciągnął dłoń, ale Elien jej nie uścisnęła.
-Mów szybko dzieciaku, bo nie mam czasu – rzuciła, wyglądając taksówki.
-Powiem wprost. Chciałaby Pani się ze mną spotkać? – Kobieta otaksowała go wzrokiem i zaśmiała się. Był przystojny, ale stanowczo za młody.
-Z tobą? To jakiś żart?
-Nie – odpowiedział speszony.
-A to było pytanie retoryczne – właśnie podjechała taksówka.
-To przepraszam za kłopot – odszedł z nie tęgą miną, a ona wsiadła do taksówki. Cicho śmiała się jeszcze chwilę w samochodzie. Nie mogła uwierzyć, że ten młody szczyl chciał się z nią spotkać. NIEMOŻLIWE!
W domu zrobiła się na bóstwo. Założyła najlepszą sukienkę, umalowała się, podkręciła włosy. Dzisiejszego wieczoru chciała zapomnieć o wydarzeniach kilku ostatnich dni. Z szafy wyjęła wysokie, czarne szpiki. Przejrzała się w lustrze paląc papierosa. Tej nocy zabłyśnie! Usta umalowała czerwoną szminką i była gotowa. Taksówką podjechała do swojego ulubionego klubu. Weszła do niego jak diwa. Czuła jak wszyscy na nią patrzą, do momentu, aż nie zobaczyła grupki młodych dziewczyn z którymi nie miała szans. Tak naprawdę to one były w centrum uwagi. Usiadła do baru i szybko zamówiła drinka. Jesteś stara, co myślałaś głupia? Żałosna, jestem żałosna! Zamówiła kolejny napój. Spojrzała w prawo. Siedziało tam dwóch młodych mężczyzna. Znowu za młodzi… Po jej lewej tak samo… Przerzuciła wzrok w stronę stolików za jej placami. Było kilku mężczyzn w jej wieku i starszych. Przez chwilę zastanawiała się do którego z nich podejść.
-Przepraszam panią – zaczepił ją kelner – To drink, od tamtego pana – wskazał starszego od niej  mężczyznę, siedzącego niedaleko.
-Dziękuje. – Właśnie zadecydowała. Wzięła alkohol i ruszyła w stronę stolika. – Mogę? – zapytała szatyna, uśmiechając się zalotne.
-Czekałem – odwzajemnił jej uśmiech.
-Dzięki za drinka.
-To ja powinienem podziękować, że przyszłaś – Szarmancki i dość przystojny. Bóstwem nie był, ale przyjemnie było popatrzeć. –Mów mi Alan – puścił jej oczko.
-Elien – wyciągnęła z torebki papierosa i odpaliła.
-Niezwykłe imię. Takie mało spotykane – uśmiechnął się, dopijając drinka i prosząc o kolejnego i kolejnego.
Pili i rozmawiali długo. Ich rozmowy nie miały końca. W dodatku wyraźnie ją podrywał! Oczarował ją, naprawdę była pod zachwytem dzisiejszego trofeum, choć można powiedzieć, że to on ją upolował, a nie ona jego. Zaśmiała się w myślach, gdy tak o tym pomyślała i  jeszcze ta muzyka. Polubiła dźwięki saksofonu. Nie zwróciła nawet uwagi, czy muzyka była na żywo, czy puszczana z płyty. Była zbyt zajęta Alanem.
-Może pokarze ci moje łóżko? – zapytał puszczając jej znowu oczko.
-Może być zabawnie – odpowiedziała gasząc peta w mocno przepełnionej popielniczce.
-Chodźmy – od razu wstał od stolika i wyciągnął do niej rękę, którą pochwyciła. –Wyjdźemy tyłem – oznajmił i mocniej ścisnął jej dłoń.
 Po drodze szeptał jej do ucha sprośne rzeczy. Mówiła, że zabłyśnie! Kilka minut później wyszli przed budynek. Noc była chłodna, ale nie zimna.
-Boże, Elien nie wytrzymam. – powiedział w końcu i chwycił ją mocno za nadgarstki, przygwoździł do chropowatej ściany, a następnie pocałował niedbale. Wsunął rękę pod jej sukienkę.
-Przestań! To boli! – krzyknęła, gdy mocniej ściskał jej nadgarstki.
-Wiem, że lubisz to, suko – szepnął obrzydliwe do jej ucha niezgrabnie próbując je polizać.
-Uważaj na słowa! – ryknęła – Puść mnie! To boli! – krzyknęła znów, gdy jego palce brutalnie wbijały się w jej kobiecość. Kopnęła go w krocze. Alan zgiął się w pół. Elien wyjęła z torebki nóż i mocno dźgnęła go w brzuch.
 – Boli cię? – zaśmiała się, cofając ostrze i z impetem wybijając je po raz drugi. Chwile potem rozległ się huk, a z głowy Alana prysła krew od postrzału.
-Nikt nie będzie jej obrażał – powiedział niski głos. Z mroku nocy, wyłonił się mężczyzna, który oddał jeszcze raz strzał w ciało nieboszczyka.
-To ty – uśmiechnęła się lekko, tak, żeby nie mógł tego zobaczyć.
-Musimy zabrać stąd ciało. Wiem, gdzie. – Chwycił Alana za ręce i owinął je wokół szyi. Ruszył przed siebie. Elien poszła za nim.
-Skąd wiedziałeś? – zapytała.
-Widziałem jak z nim wychodzisz – odpowiedział, nie patrząc na nią.
-Śledziłeś mnie? Nie czułam, żeby…
-Grałem tej nocy w tym kubie – przerwał jej – Nie słyszałaś?
-Nie zwróciłam uwagi…
Resztę drogi przebyli w ciszy, a szli długo. W większości polnymi dróżkami. Zatrzymali się dopiero, przy jakiejś starej szopie.
-To tu – powiedział i z kieszeni wyjął klucze. Otworzył drzwi. Położył ciało na dużym drewnianym stole w kształcie prostokąta.
-Co chcesz zrobić? – zapytała zamykając drzwi, a on uniósł w górę pas z nożami. Elien uśmiechnęła się. –Daj mi jeden.
-Ubrudzisz się, a dzisiaj wyglądasz pięknie. Z resztą jak zawsze. – zapiał pas wokół bioder.
-W krwi, będę jeszcze bardziej podniecająca.
-Brakowało mi tego – podszedł do niej i pocałował mocno. Całował tak jakby znów mieli się nie widzieć.
-Auć. – popatrzył na nią pytająco, dając spokój jej ustom – Jeden z noży. Ukuł mnie – odsunął się od niej odrobinę. – Ten w spodniach – chwyciła za jego kroczę i ręką masowała jego męskość. – Chcę cię poczuć –szepnęła mu do ucha.
-Edmundzie –dodał, przybliżając ją do siebie
-Edmundzie – powtórzyła. Jego imię w jej ustach brzmiało tak cudownie.
Chwycił ją mocno i zrzucił ciało Alana za ziemię. Posadził ja na stole. Dosłownie zerwał z niej bieliznę, Elien w tym czasie, zdążyła zdjąć jego spodnie i wsunąć rękę pod slipki. Objęła go nogami zaplatając je za jego plecami. Wszedł w nią płynnie. Nie mógł dłużej wytrzymać. Ona chyba też, była tak wilgotna… Całowali się szaleńczo, gdy on poruszał biodrami. Nie mógł i nie chciał dać jej ustom odpocząć. Powtarzała jego imię, gdy oboje byli bisko do szczytowania. Zauważyła, że to go podnieca. Rozkosz, ogarnęła tak bardzo jej ciało, że przez chwile nie mogła się poruszać. Edmund zaniemówił. Stał bez ruchu usiłując utrzymać się na nogach. Ucałowała go w czoło i przytuliła mocno do piersi. Wyjął z kieszeni papierosa i odpalił. Wypalili go wspólnie czasami kradnąc sobie dym z ust. Potem doprowadzili siebie do porządku i zajęli się gościem. Elien rozebrała Alana i spaliła jego ubrania, potem razem wnieśli go na stół. Edmund podał jaj nóż i wykonała pierwsze nacięcie na ramieniu. Mieli go zamiar rozczłonkować i spalić. Wtedy nie będzie żadnych śladów. Pomimo tego, że to nie była zabawa, oni bawili się świetnie.
Zabłysnęła. Tak jak chciała.

sobota, 11 czerwca 2016

Saksofoniasta rozdzial 4-5-6

Cześć!
Jestem bardzo dumna z siebie, bo udało mi się w ostatnim czasie zrobić kilka ważnych rzeczy, ale! Przechodząc do sedna sprawy chcę, żebyś cię wiedzieli, że ostatnio byłam sobie sama: pisarzem, wydawnictwem i drukarnią. Sama wyprodukowałam książkę, która poleciała w ręce mojej przyjaciółki, a wy macie dzięki niej okazję czytać kolejne trzy rozdziały.
Betowała Helena Komar.




Rozdział 4: 

Obudziła się rano w łóżku Johna. Mężczyzna obok niej spał. Wstała, tak, żeby go nie obudzić. Ubrała się i zebrała wszystkie rzeczy. Zapaliła by, ale skończyły jej się papierosy. Po drodze do domu, zatrzymała taksówkę obok kiosku i kupiła tam dwie paczki Marlboro. Papierosy były jak wybawienie. Cudowny, gorzki smak. Gdy dotarła do domu wzięła kąpiel i akurat jak wyszła z pod prysznica zadzwonił telefon.
-Witaj kochana! – To była jej przyjaciółka Melodii
-Cześć, skarbie. Coś się stało?
-Mam dzisiaj wolne popołudnie, wpadnę na obiad.
-Będę czekać – odpowiedziała jej. –To do potem.- Rozłączyła się.
Czyli dzisiaj też nie zaśnie trzeźwa, stwierdziła w myślach. Wypaliła papierosa i postanowiła odespać noc, w sumie,  nie ukrywajmy, za wiele nie pospała. Położyła się i od razu zamknęła oczy. Znów do jej uszu doleciała cicha melodia komórki. Zaklęła wstając po telefon.
-Cześć, spotkamy się dzisiaj? Tak rano uciekłaś – dzwonił jej doktor.
-Jestem zmęczona – opowiedziała mu i rozłączyła się, pozostawiając bez zbędnych wyjaśnień. Wyłączyła kompletnie telefon i nastawiła staromodny budzik stojący na szafce nocnej, tak żeby wstać przed południem.

Dwie godziny później obudził ją denerwujący dźwięk budzika. Elien przeciągnęła się na łóżku. Nie miała ochoty wstawać. Westchnęła ciężko i usiadła. Musiałaby ugotować coś na obiad. Tylko co? Wstała. W kuchni zaparzyła mocną czarną kawę i wypaliła kilka papierosów na raz. Z półki wyjęła jedną z książek kucharskich i otworzyła na losowej stronie. Wędzony kurczak? Nie. Przerzuciła kilka kartek. Wegetariański obiad. Na pewno nie! Zrobimy to inaczej. Wrzuciła do wody ryż. Na patelni zaczęła smażyć warzywa, dorzucając do tego kawałki kurczaka. Przypomniało jej się coś -  Nie czytała porannej gazety! Wyszła przed dom sprawdzić czy jest. Z zadowoleniem spojrzała na kawałek papieru pod drzwiami. Zamieszała warzywa i  rozłożyła gazetę. Na pierwszej stronie była ciekawa informacja. Mężczyznę, który chciał się wczoraj do niej dobrać, Ed’a zamordowano. Nie zdziwiło jej to dopóki nie uświadomiła sobie, że to nie ona go zabiła. Interesujące.
Bądź, co bądź chciała to zrobić. Ktoś ją ubiegł, z resztą nie będzie za nim tęsknić. Powinna zadzwonić do przytułku i powiedzieć, że jej nie będzie… Zrobi to później. Czytała dalej gazetę. Znów napotkała artykuł o nożowniku. Było tam opisane jego życie. Wszystko ładnie, pięknie, ale dlaczego nie podają w gazetach jego tożsamości? Kogo mam się bać jak nawet nie zamieścili zdjęcia. Ostatnią stroną były ogłoszenia o pracę. Usunęła jedną opiekunkę, więc potrzebuje kogoś na zastępstwo. Napisała ogłoszenie o pracę i wysłała, a gazetę wyrzuciła do śmietnika. Wyłączyła ryż i gaz na którym smażyły się warzywa. Poszła do sypialni. Ubrała czarną prostą sukienkę na ramiączkach. Umalowała się i nadała włosom trochę objętości. Wypaliła papierosa, akurat zadzwonił dzwonek w drzwiach. Zeszła otworzyć.
-Tak dawno się nie widziałyśmy! – zaćwierkała jej przyjaciółka Melodii, gdy Elien otworzyła drzwi. Kobieta rzuciła jej się na szyję. Tak bardzo się zmieniła. Zaszła w ciąże, schudła i zapuściła włosy.
-Wchodź, kochana. Obiad czeka.
-Boże Elien! Wyglądasz świetnie! Obróć się no!
-Wyglądam jak stara kurwa – zaśmiała się
-Czy ja wiem? – złapała ją za pośladek. – Żebym to ja w twoim wieku miała taki tyłek!
-A ja wyglądała tak młodo jak ty! Papieroska? – wyciągnęła do niej paczkę.
-Ty dalej palisz? Ja przestałam. – powiedziała dumnie Melodii.
-SŁUCHAM? – wyciągnęła talerze i rozstawiła je na stole. – Od kiedy to moja kochana, nie pali?
-Od roku i tobie też radzę to rzucić.
-Wiesz, że palę od trzynastego roku życia i dobrze mi z tym.
-Nikt cię nie zmieni – jej przyjaciółka zaczęła nakładać obiad.
Rozmawiały potem, aż do wieczora o wczorajszym dniu. Elien musiała się wygadać na temat wczorajszych wrażeń. Może i doktorek nie był najlepszy w łożu, ale spędziła miłą noc. Wieczorem otworzyły butelkę wina.
-Wiesz myślałam, że ma większego! – zaśmiała się Elien.
-Nie chcę o tym słuchać! – powiedziała z uśmiechem, nalewając wina. –Wiesz co jest za dwa dni?
-Niech pomyśle – wypuściła dym – Środa? – Upiła wina.
-Jak możesz? Udajesz!
-Czwartek?
-Moje urodziny! Przecież wiesz, że robię imprezę. Będzie masa ludzi!
-Brzmisz jak napalona nastolatka. Maylo chyba dawno już cię… - zaśmiała się głośno
-Jesteś okropna! – Śmiała się razem z nią. – Ty zwyrodnialcu, popatrz na godzinę. Muszę już lecieć.
-Czekaj. – Elien wyciągnęła telefon i zadzwoniła gdzieś. –Maylo? Twoja suczka, czeka u mnie na kanapie, aż ją zerżniesz – Melodii rzuciła w nią poduszką. – Będzie za dziesięć minut. Ubieraj się.
Jej przyjaciółka wstała chwiejąc się odnalazła buty. Z ledwością je założyła i narzuciła na siebie płaszcz. Melodii podparła się o jej ramię i chociaż dzwonek w drzwiach nie zadzwonił, one szły do wyjścia. Otworzyły wspólnie drzwi. Pod dom podjechał mąż Melodii.
-Pa, kochana – Elien ucałowała ją w policzek. Spojrzała do samochodu. Na tylnym siedzeniu był mężczyzna z saksofonem. –Maylo przyjechał z kolegą? – Podeszła do auta i całkowicie wytrzeźwiała
-Zdawało ci się – zaśmiała się jej przyjaciółka i wsiadła do auta – Pa, kochanie!

Rozdział 5: 

Kolejny dzień był mordęgą. Głowa jej pękała, a organizm odmawiał posłuszeństwa w dodatku te telefony od Johna, nie miały końca. Nie pomogła jej nawet mocna czarna kawa i paczka papierosów, a to był już znak, że musi przestać pić! Przynajmniej na jakiś czas… Ledwo się pozbierała i zadzwoniła po taksówkę. Równo o ósmej była w przytułku. Odłożyła torebkę na biurko i rozsiadła się w fotelu. Sprawdziła pocztę, poodpisywała na listy. Wypiła kolejną czarną jak smoła kawę.
-Dzień dobry! – do jej gabinetu bez pukania wszedł mężczyzna w średnim wieku z dwójką identycznych chłopców.
-Pukajcie do cholery – powiedziała Elien nie podnosząc głosy z nad papierkowej roboty.
-Yhym – odkrzyknął mężczyzna, a pani dyrektor dopiero teraz spojrzała na niego. Był przystojny i chyba nie miał obrączki na palcu. Uśmiechnęła się do niego, a potem przerzuciła wzrok na dwa bękart, które stały obok niego. –To Steffi i Tom – wskazał na chłopców.
-Dwa kolejne aniołki do kochania – Powinna się smażyć w piekle za te kłamstwa. Pierwsze spotkanie z tymi chłopakami, wystarczyło, że tylko na nich spojrzała, a już ich nienawidziła. – Zaraz poproszę jakąś opiekunkę, żeby się nimi zajęła – powiedziała ciepło.
-Dobrze, a więc dowiedzenia chłopcy i pani…
-Lange – skończyła za niego. – Chodźcie – wyciągnęła do Steffi’ego i Toma ręce, a oni pochwycili je i chwile potem, rozmawiali już z opiekunką.
Elien wróciła do gabinetu. Chciała dokończyć pracę, ale zadzwonił telefon i tym razem na wyświetlaczu nie widniał numer Johna. Odebrała.
-Dzień dobry, chciała bym spytać, czy oferta w szkole z internatem imienia panny Agnes jest nadal aktualna? – w słuchawce telefonu brzmiał ciepły, młody kobiecy głos.
-Oczywiście, chciała by się Pani spotkać i omówić warunki umowy?
-Mogła bym nawet dzisiaj – odpowiedziała jej.
-Będzie pani za godzinę?
-Tak. Dziękuje. Do widzenia. – Elien pożegnała się z kobietą i  wróciła do pracy.
Godzina upłynęła jej szybko. Można by powiedzieć, nawet, że za szybko. Spóźnia się, stwierdziła patrząc na zegarek. Piętnaście minut upłynęło, tej kobiety dalej nie było. Elien wyciągnęła papierosa i odpaliła go. Upłynął kolejny kwadrans. Skandal! Wyszła przed gabinet i zobaczyła, jak w jego stronę idzie brunetka.
-Przepraszam Pani Lange, pogubiłam się w tych korytarzach. – uśmiechnęła się krzywo. Była taka młoda i piękna…
-Zapraszam do gabinetu – pokierowała ją gestem ręki.
-Pracowała już Pani z dziećmi? – zapytała Elien, paląc kolejnego papierosa.
-Tak, pracowałam w przeczkolu, ale sądzę, że z starszymi dzieciaczkami też sobie poradzę – Z małej torebki wyjęła CV i podsunęła jej.
-Dobrze – przejrzała wnikliwie pisemko. Była prawie idealna. Gdzieś musiał być haczyk…
-Przepraszam jeszcze raz za moje spóźnienie, więc się to nie powtórzy – Miła, taktowna.
-Wierzę. Czy obiecuje Pani wypełniać moje polecenia bez żanych sprzeciwień?
-Oczywiście! – odpowiedziała od razu. Biorę ją.
-Zatem witam w naszej rodzinie. – wyciągnęła do niej dłoń, którą młodsza kobieta mocno uścisnęła.
-Dziękuje, dziękuje! –powtarzała cały czas.
-Może Pani zacząć pracę od zaraz. – uśmiechnęła się lekko.
-Z chęcią.
-Odprowadzę Panią do stołówki-spojrzała na zegarek na ściane-to już pora obiadowa i pewnie inne opiekunki też tam są. – Elien podniosła się z miejsca.
-Proszę mi mówić Alba – uśmiechnęła się, odsłaniając białe proste zęby i podążyła za swoim nowym pracodawcą.
-Mari! – zawołała na stołówce Elien, a zaraz podeszła do niej jedna z opiekunek kręconych się po pomieszczeniu.
-Słucham? – zapytała młoda kobieta.
-Oto nasz nowa opiekunka, Alba. -  Wprowadź ją we wszystkie tajniki pracy.
-Dobrze – kobieta dziwnie popatrzyła na nową koleżankę w pracy, a potem zagadnęła do niej i obie ruszyły w głąb sali.
Elien wróciła do gabinetu. Dziwiła się tej nowej, że nie zwróciła uwagi na ten smród. Zastanowiła się chwile paląc papierosa, za papierosem. W końcu ubrała się ciepło i z kantorka wyjęła łopatę. Poszła daleko za szkołę i zaczęła kopać. Miała wrażenie, że dół nie powiększa się, jednak po kilku mozolnych godzinach stwierdziła, że jest odpowiednio głęboki. Wzięła łopatę ze sobą. Już teraz odczuwała jak bolą ją ramiona, a musi przywlec tu jeszcze te zwłoki… Zaniosła oba worki osobno. Najpierw kobietę, a potem dziecko. Gdy zakopała dół, mogła przysiąc, że nie czuje rąk. Wróciła do przytułku  swoje rzeczy. Starała się o to by, żadna z jej opiekunek jej nie zobaczyła. Bo jednak praca przy biurku nie wylewa z niej ostatnich potów, dlatego szybko dostała się do taksówki i wróciła do domu.

Alba widziała wszystko, chciała wszystko widzieć. Nie na darmo przyszła pracować do tej szkoły. Zapisywała wszystko, co się tam działo. Zastanawiała się, co Pani Lange wynosi w workach i dlaczego tak szybko się potem ulatnia. Czemu jest taka tajemnicza? Musiała się dowiedzieć i zniszczyć te szkołę, chociaż nie… Nie szkołę, a piekło na ziemi. Jeśli to zrobi jej dziennikarska kariera będzie się pięła w górę szybciej niż kiedykolwek. Może zacznie udzielać wywiadów? Nakręci swój własny program? Wszystko stoi przed nią otworem, tylko musi odpowiednio zajść za skórę Pani Lange.

Rozdział 6: 

Dzisiaj wstała taka zadowolona. Lubił gdy się uśmiecha. Kochał jak się porusza, jak poprawia włosy, jak się maluje, kochał każdą jej cząstek. Od tej najmroczniejszej, po te najbardziej dobrą… O ile takie w ogóle istniały. Miał kilka godzin na to, żeby znaleźć jakieś lokum, a potem będzie już jego. Zacisnął mocniej pas wokół bioder. Zabrał saksofon i poszedł na koniec miasta, gdzie stały małe, jednorodzinne domki, a ludzie nie interesowali się swoimi sąsiadami. Swoją drogą, musi jakoś się zając tym natrętnym sąsiadem, zanim Elien to zrobi. To załatwi później. Teraz mieszkanie. Przeszedł się kilka razy wzdłuż chodnika i wybrał ten dom, który najbardziej mu się podobał. Rozejrzał się. Na ulicy było kilkoro przechodniów. Poprawił kapelusz i zapukał do drzwi pomalowanego na szaro domku. Otworzył mu starszy pan. Pomyślał, że wybrał dobrze, łatwa robota. W końcu staruszkowi pewnie nie zostało za wiele życia…
-Dzień dobry, ja…-zaczął mężczyzna w kapeluszu.
-Nie chce ulotek – powiedział starzec przerywając mu w pół słowa i zamknął drzwi.
Tak się bawimy? Zapukał jeszcze raz do drzwi. Mężczyzna otworzył, ale zanim zdążył coś powiedzieć przybysz chwycił go za szyję i zamknął drzwi. Prawą ręką ściskał jego gardło, a drugą szybkim, wyćwiczonym ruchem wyjął nóż z kości słoniowej i wbił mu w brzuch. Staruszek krzyknął.  Dźgnął go jeszcze kilka razy, żeby upewnić się, że ten człowiek już nie żyje. Co ja mam z tobą zrobić? – pomyślał. Puścił staruszka. Jego ciało pacnęło o posadzkę.  Rozejrzał się po domku. Był schludnie urządzony, nie przesadzony, ale wygodny i praktyczny. Jeszcze raz w duchu powinszował sobie wyboru. Wszedł do łazienki ciągnąc za sobą starca i wrzucił do wanny, a następnie zasunął zasłonkę. Problem rozwiązany.